11 lipca 2011
Iluzja 2 czyli złudzenia kontratakują
Tekst ten powstał jako odpowiedź na pewne opowiadanie.
Jesteś taka zachwycająca i elegancka. Prawdziwa dama. I jakie piękne nosisz imię! Chcesz, aby mówić do ciebie „Aga”, ale dla mnie ładniej „Agnieszka”. Płomyki świec wesoło drgają, odbijając się w twoich ślicznych oczach. Chociaż… ciut za mocno jesteś umalowana, nie przepadam za nazbyt zaakcentowanym makijażem. Prawdę mówiąc, w ogóle go nie lubię. Wolę naturalny wygląd, bez ozdób. Wchodząc do restauracji obrzuciłem spojrzeniem twoje pośladki. Trzeba przyznać – idealnie kształtne. W duchu zgaduję, jakiego koloru nosisz stringi. Siedzisz wyprostowana, wspaniale eksponując sprężyste piersi. Zastanawiam się czy założyłaś stanik. Sprawdzę dyskretnym przeciągnięciem dłoni, kiedy pójdziemy tańczyć. To dla mnie ważne, bo przepadam za lekko obwisłym biustem, a tymczasem twój jest taki napięty, że odczuwam zaniepokojenie, iż przy najdelikatniejszym nawet dotyku po prostu wybuchnie. Dziwne, ale wcześniej nie wyglądałaś na aż tak wysoką. Spanikowałem trochę, gdyż preferuję kobiety niższe, jestem wówczas bardziej pewny siebie. Czuję się onieśmielony, kiedy różnica wzrostu wypada na moją niekorzyść. Oddycham z ulgą, dostrzegając wysokie szpilki na twoich stopach. Gdy opowiadam ci jakąś historyjkę, uśmiechasz się tajemniczo, zupełnie jak Mona Lisa, lecz ja w tym czasie gorączkowo deliberuję, czy, jeśli zjesz jeszcze jeden deser, wystarczy mi gotówki na rachunek. Dobrze, że mam nieruszony debet na karcie. Ale przecież w Pizza Hut nie byłoby świec, prawda? No nic, jutro najwyżej pożyczę od Witka dwie stówy i jakoś przetrwam do końca miesiąca. Serwuję kolejną wesołą historyjkę, przecież muszę czymś cię zająć. Nie powiem jak to wszystko wygląda naprawdę. Nie uwierzysz, nie teraz. Sama się przekonasz. Z czasem.
Nie jestem wcale takim śmiałym facetem. Codziennie umieram ze strachu – w firmie znów zapowiedziano zwolnienia. Tymczasem dzielnie prężę klatę i służę ci silnym ramieniem. Nie pokazuję po sobie, że z tą siłą to też przesada, o czym przekonałem się boleśnie w momencie sromotnej przegranej na rękę z pewnym chudzielcem z działu zbytu. Wstyd na całe biuro. Szczęściem nic o tym nie wiesz. Powinienem mieć pomysł na dalszy ciąg wieczoru. Usiłuję coś wymyślić. Nie zabiorę cię przecież do mojej kawalerki, gdzie gary zalegają w zlewie, a mieszkanie wygląda tak, jakby przeszło przez nie tornado. Nieład artystyczny, znaczy. A co mi tam, pójdziemy na spacer, sama przyznasz, że to romantycznie. Tylko ty, ja i księżyc. No, może nie księżyc tylko latarnie, ale i tak romantycznie. I już. Znów opowiadam jakąś historyjkę, mam ich całkiem sporo. Dopiero po kilku latach przestaniesz słuchać, wyrzucając mi, że nudzę. A mnie już wtedy zacznie rosnąć brzuch (to u nas rodzinne), włosy mocno się przerzedzą i będę chrapał jak wyleniały borsuk, co nawet sąsiadom spędzi sen z powiek. Gdzieś tak po czterdziestce, lekarz zabroni mi palić, twierdząc, że zawał to tylko kwestia niedalekiej przyszłości. O świecach też zapomnij, co najwyżej piwo, mecz i ja. I to tyle, jeśli chodzi o nastrój. Po co nam nastrój? Wiem, że wejdziesz w czas zwiększonych potrzeb względem tego, co i owszem, ale mnie coraz częściej będzie „bolała głowa”. Rozumiesz, stres w pracy, wiek i rutyna zrobią swoje. Zacznę uganiać się za młodymi babeczkami, wciąż udowadniając sobie, że jestem sprawny jak w wieku dwudziestu lat i wpadnę w apatię dopiero wtedy, kiedy już nie będę mógł drugi raz. Zagłębiony w depresji nawet nie zauważę, że flirtujesz z instruktorem fitness. W końcu historyjkami, które zaserwuje, zanudzi się jego żona, nie ty. Pewnie będzie mówił „Aga” i chwalił coraz bardziej wydatny makijaż…