26 november 2016
kumulacje
kolejna niedziela wypychana za drzwi
stawia opór już w porze obiadu pomiędzy parującym rosołem
a stertą ziemniaków koniecznie w plastrach i z koprem
najgorsze przychodzi później
tuż po szesnastej noc spada na dach
rygluje drzwi usta wtedy zaczynam się dusić
wyciągać zza szaf bezgłowe lalki i misie
z rozprutych szwów sypie pierwszy śnieg albo popiół
więc schylam głowę choć żadnej modlitwy
nie pamiętam niczego co mogło przesunąć horyzont
o tych kilka słów za daleko
dlatego wygrzebuję wyblakłe listy i róże
szeleszczące sreberka zmieniają się w korony
spadające z głów przy byle podmuchu
przymykam oczy i lecę poprzez czas szczeliny
pod powiekami skąd widać już niebo
znów wszystko ma twój głos dłonie
przepuszczają przez palce słońca czasem nawet księżyce
i wtedy zawsze jest pełnia
wsiąka w prześcieradła i ściany podrapane przez gałęzie
wystukują nam rytm zza okna