Toya, 17 march 2021
z wieczornej ciszy uszczknę odrobinę rosy
do przemywania oczu
z zakrzepłych obrazów wyrastają ciernie
tyle ich bierzesz do snu
zapobiegliwi próbują je zapić
myśląc że rozcieńczone
nie będą się układały w plamy na słońcu
skąd na pewno nie widać jak starasz się nie zasnąć
podczas jednej z wielu burz
sosna oparła się o mój dom niczym poprzeczna belka
którą niosłeś aż skończyła się droga
to nie to drzewo i nie ten ogród
a znój ten sam
ostry zapach strachu i potu
mogłabym znowu przyjść otrzeć ci twarz
tylko zapukaj w ścianę a skrzypną drzwi
zabrzęczy tłum napierający na okno
Toya, 11 september 2018
pełnia nie odpuszcza
i trwa nieprzerwanie od kilku tygodni
księżyc przyrasta wbrew prawom natury
spychając domy aż nad urwisko
upadek zaboli ale przerwie gehennę
nie śpię i nie ja jedna słyszałam
że jeśli przetrwamy sen będzie na kartki
aż się boję zapytać o miłość
albo chcieć
cokolwiek to znaczy
choć zdarza mi się pragnąć
za przepierzeniem gdzie pełnia nie dotarła
jeszcze
wszystko jednak jest kwestią czasu
skutkiem ubocznym uwypuklania się ściany
pod wpływem siły
wiązania puszczają cegła po cegle
wali się ostatnia tama
lada moment wszystko popłynie
w odgórnie narzuconym kierunku
trzydrzwiowa szafa pies i my
ograbieni z pomników
Toya, 26 november 2016
kolejna niedziela wypychana za drzwi
stawia opór już w porze obiadu pomiędzy parującym rosołem
a stertą ziemniaków koniecznie w plastrach i z koprem
najgorsze przychodzi później
tuż po szesnastej noc spada na dach
rygluje drzwi usta wtedy zaczynam się dusić
wyciągać zza szaf bezgłowe lalki i misie
z rozprutych szwów sypie pierwszy śnieg albo popiół
więc schylam głowę choć żadnej modlitwy
nie pamiętam niczego co mogło przesunąć horyzont
o tych kilka słów za daleko
dlatego wygrzebuję wyblakłe listy i róże
szeleszczące sreberka zmieniają się w korony
spadające z głów przy byle podmuchu
przymykam oczy i lecę poprzez czas szczeliny
pod powiekami skąd widać już niebo
znów wszystko ma twój głos dłonie
przepuszczają przez palce słońca czasem nawet księżyce
i wtedy zawsze jest pełnia
wsiąka w prześcieradła i ściany podrapane przez gałęzie
wystukują nam rytm zza okna
Toya, 24 november 2016
znaczę tyle co nic
gdzieś pode mną strzeliste wieżowce
i ulice owinięte wokół nich
ciągną w dół stających na palcach
zawsze sam
nawet gdy dookoła tłum
płynie nieprzerwanie w kierunkach
wyznaczonych przez słońca
wschodzą i zachodzą z wrodzoną rutyną
wsiąkają w krajobraz
tak cicho
tu gdzie dotarłem
mgła bezszelestnie obkurcza świat
niebo uderza do głowy
i spójrz
na sąsiedniej skale
przysiadł Bóg
spokojnie struga kolejnych świętych
a może tylko odpustowe anioły
Toya, 19 november 2016
trzecia nad ranem
autostrada wlewa się do środka
przecina pokój sznurem aut
zawisa u żyrandola
skąd rozciąga się widok na bezludną planetę
gdzie bluszcz porasta zaspane gołębie
znikają z parapetów
więc nie zasypiaj
tak łatwo wtedy o zapomnienie
braki wypełnia znajomy dotyk
pulsuje w skroniach pod skórą rodzi się ciepło
rano zbudzisz się w świecie którego nie znasz
na nowo nazywając ptaki i drzewa miejsca
do których przyjdzie ci wracać
będą obce zimne jak miasta z betonu i szkła
zbudujesz arkę
jeszcze jedną która nie przetrwa
wśród ulic wdeptanych
w inne historie
Toya, 25 october 2016
mam w domu więcej drzwi niż okazji do wyjścia
nie gwarantują powrotu na dawne pozycje
dlatego od lat chodzę z tym samym grymasem na twarzy
najbardziej wstydzę się łez
płaczę w poduszkę taką prawdziwą z pierza
wyrosną nowe skrzydła albo ptaki
może
znasz miejsce z którego przychodzi pierwszy śnieg
i zmierzch rozciąga się leniwie pomiędzy murami
wyrwą ulatuje ciepło noc
przymarza do szyb