Toya, 12 lutego 2025
mimo sierpnia i ogni na ulicach
próbuję "wyprowadzić z ciebie chłód"
jeszcze nie wierzę że jestem za mała
a zimno głuche na wołanie
miękko wchodzi w nasze miasto
zmięte jak pościel po złym śnie
ktoś większy od nas podnosi kolejne słońca
choć lepszy byłby półmrok
światło trudniej ukryć
zdusić śmiech
wybuchający czasem na gruzach
sierpień
cisza lepka jak miąższ
ciężki od pestek po wybrzmiałych seriach
broczymy sokami
ziemia pije chciwie
i ubywa mnie z każdym mlaśnięciem
tej która milczy wśród tylu pytań
Cytat: Krzysztof Kamil Baczyński
Toya, 11 lutego 2025
zgrzyt
jakby ktoś przeciągał ostrzem po szkle
powoli
tak żeby dotarło do każdej komórki
przeciąga się ten zgrzyt
trwa nie cichnąc ani o ton
pół tonu chociażby
tak żeby można było usłyszeć coś poza diagnozą
która jest
wpisana w mój życiorys
twój nasz poukładany świat
wciska się teraz odwrotność światła
bo dziś pomimo zamkniętych okiennic i drzwi
szczelinami sączy się wszystko co nie jest nim
nie jest też muzyką
prędzej żałobą po niej
nieustającym zawodzeniem instrumentów
które nie potrafią już grać
ciemność
żadnych zapachów kolorów
tylko ten zgrzyt
i pusta stacja na której skończył się czas
dalej nie pojedziemy
twoje rzeczy piętrzą się pośród ścian
im ich więcej tym większy czuję brak
ciebie nas
i drogi powrotnej
Toya, 10 lutego 2025
Bociany Chełmońskiego
na kwiecistej łące oracz i jego syn
zastani przy posilaniu się z dwojaków
poprzez podniesienie głów
zapatrzenie
jednoczą się ze stadem przelatujących bocianów
a więc wiosna myślą obydwaj
w tym nagłym
zatrzymaniu się nad chwilą
cyklicznością życia
obejmującą i trawę i woły
stojące na świeżo zaoranym polu
nieopodal krytych strzechami chat
w których kobiety muszą kręcić się przy kuchni
rodzić dzieci
boso puszczane za progi
matowe barwy
statyczność rozłożonych w poziomej lini budynków
strzelistość topoli
a naprzeciw skrzydła bijące powietrze
łopot który słychać
choć to tylko obraz
zaledwie kadr z życia po zimie
kiedy wszystko wraca na swoje miejsce
chłopi na pola
ptaki do gniazd
ziarno do ziemi
z której kiedyś wyszło
Toya, 9 lutego 2025
w jej ogrodzie co noc gromadzą się wisielcy
niektórych już zna i wymieniają uprzejmości
nowi milczą skupieni na śmierci
kołysząc się miarowo uspokajają nurt odległej rzeki
Maria wyobraża sobie wtedy że przechodzi po wodzie
po tamtej stronie czeka wszystko czego się wyrzekła
kusi obiecany odpust i miejsce na odwieszenie krzyża
w jej ogrodzie szumi i złowróży
zwłaszcza gdy patrzeć pod światło świat staje się przejrzysty
by w końcu rozmyć się przeistoczyć w wielobarwną plamę
do starcia powieką albo rękawem
tym bardziej gdy sączy się siąpi uwalnia przez pory
sól ze sparciałych sznurów czy lizawki w miejsce księżyca
na szczęście na wszystko jest sposób
i Maria zakrywa defekt kolejną głową
do świtu powinna się utrzymać
Toya, 8 lutego 2025
oto jest
zupełnie niepodobna do twojego obrazu
pełna zmaz
za które nie jest jej wstyd
bo miłość wszystko tłumaczy
czyż nie
to sobie wmawiała
to jej wmawiano
kiedy pił i bił
i grzechem nazywano wolność
i życie
którego nie musiała się bać
poranki bez siniaków
wieczory bez ręki
która okłada do snu
oto jest
i sprzeciwia się twoim zasadom
już nie nadstawia drugiego policzka
nie wybacza oprawcy
ty zrozumiesz
ludzie nie
ty wybaczysz a oni
sięgną po słowa
i będą nimi tłuc jak w amoku
pluć
jadem który jej nie dotknie
co najwyżej zdziwi
ale nie da po sobie poznać
Toya, 8 lutego 2025
nie będziesz sobą prędzej mną
naprostują cię kładąc stopkę na twój kark
zegniesz i tak już zostanie
czerwony ścieg jak znak
po nim poznają żeś swój
nie po ojcu nie po matce
lecz po czasie w jakim przyszło ci żyć
nie ma już wolności
zabrał ją ten który szyje
na miarę nowych bóstw
wychodzą spod igły
ślepi i głusi
pełni słów o których wiedzą że są
i to im wystarczy
a znaczenie koła którym obracają jest o tyle ważne
że to koło nigdy się nie zatrzyma
przez świat pochylony w stronę upadku
i prędzej spalicie się w tym pędzie
niż odpuścicie stopie
pieszczącej żeliwny pedał
Toya, 8 lutego 2025
lato jakby przejrzało
ledwie dotknąć dnia
a już sok cieknie po palcach
miąższ z mlaśnięciem
uderza o podłoże
wieczór zaskakuje nas w pół zdania
i nie pozwala dokończyć
więc pozostaniesz niedopowiedziany
aż do późnej jesieni
bo teraz żniwa
a później jeżyny jabłka i gruszki
nie spieszy się nam
mam cię w głowie
jak nienapisany jeszcze wiersz
idealnie bliski
bo tylko mój
jedno ciało jedna dusza
nie trącone mrozem
który musi przecież przyjść
domknąć kielichy ostatnich kwiatów
uśpić zapach
w powtarzającym się śnie
o umieraniu
Toya, 7 lutego 2025
noszę w sobie przyszłych proroków
bezdomnych i domokrążców
czuję ich ciężar
na spojeniu łonowym
co jeśli kości się rozejdą
noszę w sobie strach
wyssą go z moim mlekiem
zostawią puste piersi i ręce
pójdą w świat
sprawiedliwie rozdzielać nasienie
będę nad nimi płakać
będę ich szukać pośród ludzi
w kościołach
i pustostanach
będę wołać po imieniu
a echo będzie mi to imię oddawać
jak pies rzuconą mu piłkę
odda i ciszę
powtórzy ile razy zamilknę
ale ciszy nie zliczysz
jak bezpańskich kotów
noszę na sobie ślady ich pazurów
i sierść
ich wzrok przenikający mrok
a może i światło
co jest pod światłem
nie wiem
może pewność
że ten który czuwa
jest tym który świeci
Toya, 6 lutego 2025
postawili na tobie krzyżyk
przez noc synku będę cię wiózł
córeczko z grudką gliny pod główką
wcale nie urodzinową świeczkę zapalę
rozpłynie się wytopi w użyczonym cieple
a tobie zimno
gdy tak patrzę przez lustro
już nie wiem
po kim ta żałoba
komu pomnik stawiają synku
gdzieś po wybojach będę cię wiózł córeczko
i bedą uciekać z nas sny
jak spod nóg droga
zamiast kołysanki
zgrzyt zazębiających się krzyżowych ramion
terkot kół
w szorstkiej pieszczocie
nadzieja i zguba
Toya, 4 lutego 2025
pośród gruzów mężczyzna grał na skrzypcach
przypomniał mi się fortepian dziadka
to jak klawisze ulegały jego palcom
moja definicja magii
bez której dom przestał brzmieć inaczej niż salwa
niż głuche uderzenie
od którego pobrzękiwały w szafie szklanki
mężczyzna grał coś skocznego
matka powtarzała że nad grobami nie wypada
a przecież groby były wszędzie
aż po horyzont
to nieprawda że skrzypce potrafią tylko łkać
te śmiały się zwinnymi ruchami smyczka prześlizgując się
pomiędzy rzuconym granatem a zawleczką
pomiędzy płomieniem a ciałem którego nie zdołał polizać
pośród gruzów mężczyzna grał na skrzypcach
pomyślałam o nim jak o kimś bliskim
może dlatego że sprawił mi radość
a może było mi to potrzebne do życia
mężczyzna grał coś skocznego
i chyba nie mógł się zatrzymać
myślałam wtedy że w końcu pęknie struna
on że muzyka to modlitwa
która podnosi z kolan
Regulamin | Polityka prywatności
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.