29 september 2014
Wyjścia nie ma
Zapach jej włosów cały czas pozostawał na jego dłoniach. Jak stygmaty, wina i niewinność. Pajęczyna potu, słońca i perfum. A był pewien, że nawet się nie dotykali. Że nigdy nie było ich razem nawet w jednym pomieszczeniu. Wyjścia nie ma. W gruncie rzeczy każdy jest klaunem i hochsztaplerem, katem w białych rękawiczkach. Teatr jednego aktora. Mimika i gesty. I zero czułych słów, żeby nie być zerem. A jeśli już, to czule przemycone pod woalem dwuznaczności. Nie rób nic, i nic nie mów. Dziej się. W klubie grali jazz. Cóż za archaiczna forma muzyki. Nikt już dziś nie słucha jazzu. A oni go tu nawet grają. Perkusista był jak chirurg, precyzyjne cięcia, odmierzone pałeczkami jak skalpel ciach, bach i bum, tss, wątroba, mózg i głowa, trans, cięcie, szycie i leczenie codziennych, przyziemnych spraw. Rekonwalescencja. Poważny, postawny koleś z miną autysty. Na klawiszach drobny, niepozorny informatyk, pisze program, o niczym, o niczym nie wie, o niczym nie zapomina, za szkłami przebiegają skupione oczy, to po rękach, które przebiegają po klawiszach, to znów po nutach, które przebiegają po szyjach, karkach słuchaczy. Wzory matematyczne. Jakby te bluesowe oczy pytały: to ja to piszę? I dla sprawdzenia szybciutko wgrywa-wygrywa nowe fragmenty. Kontrabas należał do szczupłego dryblasa. Palce pruły sprintem po strunach jak po torach wyścigowych w niekończącym się maratonie. Dźwięki kurzyły się nad sceną. Kurczyły i kruszyły ład sceniczny. Wyjścia nie było. Cały czas jej włosów pozostawał na jego dłoniach. Niezmywalność. Nie zmyje tego żadnym mydłem, nie zetrze żadną pracą, nie rozpuści żadnym rozpuszczalnikiem. Chropowaty jazz odmierzał takty. Zapętlał wspomnienie, które pulsowało, albo stygło spoiwem, spoiną zapachu jej włosów. I odpływało razem z podmuchami trąbki, by zaraz znów powrócić. I wwiercić się w jego głowę.
- Ale czym zajmujesz się na co dzień? – No i te pytania, nie mogło być nic gorszego. Już lepiej rozmawiać o pogodzie, albo w ogóle nie rozmawiać. Niech będą dla siebie obcy jak przed trzema dniami. Gdy kurtuazja nakładała przywitalno-pożegnalne gesty śród jednostronnych znajomych z jego ramienia. Ktoś wymusił na nich nową znajomość. Z pewnością któraś z koleżanek. Koleżanki są właśnie od tego. Taka zawsze znajdzie się w towarzystwie. Swatanie podprogowe. Będzie robić to z premedytacją, ale ty i tak nie będziesz tego mógł jej wytknąć. To zadziwiające, że można z kimś się przytulić, nie wiedząc nic o nim, nie zbliżając się do niego bardziej, niż o dotyk włosów, twarzy, o objęcie i uścisk, trwający nieco ponad chwilę, i już z miejsca się zgubić, w miejscu, które znałeś od dziecka. Wyjścia nie ma.
- Jestem nauczycielem historii.
- Naprawdę? Nigdy nie znosiłam historii w szkole. Może to kwestia pokolenia. U nas wszystkim kojarzyło się to ze stratą czasu, z zaskorupiałymi ideami pod płaszczem kurzu, doktryn, nieudanych buntów, zrywów, nieudolnych rządów, idei, zrywów, buntów …
- Ja też tego nie znoszę – przerwał jej, zanim zdążyła go zirytować – uwierz mi. Gdybym miał zdolność kredytową, już dawno by mnie tu nie było. Nabrałbym kasy od banku ile się da i udał się w podróż, gdzieś na piaszczyste południe kontynentu, nie bacząc na konsekwencje. Nigdy bym tu nie wrócił.
- Śmiała decyzja, niezła historia to by była.
- A na ilu ludziach siedzi komornik? To są całe mnóstwa darmozjadów, świat jest zadłużony w wirtualnych pieniądzach. Niech no ktoś rozwikła zagadkę liczb pierwszych i wszystko runie jak domek z kart. Ci na szczycie zawsze mogą dokleić sobie kilka zer do rachunku, ci na dole będą skręcać się z bólu, z głodu, z zimna i z jeszcze kilku innych paskudnych emocji. Nie widzę innego wyjścia jak ucieczka. Wyjście ewakuacyjne… Wiesz jakie tabliczki zamieszczane są w węgierskich metrach? – On niebezpiecznie rozpanoszył się w statystycznych meandrach czarnowidztwa.
- No? – Ona, chociaż kompletnie nie czaiła, wydawała się być poważnie zainteresowaną.
- „Wyjścia nie ma”. Jedzie sobie kilkanaście metrów pod ziemią taka babka z zakupami, albo urzędnik z teczką, albo dzieciak z tornistrem i widzi napis: wyjścia nie ma. Jadą znużeni, pogrążeni zmęczeniem dnia codziennego. Ciemno i ponuro. Nikt do nikogo się nie odzywa, każdy patrzy w inną stronę, żeby tylko przypadkiem spojrzenia się nie spotkały.
- Przykre, myślisz, że to działa podprogowo?
- Z pewnością.