22 september 2013
Dereń
Siedzimy raz z Kolą w lesie. Wiesz, takie męskie wyprawy, z zamiarem ustrzelenia tygrysa, no przynajmniej rysia. Po obejrzeniu Janka z "Czietyrioch tankistow i sobaki",* każdemu porządnemu facetowi w kraju, takie myśli, niewątpliwie przychodzą do głowy. Łazimy tak po tym lesie i łazimy, a tu tylko jagody i grzyby, no i dereniem obrodziło co niemiara.
Kola jak zwykle miał swój 2 -litrowy bukłaczek, więc nawrzucał owoców do samogonki.
I dobrze, na wieczór będzie jak znalazł, na wzmocnienie krążenia, ma się rozumieć. Ja zaś zbieram te grzybki do koszyka, bo wygląda na to, że posiłek będzie jarski.-brrr. No peklowanego soła, czyli po naszemu słoniny, mam trochę, na wsjakij słuczaj** - to niezupełnie będzie jarski.
Jak się tak łazi, to w końcu, pić się zachce. Podobno arabowie powiadają, że nawet wielbłąd na pustyni, też napić się musi. Siadamy i napoczynamy świeżo przyrządzoną dereniówkę. Po dużym łyku, bo małe łyki, to przecież tylko dla pionierów. Nie przegryzła się jeszcze, ale ciepło rozchodzi się przez żołądek, plecy i nogi, aż do gumowców, znaczy się stóp.
- No dobra - mówię. Kola kiwnął znacząco głową. Już taki jest- nie otwiera pyska bez potrzeby, chyba, że w pobliżu, jest coś do spożycia. Pociągnął jeszcze długi łyk i filozoficznie zmrużył oczy. Zrozumiałem, że zanosi się na dłuższy postój. Nic to, rozpalam więc ogień. Na ogień stawiam mały kociołek, który sam zrobiłem z puszki po ogórkach. Najpierw soło, później cebula z kieszeni (zawsze ją mam, jakby co, a także sól i pieprz), kroję i wrzucam na rozgrzany tłuszcz, aż się zeszkli, a potem do tego grzyby. Jakość posiłku zależy także od przypraw, więc parę jagód jałowca też nie zaszkodzi. Po lesie rozszedł się przyjemny zapach. Połowinu czasa*** później już pałaszowaliśmy smażone grzybki. Trochę trzeszczało nam w zębach od piasku. Znaczy się mnie, bo Kola miał już tylko chyba ze trzy zęby, więc jego to jak zwykle nie dotyczyło.
Jak zwykle też, po spożyciu posiłku, nie wiadomo skąd przychodzi to rozleniwienie. Kiedyś coś czytałem w temacie, że niby wzrost cukru we krwi, ale gdzie cukier w grzybach
i samogonce? Hm, dereń też kwaśny, a nie słodki. Rozważania, zdaje się, przerwał i krótki sen.
Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem, że Kola jakoś się zmienił. Na skórze miał ciemne pasy, a oczy świeciły mu złociście, zaczął też trochę pomrukiwać. Zamiast palców miał ciemne pazury, którymi już zerwał trochę mchu. Z przerażenia chwyciłem obrzyna i wycelowałem prosto w rosnący mi w oczach tygrysi pysk. Pomyślałem, że zaraz skoczy i mnie ukatrupi. Słyszałem
o syberyjskich kotołakach, ale myślałem, że to legendy i ludowe bajdy, a tu masz, siedzę oko
w oko z jednym z okazów, bo przecież Kola właśnie stamtąd pochodził. Na taką odległość nawet celny strzał może nie pomóc, chyba, że prosto między oczy, a i tak, pazur może rozerwać skórę i jakąś grubszą arterię. Nawet jak go ustrzelę, to poniosę śmierć z upływu krwi. Nie byłem też pewien, czy załadowałem obrzyna. Krople potu spływały mi po czole i kapały prosto z nosa na … no nieważne na co. Siedzę więc tak bez ruchu i czekam , a tu nagle słyszę
- Rzuć to. - Straż Leśna Kampinoskiego Parku Narodowego.
Widzę, jak jeden z zielonych stworów gasi ogień gaśnicą, chyba halonową, bo wypływają z niej zimne, błękitne strugi. Ogarniają też Kolę, który z kotołaka zamienia się w znanego mi przyjaciela. Tyle, że w nieco dymiącym waciaku. Ktoś przygniótł minie od tyłu i …W tym momencie, chyba z wrażenia i nerwów, urwał mi się film.
Do dzisiaj wspominamy z Kolą to zdarzenie. To znaczy ja wspominam, bo on tylko przytakuje kiwając od czasu do czasu głową. Jak zwykle, i wyłącznie, po pociągnięciu większego łyka z bukłaczka. Doszedłem do wniosku, że wszystkiemu winien był ten dereń. Pomarańczowa cholera. No bo jak inaczej wyjaśnić pomarańczowy odcień skóry i te ciemne pasy. Paznokci nigdy nie obcinał, więc może to akurat mi się przywidziało, ale reszta nie- niech każdy mówi co chce.
*"Czietyrioch tankistow i sobaki"- „Czterech pancernych i psa”
** wsjakij słuczaj**- wszelki wypadek
*** połowinu czasa- pół godziny