Toya, 16 may 2025
strach ma twarz niemieckiego żołnierza
i tym się różni od śmierci
że można go przerwać
a śmierci nie odwołasz
nie nakażesz jej odejść skąd przyszła
kobiety o szarych twarzach
płaczą szarymi łzami
chaos też jest szary
jak ci którzy już nie wstaną
może to pył
a może przedsmak żałoby
która musi przyjść na ocalałych
tam szarości i czerń
gdzieniegdzie biel
jak czystość obmytych z grzechu
który będzie im odpuszczony
pośród spadających bomb
szczątków i zawodzeń
baskijski język
rozrywany na sylaby i strzępy
równamy z ziemią która wszystko przyjmie
Toya, 14 may 2025
wszystko faluje w rozgrzanym powietrzu
wiatr szarpie twoje włosy
sukienkę
porusza trawy ulegające stopom
jesteś taka nierzeczywista
jak niebo i ziemia
chłopiec patrzący w tę samą stronę
może nawet na cień który rzucasz
ciemną plamę obojętną na wasze spojrzenia
ruch powietrza i słońca
które w końcu wysunie się zza ramienia
i wtedy już trzeba będzie ustąpić pola
podążyć w kierunku drugiego
tymczasem bezruch
w kontraście do tego co drga faluje i świeci
triumfując nad zastygłym
będąc zawsze w przewadze
nawet jeśli czasem wydaje się nam
że jest zgoła inaczej
Toya, 30 april 2025
wołaj mnie
zbudź ze snu grząskiego tak
że trudno wydobyć choćby oddech
wołaj gdy się boisz
i kiedy strach jest po mojej stronie
światło wchodzi przez okna i drzwi
u ciebie wszystko jest światłem
wystarczy uwierzyć
noc to odwrotność dnia
podobnie rzecz ma się z mrokiem
wołanie jest ciszą po tobie
cisza głosem dla tego który chce
i potrafi słuchać
dlatego wołaj
gdy śpię i gdy nie mogę spać
w miejscu obcym przez brak
obecność inną niż ta
której mnie nauczyłeś
Toya, 25 march 2025
dokąd odchodzą dni
czy tam skąd przychodzisz
nie chcę znać drogi
chcę tylko iść
nawet jeśli zgubię sens
zmyślony powód
do siania wśród pożóg
ty ześlesz deszcz
i zazieleni się popiół
ściany zakwitną kwiatami spod pędzla
podłogi i łóżka
wszystko nasycone światłem
które zatarł czas
jestem od nowa
sen jak mała śmierć
mija bo czeka droga
i nogi gotowe iść
bez pytań o to
czy rozstąpią się wody
płomienie
kiedy skończy się czas
ty będziesz
Toya, 11 march 2025
nie rokujemy siostro
do wieczora (da Bóg)
rozpuści nas w sobie szarówka
opróżni lustra
i będzie jak wcześniej
zanim wyrwano nas z łona matki
płynęłyśmy bez łodzi
woda była sprzymierzeńcem w trwaniu
którego nie dało się ukryć
pod uwypukleniem sukienki
ledwie widoczne ruchy
to my
nieświadome tego co czeka na zewnątrz
szukałyśmy drogi do światła
idąc za nurtem który po raz pierwszy zawiódł
doprowadzając na skraj urwiska
za którym szaleństwo
mieszało się z bezradnością
w jakimś dzikim tańcu
niepodobnym do życia
Toya, 3 march 2025
już prawie twoja
przyznaję się do krzyża
cicho tak
by nie zbudzić korników
toczących drzewo którym jestem
odtąd dotąd
na długość rozrzuconych ramion
i nigdzie dalej
tylko pokusa
by zatrzymać to ciało dla siebie
Toya, 25 february 2025
czy tło ma oddać nastrój
kierunek myśli
nikt nie odgadnie
kiedy tak patrzysz na mnie
przeze mnie
błyszczy perła
przyćmiewa blask twoich oczu
a może to tylko światło
może przygasł już wcześniej
i po to ta błyskotka
jak jedyna gwiazda na niebie
zachmurzonym ręką artysty
a może to nie niebo
może to ściana
do której przyparta
odwracasz wzrok i nie wiem
czy bardziej się boisz
czy wstydzisz
rozchylasz usta
nadstawiam uszu i głuchnę na świat
na ciebie
i cichnę twoim milczeniem
nieobecna jak reszta
pominięta przez pędzel
Toya, 24 february 2025
będzie wiało
oby z dobrej strony
wtedy świt zaplącze się między palce
tak wymyślę dotyk i nadam mu kształt twoich dłoni
to przecież niemożliwe żebyś był
o krok
a jednak za daleko by zabrać ciężar z moich ramion
nawet jeśli mówisz gubię gdzieś treść
i siebie
między kartki odkładam
na później
wrócę po słowach
jeszcze tylko nauczę się słuchać
ostrożniej dobierać kolory słońc
sukienek
rozpraszać nieuwagę albo światło
Toya, 20 february 2025
nie nadam temu żadnego kształtu
twoich dłoni
czy ust
nie użyję słów by zdefiniować
wystarczy obecność za
którą tęsknię
wspólne wpatrywanie się w Pas Oriona
kilka zimowych dni
i wiosna która wydłuży dzień
brodzenie pośród innych ciał
po kostki
kolna nawet
w dźwiękach zapachach i kolorach
które bez ciebie niewiele znaczą
nie będę się o nic upominać
wezmę co da
chwilową nieważkość
później upadek tym boleśniejszy
im dłużej trwał ten stan
im większe były nadzieje
że nie dotyczy nas czas
i przeżywać będziemy już tylko pełnię
tymczasem ubywa księżyca
i nas ubywa
nocą otwieram okno
wpuszczam światło uwieszone nieba
niby przenika przez szybę
ale jest uboższe o bezpośredniość
którą kradnie tafla
upstrzona przez ciepłe ślady
przyklejonych do niej palców
i długo wstrzymywanych wydechów
powiększam metraż
i perspektywa jest jakby lepsza
odkąd patrzę przez mrok
widzę może mniej
ale za to skupiam się bardziej na szczegółach
sąsiednich konstelacji
dostrzegam że Alkaid i Dubhe
też suną "we własnych kierunkach
by ostatecznie przerobić Wóz
w coś na kształt włóczni albo noża"
boję się broni
nawet białej
tym bardziej gdyby wisiała nade mną
ta ni to obietnica ni przestroga
kolejne przykazanie do dźwięczenia w głowie
odwracającej się ciągle w kierunku
gdzie samospalenie uwolni mnie od istnienia
Toya, 19 february 2025
zamknie oczy
nagość dłoni rozebranych z młotka i dłuta
może peszyć
uwięzionego w lipowym klocku ptaka
choć wydobył zaledwie kontury
żadnych szczegółów
po których rozpoznałbyś zamiary
co z tego że nie zaśpiewa
chyba że w ogniu rozjarzony boleśnie
sękatą nogą wyrzuci iskry
nim wzleci hen
unosząc ze sobą swąd palonych piór
dojrzewających jeszcze
w pękających słojach