Toya, 20 lutego 2025
nie nadam temu żadnego kształtu
twoich dłoni
czy ust
nie użyję słów by zdefiniować
wystarczy obecność za
którą tęsknię
wspólne wpatrywanie się w Pas Oriona
kilka zimowych dni
i wiosna która wydłuży dzień
brodzenie pośród innych ciał
po kostki
kolna nawet
w dźwiękach zapachach i kolorach
które bez ciebie niewiele znaczą
nie będę się o nic upominać
wezmę co da
chwilową nieważkość
później upadek tym boleśniejszy
im dłużej trwał ten stan
im większe były nadzieje
że nie dotyczy nas czas
i przeżywać będziemy już tylko pełnię
tymczasem ubywa księżyca
i nas ubywa
nocą otwieram okno
wpuszczam światło uwieszone nieba
niby przenika przez szybę
ale jest uboższe o bezpośredniość
którą kradnie tafla
upstrzona przez ciepłe ślady
przyklejonych do niej palców
i długo wstrzymywanych wydechów
powiększam metraż
i perspektywa jest jakby lepsza
odkąd patrzę przez mrok
widzę może mniej
ale za to skupiam się bardziej na szczegółach
sąsiednich konstelacji
dostrzegam że Alkaid i Dubhe
też suną "we własnych kierunkach
by ostatecznie przerobić Wóz
w coś na kształt włóczni albo noża"
boję się broni
nawet białej
tym bardziej gdyby wisiała nade mną
ta ni to obietnica ni przestroga
kolejne przykazanie do dźwięczenia w głowie
odwracającej się ciągle w kierunku
gdzie samospalenie uwolni mnie od istnienia
Toya, 19 lutego 2025
zamknie oczy
nagość dłoni rozebranych z młotka i dłuta
może peszyć
uwięzionego w lipowym klocku ptaka
choć wydobył zaledwie kontury
żadnych szczegółów
po których rozpoznałbyś zamiary
co z tego że nie zaśpiewa
chyba że w ogniu rozjarzony boleśnie
sękatą nogą wyrzuci iskry
nim wzleci hen
unosząc ze sobą swąd palonych piór
dojrzewających jeszcze
w pękających słojach
Toya, 19 lutego 2025
graj
nawet jeśli palce
nie trafiają już w dźwięki a bomby
wybuchają częściej niż brawa
oktawa po oktawie pośród salw
z nieruchomych ust otwartych
jak do śpiewu
aż po zmierzch
purpurowy i ciężki od znaczeń
dla jeszcze jednej łuny na horyzoncie
tam gdzie brzmienia mimochodem
przenikają przez wymiary
i mury burzonych świątyń
śpi Bóg
Toya, 17 lutego 2025
bo wie pani
jeszcze wczoraj wisiał tam pies
na sznurku od balonika
wisiał i pękł
balonik nie pies
ten pies to nawet nie szczekał
tylko wył po nocach
przebili i psa
pod wieczór jakoś
między obrządkiem a kolacją
to i widły były pod ręką
zaraz z rana w tym miejscu
zawisł właściciel
balonika sznurka i miski czegoś
co nie warte było szczekania
wisiał spokojnie jak nie on
tak to już dawno by wszystkich okładał
podobno przyśnił mu się Azor
cały we krwi
z trzema dziurami w boku
w pysku trzymał sznurek
balonik pęczniał obok
Toya, 16 lutego 2025
spokój szybko mija
patrzę tam gdzie ty
na dom
zachmurzony jak niebo
łąka i horyzont
nie pasujesz tu
w tej różowej sukience
jesteś jak samotny kwiat
rozlane wśród źdźbeł światło
które powinno rozjaśnić
choćby jedno z wielu okien
odległych o niedowład nóg
o drogę której sama nie pokonasz
jak motyl z uszkodzonym skrzydłem
próbujesz oderwać się od ziemi
rozgonić chmury
wzlecieć młodością odwrócić los i czas
wyciągam cię z ram
patrzę jak żyła muza
pośród codziennych spraw
gubił się gdzieś twój smutek i strach
nie byłaś już sama
nie tam
podobno lubiłaś ten obraz najbardziej
za tę sukienkę
czy za to że łkał bezdźwięcznie jak ty
tak żeby nikt nie widział
i pewnie stąd ta odwrócona twarz
i plecy które drżą
ale tego
pędzel już nie oddał
Toya, 15 lutego 2025
rozliczą z mięśni ścięgien i żeber
z każdej kości i przebytej drogi
ciebie i twoją szkapę
jej grzbiet i utrudzone marszem kopyta
zachmurzą słońce
zatrzymają wiatr i oddech spłycą
tak żebyś ani żył ani umarł
zawisł gdzieś pomiędzy
kontemplując być może ostatni już
haust powietrza
wyjdą ci naprzeciw bracia i siostry
odarci z szat i ciał
ale bogatsi o doświadczenie
w przemijaniu
myśli które już dawno uległy zepsuciu
wyprzedzając pośmiertny rozkład
dusza przy duszy staniecie ciasno
w rachunku bez pokrycia
Toya, 14 lutego 2025
kochać cię
to siedząc w przedziale dla palących
nabawiać się nowotworu płuc
rozkosz czerpiąc z pewności
że dopiero śmierć wykolei wagony
chciałabym obudzić się w innym domu
piec chleb i prać firanki
pożółkłe od nikotyny palce
mogłyby należeć do ciebie
i zaciskać się na dłoniach wieszających pranie
tymczasem nie jestem twoją kobietą
ani ty moim mężczyzną
choć nie mogą się o tym dowiedzieć
ci z przedziału dla palących
przestali by nas kryć za nikotynową chmurą
czai się żar
odpalasz od niego kolejne dni
nie dogaszając poprzednich
jesteśmy wszędzie i nigdzie
w korytarzu
pejzażu uciekającym za oknem złudzeniu
że mija nas świat i czas
maluje szyby na czarno
Toya, 14 lutego 2025
milczę
nad sobą milczę
nad tobą
dobrowolnie wyrzekam się słów
odkąd się skurwiły
przechodząc z ust do ust
bluźniąc przeciwko językowi
mówisz że sama szczułam
rozkładając sylaby tak
że każdy mógł wejść
pomiędzy uda
a ja to wiem
i odpokutuję zgodnie z rojeniami
że słowo to dźwięk
a dźwięk to nuta
zajmująca na pięciolinii
miejsce skrzydlatym
Toya, 13 lutego 2025
najprostszym ściegiem szyje dni
żeby nie blakły od słońca
zostawia na lewej stronie
okruchy i kłaczki ślady szminki
plamy z rozlanej kawy
prawa zawsze gotowa
na specjalne okazje
na wypadek gdyby ktoś chciał
pogłaskać pod włos
kilka niepotrzebnych słów
błąd w materiale
tak przyłapana spłonęłaby rumieńcem
wstydu uczono ją od dziecka
tego nie rób
tamtego nie mów
tam się nie dotykaj
życie zna od podszewki
podszewka jest zimna i śliska
jak dłonie spowiednika
przylega do ciała więżąc krzyk
pomiędzy dwoma ciałami
znajduje się próżnia
tam go szukaj
Toya, 12 lutego 2025
nie płaczcie nad kośćmi umarłych
co im z tych łez
spóźnionych obecności
i wyznań
nie usłyszą
z miejsca gdzie idzie się całe życie
skąd wraca się całą śmierć
dłuższa jest od życia o wieczność
ostatnia prosta bywa ostatnią
do momentu w którym samozwańczo
przechrzci się na powrót w pierwszą
takie jej prawo i wola
gdy w ciasnym szeregu
imię przy imieniu
stojąc powtarzają się co jakiś czas
i nie ma pewności które wołane jest
a które odwołuje się
do wczoraj
Regulamin | Polityka prywatności
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.