30 september 2014
Dojrzały ogryzek miłości (zabawa z wierszem)
"Świat jest komedią dla tych, którzy myślą i tragedią dla tych, którzy czują".
Cholera Go tam wie, a może jest odwrotnie?
To było we czwartek. Jak zwykle przy pogodzie po szkole, graliśmy w kapsle w piaskownicy pod naszym blokiem. Czwartki na naszym osiedlu były zazwyczaj słoneczne. Nie to co piątki, w które zawsze padało. Franek zajął się budowaniem drugiego odcinka specjalnego, i właśnie gdy kopał podwójny tunel, dobrnął do czegoś, na czym nagle musiał się zatrzymać. Spytałem co wyprawia, bo wyciągając to, na co się natknął, wyrzucił to w górę i odsunął się jak poparzony, sypiąc nam wszystkim piaskiem po oczach. Szorując i trzęsąc nogami po całej trasie, zburzył nasze wspólne dzieło i już był pod drabinkami dla maluchów po drugiej stronie placu. I wszystko jak krew w piach. Na linię startu spadła dłoń. Ludzka, damska, bo chuda, gładka i z krótkimi paznokciami pomalowanymi na czerwono.
- Co to?
- No jak to co?
- Nie widzisz, że to ręka?
- Debilu!
- Taa, twojej starej chyba.
- Ale skąd ona się tu wzięła?
- Nie wiem, ale powinniśmy wezwać policję!
- A jeśli pomyślą, że to my ją tu zakopaliśmy i nas oskarżą?
- Tak, chyba tylko policjant mógłby tak pomyśleć.
- Idioto!
- Kretynie!
- To co chcesz zrobić? Przecież i tak ktoś to odkryje.
Dłoń spoczywała spokojnie grzbietem na piasku, niby nadgryziona, albo wyszarpana od reszty ciała. Palce miała lekko zgięte. Na wpół otwarta, jakby jej była posiadaczka wahała się czy podać ją na przywitanie. Ciemny piasek zaklejał pokrwawiony koniec z kością. Krótkie czerwone paznokcie. Na jednym z palców połyskiwał taki duży złoty pierścionek, taki zawijas, wąż czy coś.
Po godzinie mniej więcej w naszej piaskownicy była już telewizja, policja z tymi swoimi patologami, straż pożarna i dwie skrzypiące koparki. Nie wiem jak oni wszyscy się tam pomieścili, ale nasze podwórko nigdy jeszcze nie gościło tylu gości. Jesteśmy sławni. Szkoda, że przez czyjeś rozczłonkowanie, a nie dlatego, bo ktoś odkrył młody talent w wyścigach kapsli. Chudy, wysoki facet, w okularach i z zakolami biegał w długim szarym płaszczu z miejsca na miejsce i wydzierał się przez telefon, żeby przysłali mu jakieś wsparcie, bo nie radzą sobie z gapiami.
- Halo!? Nie interesuje mnie to. Przyślijcie jakieś wsparcie. Nie radzimy sobie z gapiami. I kanapkę z szynką parmeńską. Tak. Tak. Z podwójnym serem.
Rzeczywiście mimo żółto-czarnej taśmy, która jak wielka leniwa pszczoła obleciała nam podwórko i bzyczała na wietrze, tłum pchał się do środka, bo każdy chciał zobaczyć ludzką rękę, jakby nie interesowały go już własne.
- Ciekawe czyja jest?
- Pewnie jakiejś dziwki.
- Taa, bo nie chciała go zadowolić.
- Albo podrapać po plecach.
- Na bank nikt jej nie zabił dla pieniędzy.
- Dlaczego nie?
- Przecież nie zostawiłby pierścionka.
- A skąd wiesz, może chciał zmylić tropy?
- Albo chciała?
- A może ona żyje?
- Tak, bez ręki?
- Może zawsze chciała być piratem?
Ekipa szukająca reszty ciała rozkopała nam całą piaskownicę i podwórko. Kalosz, trzy cegły, plastikowe wiaderko, powojenny niewypał, czajnik, pielucha. Reszty ciała nie znaleźli. Stary policyjny pies o imieniu Kodżak pomylił tropy i pobiegł za jakąś smukłą jamniczką w krzaki. Właścicielce jamniczki wystawiono mandat za brak smyczy i kagańca.
Poprzedni wieczór dość nieciekawie ciągnął się Gryzeldzie jak smoła. Zwłaszcza, że znalazła dowody zdrady, której dopuścił się jej mężczyzna puszczając się z kwiaciarką. A może to był ser z zapiekanki? W dziwnych okolicznościach pociągnął też za sobą pewien problem. Siwy kundel niósł w pysku jej rękę i zbiegał z nią po schodach. Z ręki kapała krew, która zostawała na klatce schodowej w postaci psich łapek. Długo kręcił się po korytarzu, zanim ktoś nie otworzył bramy. Ręka zdążyła już nieco wyschnąć. Czujne zmysły przywiodły go tam, gdzie można łatwo zakopać zdobycz.
Oj ja nieszczęśliwa! Już nigdy nie zagram na fortepianie. Nie zechcę. Nienawidzę cię. Moja wyobraźnia mocno przytyła. Od twoich kłamstw. Mam efekt jo jo. Na sznurku kręcą się wspomnienia. Wirują jak galaktyka Andromedy. Zagłada! Odcinam go. Odcinam się. Odcinam całą rękę razem z twoim gównianym pierścionkiem, pewnie i tak był kradziony i z tym siwym kundlem, co mi go rzuciłeś na urodziny jak ochłap bez zadumy nad konsekwencjami. Zabieraj to!
Niezgrabne, czerwone litery pojawiały się na kawałku zasmarkanej chusteczki, którą od czasu do czasu jeszcze wycierała nos. Te, które nie zdążyły w nią wsiąknąć, rozmazywały się w smugach. List pisała własną krwią. Z trudem, bo ręka którą sobie odcięła, była prawą ręką. Natomiast Gryzelda do tej pory nigdy nie była leworęczna. Żałowała w tym momencie, że nie mieszka w Wielkiej Brytanii. Znieczulona po czwartej butelce likieru kokosowego. Dojrzała. Do decyzji. Niczym zamknięta w butelce wyuczonej bezradności. Dojrzała dna miłości. Wokół siebie. Próbowała się odbić. Bezskutecznie. Chociaż miała jeszcze nogi, których nie zdążyła odciąć.
- Kochanie, wróciłem! Kochanie?
No i teraz zastanówcie się drodzy czytelnicy. Tylko proszę bez skojarzeń.
Czy połowa jabłka jest w dalszym ciągu jabłkiem? Drzewo nie wydaje połowy owocu, drzewo wydaje cały owoc. Pełny, zdrowy, okrągły owoc, może z dumą reprezentować drzewo. Czy widzieliście kiedyś drzewo z połówkami owoców? Mężczyzna i kobieta tworzą razem owoc. Słabe drzewo wiatr łamie i przygniata do ziemi, drzewu silnemu wiatr przewietrza umysł, rozczesuje koronę. Drzewo musi być pielęgnowane, w przeciwnym razie zachoruje. A jak zachoruje, trzeba będzie odciąć konary. Nadgryziony owoc nie będzie już taki atrakcyjny jak na początku. Owoc atrakcyjny może nęcić robaka. Robak zamieszka w smakowitym, soczystym owocu. Dojrzały owoc spada na ziemię, z czasem marszczy się, pozbywa się pestki, z której wyrośnie kiedyś drzewo.
Gdzieś tam na piachu goreją ślady po wężu. Opadł zżółkły liść trzęsąc ziemią. Syczy czajnik. Stygnie kawa. Ogryzek.