26 march 2012
xx
Wszystko działo się po staremu ale wiedziałam, że dziać się
chce po nowemu. Dni mijały jakby bez zmian, stara monotonia, do której tak
przywykłam, w której tak bardzo się kochałam. Bardzo bałam się zmian, do tego
stopnia, że monotonia stała się moim kochankiem codzienności, na którego nigdy
narzekać nie mogłam. Ja było wciąż koło mnie, ignorowałam ją. Słyszałam jej
uwagi, ale udawałam, że nic nie mówi. Żeby nie myśleć o tym co do mnie mówi,
puszczałam jej uwagi jak latawce. Wypuszczałam je najdalej jak mogłam,
pozwalałam zagnieździć się w najdalszych zakamarkach mojej głowy, były tak
daleko, że nie chciało mi się do nich sięgać. Czułam je, co chwilę się szarpały
jak na wietrze, a ja je miałam przywiązane do mózgu na przezroczystej lince.
Uwagi-latawce gdy tylko się zniżały, tak, że można je było wyraźnie usłyszeć
natychmiast, za karę chyba, znowu wypuszczały się daleko… luzowałam linkę.
Nie mogłam
tak długo, konfrontacja mnie czekała, wojna od której uciekać chciałam z
Monotonią-kochankiem. Chciałam bardzo… nie mogłam. Jakże znane mi uczucie
przymusu, chęci działania, zrobienia, robienia, myślenia i ruchu, buzowało we
mnie, wrzeć zaczęło! Mój kochanek nie pozwolił mi na nic. Potwarz. Uderzył
mnie, kazał być cicho… wtedy właśnie Uwagi-latawce wzlatywały najwyżej,
najdalej. Czasem nienawidziłam siebie za tę bierność, za lenistwo, strach,
bezruch, za uległość kochankowi. A czasem nie potrafiłam nadziwić się
geniuszowi swojemu, że można tak bardzo nie chcieć widzieć… i nie widzieć. Nie
czuć, nie myśleć, wtedy wszystko proste było, prostsze.
Ja wciąż
była, przyzwyczaiłam się do niej nawet. Co jakiś czas zaczynała rzucać
Uwagi-latawce w moją stronę, natychmiast wypuszczałam linkę, dawała za wygraną.
Z czasem uwag było coraz mniej, a ona posmutniała jakby. Bałam się, że odejdzie
i przestanie o mnie walczyć. Nie chciałam, żeby ze mnie zrezygnowała przez
mojego kochanka. A ten wciąż głuszył mnie i zamykał. Nie pozwalał na nic. Ale
był kochankiem więc milczałam.