Proza

darolla


dodane wcześniej pozostała proza dodane później

19 września 2012

Zimny Duch rozdz. XXI - XXIV

Rozdział XXI
 
I Ania.
 
        Był wspaniały dzień. Właśnie wróciłam z wakacji i postanowiłam, że najpierw się rozpakuję, a potem zacznę czytać książkę, którą wypożyczyłam od koleżanki. Weszłam do pokoju, zamknęłam drzwi i położyłam walizkę na swoim tapczanie. Po upływie dwóch godzin wszystkie moje rzeczy były na swoim miejscu.
        Usadowiłam się wygodnie w fotelu i z wielkim entuzjazmem zaczęłam czytać książkę. Po przeczytaniu kilku stron, usłyszałam ciche stukanie do okna. Bardzo zdziwiona i trochę przestraszona podeszłam do okna i otworzyłam je, lecz gdy wyjrzałam nikogo tam nie było. Zapytałam:
        - Czy jest tu ktoś?
        Jednak na moje pytanie odpowiedziały tylko szumiące liście kołysane przez wiatr. Pomyślałam, więc, że to była na pewno moja wyobraźnia, a w okno nikt nie pukał. Bo któż mógłby wejść na trzecie piętro i zapukać do okna? Wróciłam, więc do przerwanej lektury, lecz myśl, że ktoś mógł być za oknem nie dawała mi spokoju.
        - Może złodziej! – pomyślałam, ale zaraz odrzuciłam tę myśl, ponieważ któż by się chciał wkraść do mieszkania w „biały” dzień, a po drugie żaden człowiek nie zdążyłby tak szybko zejść i uciec. Gdy tak rozmyślałam, nagle coś zabłysło za oknem, podeszłam bliżej i zauważyłam bardzo dziwny przedmiot w kształcie kwadratu. Cały się świecił, a z przodu miał okienko, w którym pojawił się dziwny stworek. Miał około 60centymetrów wzrostu, fioletową czuprynkę, trójkątne oczy koloru pomarańczowego. Jego różowo – zielone nogi i ręce były przymocowane sprężynami do tułowia.
        Wleciał do mojego pokoju i wyszedł z tego dziwnego pojazdu. Zaczął się przyglądać szafie, telewizorowi, fotelowi i jeszcze kilku innym przedmiotom, a potem coś rysował i zapisywał dziwne znaki w swoim notatniku. Dopiero po kilku minutach zauważył mnie i powiedział:
        - Cześć! Jestem Gonzolot.
        - Dzień dobry – odpowiedziałam trochę przestraszonym głosem.
        - Nie musisz się mnie bać. Przyleciałem w celach badawczych z Gonzolotii, która znajduje się na planecie Uran.
        Wtedy już pewniejszym głosem odpowiedziałam:
        - Witam na planecie Ziemia. Mam na imię Ania.
        - Bardzo mi miły.
        - Miło – poprawiłam go.
        - Miło? Co to znaczy miło? – odpowiedział zamyślonym głosem – Zaraz, zaraz…! – I zaczął wertować kartki swego notatnika.
        - Mówi się bardzo mi miło, a nie miły.
        - Ach tak. Bardzo cię przepraszam, ale dopiero od trzech tysięcy lat sprawdzam, jakie są różnice między Ziemią, a Gonzolotią i czasami przekręcam wyrazy lub źle je odmieniam.
        Później zaczęłam z nim rozmawiać, zaprzyjaźniłam się i stwierdziłam, że jest on bardzo sympatyczny mimo swego dziwnego wyglądu. Dowiedziałam się od Gonzolota, że na jego planecie panują zupełnie inne zwyczaje niż na Ziemi. W dzień wszyscy śpią, a w nocy świeci słońce, wszyscy budzą się do pracy. Ich jedynym zajęciem jest dbanie o czystość i porządek swojej planety. Istnieją tylko dwie pory roku. Lato, które jest bardzo upalne i zima, która jest mroźna oraz występuje dożo czerwonego śniegu. Codziennie kilku Gonzolotów leci na drugą planetę i robi zakupy. Władcą tej planety jest Bonzolot, który co dwa tygodnie wyprawia przyjęcia i zaprasza swych poddanych. Na tej planecie mówi się w języku polskim, lecz słowa są wymawiane od końca na przykład my mówimy ładna dziś pogoda, a Gonzolot powiedziałby andał śizd adogop.
        Po półtora godzinnej pogawędce Gonzolot postanowił się zdrzemnąć. Wskazałam mu miejsce, w którym może odpocząć, a sama poszłam do kuchni przygotować mu podwieczorek. Jednak, gdy zajrzałam do lodówki nic tam nie było, co mogłabym mu dać do zjedzenia. Wzięłam swoje oszczędności i poszłam do sklepu. Kupiłam mu trochę sera białego i kiełbasy, jabłko i sok pomarańczowy. Gdy wróciłam do domu zastała mnie niemiła niespodzianka.
        Po wejściu do pokoju zobaczyłam zjedzony do połowy telewizor i magnetofon, a mój przyjaciel leżał na wskazanym przeze mnie miejscu bardzo zadowolony. Gdy mnie zauważył powiedział jakby nic się nie stało:
- O, już wróciłaś. Gdy cię nie było postanowiłem coś przekąsić. Chyba się nie gniewasz?
- Nie gniewam się? Coś ty narobił? I jak ja się z tego wytłumaczę rodzicom – odpowiedziałam bardzo zdenerwowana spoglądając na połowę telewizora.
- Byłem trochę głodny, a my jemy takie przedmioty, jakie stoją tu u ciebie, są one bardzo duże w porównaniu z tymi, które jadam, na co dzień.
- No tak, mogłam się tego spodziewać – byłam bardzo rozgniewana.
- Przepraszam cię, jeśli coś złego zrobiłem. Ja naprawdę nie chciałem – powiedział Gonzolot i zrobił taka minę, że trudno było mu nie przebaczyć.
- No dobrze, tym razem przebaczę ci. Ale na przyszłość pamiętaj. Nie zjadaj moich sprzętów domowych codziennego użytku!
Zastanawiałam się, co zrobić z tym fantem. Nie miałam zbytnio dużo czasu do namysłu, bo za dwie godziny rodzice mieli wrócić do domu. Po chwili zadzwoniłam do koleżanki i poprosiłam, aby przyszła. W kilka minut później usłyszałam dzwonek do drzwi. Ukryłam Gonzolota za tapczanem i pobiegłam otworzyć. W drzwiach stała Ola.
- Cześć! – powiedziała.
- Cześć – odpowiedziałam.
- Co się stało? Twój telefon wydał mi się jakiś dziwny, więc przyszłam najszybciej jak mogłam.
- Chodź, a zobaczysz – zaprowadziłam ją do mojego pokoju.
- Coś ty zrobiła z tym telewizorem? – Ola parsknęła śmiechem. Nagle mnie „zamurowało”, przecież nie mogłam jej powiedzieć prawdy o Gonzolocie, bo i tak by nie uwierzyła. Powinnam pomyśleć o tym zanim po nią zadzwoniłam. Po krótkim namyśle odpowiedziałam:
- Nic takiego… Ale proszę cię pomóż mi coś z tym zrobić.
Myślałyśmy dosyć długo i doszłyśmy do wniosku, że najlepiej byłoby wynieść go do piwnicy.
- Ale same nie damy rady – powiedziałam z żalem w głosie.
- Już wiem! Zadzwonię po Dawida i poproszę go o pomoc – rzekła Ola.
- Świetna myśl.
Po upływie pół godziny wszystko wróciło do normy i prawie zapomniałam o Gonzolocie, gdyby nie to, że nagle odezwał się zza tapczanu.
- Muszę już wracać, bo rodzice będą się niepokoić.
- Szkoda, że odlatujesz. Nie możesz jeszcze trochę zostać? – odrzekłam ze smutkiem.
- Niestety.
- Pokazałabym ci miasto i opowiedziała o nim. Co ty na to?
- Brzmi zachęcająco, ale może innym razem – odparł Gonzolot.
- Obiecujesz, że mnie odwiedzisz?
- Jasne, że tak.
 
II
 
Rano obudził ją straszny smród. Gdy otworzyła oczy, zobaczyła wielkiego czarnego psa. Tego samego, którego spotkała dzień wcześniej. Ujrzała coś jeszcze, coś w kształcie poszarpanego, czerwonego, chrapowatego walca. Z krótkim krzykiem odsunęła się w kąt, który miała za sobą. Rozpoznała. To była część ręki z zakrzepłą już krwią. Jej przerażony głos rozległ się po całym bloku. Przestraszona spostrzegła, że pies nieprzyjaźnie na nią patrzy. Zamarła w bezruchu nie wiedząc, co robić. A jeśli ją też zabije? Rozszarpie jak tego mężczyznę? Ale jak się tu dostał? Drzwi przecież były zamknięte…
Siedziała w kącie dobre pół godziny nim znudzony pies sobie poszedł, zostawiając swoją zdobycz.
Idąc po klatce zobaczyła krople krwi. „Już tu nie wracam. Nie ma mowy!” pomyślała.
Tym razem wiedziała gdzie chce iść. Znalazła się na mieście. Szła pod szkołę, aby móc z kimkolwiek pogadać. Będąc przy skarpie spotkała trzy dziewczyny.
- Cześć – zaczepiła je.
- Cześć – odpowiedziały.
- Już po lekcjach? – zagadała Kamila.
- Wreszcie – powiedziała jedna z nich.
- Jak macie na imię? – musiała koniecznie dowiedzieć się, jakie mniej więcej nadaje się teraz imiona.
- Ja jestem Najna, a to Bzura i Wirna, a ty?
- Najna – skłamała. – Słuchajcie… nie wiecie może, gdzie jest tu biblioteka?
- Biblioteka?
- Tak, chciałabym sobie coś przeczytać.
- „Coś”??? Dziewczyno! Biblioteka jest tylko w szkole i to z książkami naukowymi, potrzebnymi do szkoły, które przydadzą się w życiu.
- Nic ciekawego – dodała Bzura znudzonym głosem.
- Jak to? A literatura piękna, albo coś na temat – zastanowiła się chwilę, po czym dodała: – sama nie wiem jak to ująć. Legendy? Fantastyka? Historie niewytłumaczalne, których w szkole się nie uczy?
- Na co to komu? – powiedziała Najna – Nikt już nie czyta takich bredni, bo nikt ich nie pisze! Nawet, jeśli, to nie tu.
- Gdyby ludzie czytali, to by i pisali.
- No, ale, po co? Każdy ci to powie! – odezwała się Wirna.
- Po co? – powiedziała i zamyśliła się.
- Hej, skąd ty się urwałaś? Z księżyca? – zapytała Najna i poczęły się śmiać. Dopiero teraz przypomniała sobie, że dwie z nich widziała na Osiedlu Leśnym.
- Ludziom brak wyobraźni.
- Brak wyobraźni? – i znów poczęły się śmiać.
- Słuchaj. Naszą wyobraźnię pobudza tarants – rzekła.
- Tarants? – Domyślając się, że jest to coś w stylu dawniejszego telewizora, dodała: – Wszystko masz na tacy. Dźwięk, obraz. Tarants nie pozwala myśleć, a…
- Gdzieś już to słyszałam – przerwała jej Wirna.
- O co ci chodzi? Po co mamy czytać książki? – dodała Najna.
- Również dobrze mogłabym zadać wam pytanie: po co oglądać tarantsa?
- Jest jedną z form rozrywki, odpoczynku – zaczęła się wymądrzać.
- To samo mogłabym powiedzieć o książkach. – Po chwili dodała: – Jak tak się głębiej zastanowić, to można się do wszystkiego doczepić: po co oglądać, po co czytać, po co pracować, po co się uczyć, po co mówić, po co chodzić, po co w ogóle żyć.
- Filozofka – rzekła Najna.
- W przeciwieństwie do tarantsa, książki pomagają myśleć.
- Daj spokój. Nawet gdyby udało ci się nas przekonać do czytania, to i tak z tego nic nie będzie, bo nie ma nic do czytania.
- No to napiszcie.
- Chyba zwariowałaś!
- Sama powiedziałaś, że masz dość wyobraźni, więc użyj jej.
- Chodźmy – rzekła Bzura – tracimy tylko czas.
- Poczekajcie, nie obrażajcie się. Wiecie, gdzie mogę wynająć jakiś pokój?
- Hm… poczekaj, niech pomyślę… – zastanowiła się Wirna. – Tak, już wiem! Werwina Jaśmińska wynajmuje pokoje. Może będzie miała wolne miejsca.
- Zwariowałaś? Do tej starej wariatki? – szepnęła Bzura.
- Chcesz ją wysłać do domu trupów? – tym samym szeptem powiedziała Najna.
- Słucham?
- Werwi…
- Tak, to słyszałam, ale co tam szeptałyście?
- My? Nic… wydawało ci się – udały głupie.
- Podacie mi adres? – poddała się.
 
Stała sama przed skarpą zamyślona. Nagle z wielkiego ekranu, który stał po drugiej stronie ulicy, gdzie kiedyś był parking usłyszała wiadomości:
- Szarnat B. wczoraj, późnym popołudniem został zagryziony przez psa, który należy do niewidomego mężczyzny – Szelmana Orlelskiego. Pies jest jednym z niewielu psów obronnych przewodników.
Na ekranie pojawił się mężczyzna. Poznała go. To był Klemens Orlelski.
- Skorupa – przemówił – to bardzo spokojne zwierzę. Skoro zaatakował to musiał mieć ważny powód. Inaczej nawet muchy by nie skrzywdził.
- Według świadków zaatakował, gdyż gonił młodą dziewczynę, której udało się uciec. Nieco dalej znaleziona została odgryziona dłoń z tasakiem Szarnata B. Brakującą część ręki od łokcia do dłoni (niewielki kawałek) został odnaleziony (po śladach krwi) w jednym z mieszkań bloku za wybiegiem dla naszych kochanych psów…
„No, tak. Ten pies chciał zaprowadzić mnie do Klemensa. Dlatego tam leżał. Sądził, że pójdę za nim.” Pomyślała Kamila.
 
 

Rozdział XXII
 
I Nina.
 
Zaraz po zakończeniu roku szkolnego wraz z rodzicami przeprowadziłam się do innego miasta. Wiedziałam już, że to będą zmarnowane wakacje, gdyż nikogo tam nie znałam. Na szczęście mogłam wysyłać SMS - y do moich starych znajomych, których zostawiłam w Ocieszynie.
Przez pierwsze dwa tygodnie siedziałam w domu marząc, aby wakacje jak najszybciej się skończyły. Nie mogłam doczekać się nowej szkoły, a co za tym idzie – nowych znajomych.
Przez cały czas siedziałam w Internecie czatując i wysyłając maile do przyjaciół. Rodzicom nie bardzo się podobało, że cały czas spędzam w domu.
- Nina! – usłyszałam zniecierpliwiony głos taty – Tu jesteś! – powiedział, gdy mnie znalazł w kuchni.
- O, już jesteś? – zdziwiłam się.
- Chodź, coś ci pokażę – powiedział i wyszedł z kuchni.
- Co tak wcześnie? – zapytałam idąc za nim.
Coś odpowiedział, ale ja już go nie słuchałam, gdyż zobaczyłam malutkiego słodziutkiego silky teriera! Aż zapiałam z zachwytu!
- Jaki słodziutki! – zapiszczałam.
- W końcu wyjdziesz z domu – powiedział, gdy zaczęłam głaskać szczeniaka. – Jak dasz mu na imię?
Przez pięć lat prosiłam rodziców o psa, ale oni nie chcieli o tym słyszeć. Ach! Gdybym wcześniej wiedziała, że siedzenie przed komputerem pomoże mi na zdobycie zwierzaka, to wcześniej bym zastosowała tę taktykę…
- Myślałam, żeby nazwać go Roy. Przez „y” – rzekłam.
- Może być. Tylko pamiętaj: jak zobaczę pogryzione meble, kapcie, czy mokrą podłogę, albo, że nie karmisz go – oddaję go. Zrozumiano?
- Tak jest! – krzyknęłam.
- No to idź kupić mu smycz, obrożę i wszystko, co potrzebne.
- Już lecę!
Większość czasu zamiast siedzieć przed komputerem, przebywałam z Royem.
Pewnego dnia, kiedy poszłam na spacer z moim pupilem, podszedł do mnie pewien chłopak.
- Cześć – powiedział.
- Cześć – odpowiedziałam.
- Masz fajnego psa.
- Dzięki.
- Jak się wabi?
- Roy.
- Tresujesz go?
- Nie.
- Wygląda na młodego. Ile ma?
- Nie wiem – przyznałam. – Mam go kilka dni.
- Im wcześniej zaczniesz go tresować, tym lepiej. Niedaleko jest szkoła, w której możesz go wytresować.
Podał mi adres, ale ja nie byłam przekonana.
- Ja tresuję swojego od kilkunastu miesięcy i razem z Szer jesteśmy zadowoleni.
- Jakiego masz psa? – zapytałam zainteresowana.
- Owczarka belgijskiego. Brązowego. A ja jestem Bartek.
- Nina.
- Do zobaczenia. Mam nadzieję, że się zdecydujesz.
Kiedy powiedziałam rodzicom, że nie daleko jest szkoła dla psów, zgodnie stwierdzili, że dobrze by było gdybym zabrała tam Roya. Miałam dowiedzieć się jak długo trwa szkolenie, ile będzie kosztować i od kiedy się zaczyna.
Zdenerwowana, chyba bardziej niż Roy, stałam na korytarzu. Zauważyłam, że wszyscy się tu znają. Gdy myślałam jak to wszystko będzie wyglądać i jak Roy sobie poradzi podeszła do mnie jakaś dziewczyna:
- Część – przywitała się – jestem Marika, a to Charlie.
- Nina, a to Roy. Długo go szkolisz?
- Dopiero zaczynam. Nie jesteś tutejsza, prawda?
- Przeprowadziłam się niedawno.
Gdy tak sobie rozmawiałyśmy usłyszałam za plecami znajomy głos:
- Cześć dziewczyny! – To był Bartek. – Cieszę się, że się zdecydowałaś – zwrócił się do mnie.
- Znacie się? – zapytała Marika.
- Tak. Dzięki niemu tu jestem – powiedziałam.
I tak minęły wakacje. Razem z Bartkiem, Mariką i wieloma osobami, których poznałam chodziłam na spacery z psami i bez nich, do pizzerii, kina itp.
Co nie oznacza, że zapomniałam o starych znajomych, chociaż po krótkim czasie z większością z nich jakoś urwał mi się kontakt.
 
II
 
- Co to ma znaczyć? Kim jesteście? – powiedziała Melisa nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Podeszli do ławki, na której siedziała Agata.
- Spójrz, kogo spotkałem – rzekł Jarek. – O, cześć, ty pewnie jesteś Dorato – spostrzegł go.
- O rany!!! Ona jest strasznie podobna do mnie!
- A on do mnie – usłyszeli głos Dorata. – Ale… jak to możliwe?
- Musicie nam pomóc – powiedział Jarek.
- My? Wam?
- Ty jesteś Agata? – zapytała ją Melisa.
- Tak.
- To wiele wyjaśnia.
- Jesteście… – zaczął Dorato uświadamiając sobie pewien fakt – nieważne.
- Dokończ – zachęcił go.
- To głupie.
- Pomożecie nam? – zapytała Agata. – Obiecujemy, że nie wydamy was twojemu ojcu, chociaż powiedzieliśmy, że za to, że nas przenocował jego przyjaciel w hotelu, to mu pomożemy was poszukać. Oczywiście się nie zgodził, ale mamy teraz niezłe kłopoty.
- Dorato? Co ty na to?
- Sam nie wiem. Jak się nazywacie?
- Ja jestem Agata, a to Jarek.
- Konkretnie. Nazwiska.
- I tak nam nie uwierzycie. Nie mamy dokumentów – odparł Jarek.
- Spróbuj. Może uwierzę.
- Agata Kaczmarek i Jarek Girch.
- Chodźcie stąd. Pokażemy wam, gdzie mieszkamy.
- Dorato! – oburzyła się Melisa – oni znają mojego ojca! A jeśli nas wydadzą?
- Nie ma takiej opcji. Wiem coś o nich – spojrzał na nich z tajemniczym uśmiechem.
- Ciekawe, co – odpowiedział mu Jarek.
 

Rozdział XXIII
 
I Klaudia.
 
        Pewnego pochmurnego dnia odwiedziłam koleżankę, która mieszka 2km ode mnie. Weszłam do klatki i zobaczyłam, że na skrzynce leżały ulotki. Kiedy zabrałam jedną z nich, zauważyłam, że oprócz ulotek znajdowały się jakieś listy. Zabrałam je i postanowiłam oddać je adresatowi.
        Gdy dotarłam na górę, zapukałam do drzwi, ale nikt nie odpowiadał. Zapukałam jeszcze raz, a one lekko się uchyliły. Chociaż nieproszona, weszłam do środka.
Mieszkanie było małe i zagracone. Panował w nim chaos. Słychać było głośną pracę odkurzacza. Nie chcąc przeszkadzać, położyłam listy na szafce i już chciałam odjeść, kiedy odkurzacz umilkł.
- Dzień dobry – przywitałam się i wyjaśniłam cel mojej wizyty.
Kiedy kobieta, która wówczas schylając się podnosiła jakieś przedmioty, wyprostowała się, zaniemówiłam.
Była wysoka i szczupła. Z początku sadziłam, że ma na sobie ciemnozielone rękawiczki, sięgające aż do rękawa T – shirt. Myliłam się. To była jej cera. Miała spuchnięte jasnozielone dłonie i palce. Jej twarz, tak jak ręce, była zielona. Na głowie miała szary czepek, spod którego wystawały siwe włosy.
- Dzień dobry. Dziękuję ci bardzo – powiedziała miłym głosem. – Przepraszam za ten bałagan, ale akurat robię porządki.
- Nic nie szkodzi - odpowiedziałam i już chciałam wyjść, kiedy kobieta mnie zatrzymała.
Nie chcąc, aby zauważyła, że się przestraszyłam, weszłam do pokoju i zaczęłam z nią rozmawiać. Mimo swego wyglądu, okazała się bardzo sympatyczna.
W tym bałaganie dostrzegłam komórkę, która była naprawdę ekstra. Zaczęłyśmy o niej rozmawiać. Pokazując mi jej atuty, stanęła obok mnie bardzo blisko. Nie przeszkadzało mi to. W pewnym momencie straciłam równowagę (pokój był tak zagracony, że nie można było usiąść) i potrąciłam szklankę z wodą, która znajdowała się na fotelu obok jakichś rzeczy. Przeprosiłam i zauważyłam, że moje spodnie u góry są trochę mokre. Postawiłam szklankę na stole i nie chcąc zrobić znowu jakiejś szkody, pożegnałam się i wyszłam, zapominając o Weronice.
Następnego dnia poszłam do dermatologa, zapytać o przypadłość tej kobiety. Chciałam dowiedzieć się, co to takiego i czy jest zaraźliwe.
Kilka dni później spotkałam się z Weroniką na moim osiedlu. Spacerując i rozmawiając, niespodziewanie natknęłyśmy się na jej sąsiadkę. Ku radości starej kobiety. Nie bardzo mnie to ucieszyło, bowiem, nie miałam zamiaru jej więcej odwiedzać.
Witając się podała mi rękę. Nie chcąc być niemiła podałam jej swoją. Stała się natrętna, co mnie to trochę wytraciło z równowagi. Nie spodziewałam się, że będzie szukać mojego towarzystwa.
- Teraz będzie mnie pani za mną chodzić? – zapytałam przypominając sobie, że od tamtej pory widywałam ją (choć z daleka) bardzo często.
Trochę zrobiło mi się głupio, kiedy kobieta odeszła bez słowa. Weronika patrzyła na mnie dziwnym wzrokiem.
- Co jest? – zapytałam ją.
- Klaudia… Na twoim miejscu nie dotykałabym jej…
- O co ci chodzi? – mówiąc to zaczęłam rwać liście z krzaków, gdzie właśnie przechodziłyśmy i wytarłam w nie ręce. – Przecież to nie jest nic zaraźliwego. Rozmawiałam o tym z dermatologiem… Dlaczego jesteś do niej uprzedzona… To była miła kobieta, dopóki nie zaczęła za mną chodzić.
- Uważaj na nią – ostrzegła mnie.
- Wiesz, co? Jesteś jakaś dziwna.
- Ja? To ona jest dziwna. Okażesz trochę sympatii, a już uczepi się jak rzep psiego ogona. Ona jest stukniętą wiedźmą.
- Od razu wiedźmą. To, że ma dziwną cerę, nie oznacz jeszcze, że jest wiedźmą.
- Wspomnisz moje słowa. Cześć. Zadzwoń jak przestaniesz jej tak bronić.
Ta noc była okropna. Śniły mi się same koszmary, że zaczęłam zielenieć. To było okropne.
Najgorsze spotkało mnie rano. Spojrzałam na swoje ręce, które stały się… zielone!!! Jak błyskawica poleciałam do łazienki. W lustrze zobaczyłam zieloną twarz. Zadzwoniłam do dermatologa, z którym się pokłóciłam.
- Mówił pan, że to nie jest zaraźliwe! – wrzasnęłam do słuchawki, odkręcając wodę do wanny.
- Bo to nie jest możliwe, żebyś się tym zaraziła – odparł spokojnie. – Chyba, że zostałaś przez nią oblana wodą jałcową. Jest podobna do wody z kranu, ale jest niebezpieczna, jeżeli dotkniesz ją drugi raz.
- I teraz mi pan o tym mówi? – przypomniałam sobie o pierwszej wizycie u kobiety i rozłączyłam się.
Kąpiąc się postanowiłam się utopić.
Pół godziny później byłam martwa. Nadal leżałam w wodzie. Nikt nie chciał mnie stamtąd zabrać, więc po jakimś czasie sama zabrałam swoje ciało z wody jałcowej. Nalałam ją do butelki i poszłam odwiedzić zieloną starowinkę.
Spotkałam ją wychodzącą z mieszkania. Nie była już zielona. Ani stara. Nadal była szczupła, ale miała kasztanowe, falowane, długie włosy i gładką cerę.
- A witam, witam – powiedziała, gdy mnie zobaczyła.
- Tak się pani odpłaca za moją życzliwość? – odpowiedziałam.
- Jaką życzliwość! Dziewczyno!!! Twoja uprzejmość była jednorazowa. Gdybyś wtedy mnie nie odtrąciła, ja złamałabym zły los, a ty nie byłabyś w takim stanie. Twoim przeznaczeniem jest znaleźć kogoś bardziej życzliwego i sprawić, aby nikt nie musiał być więcej w takim stanie jak my. Jak ty teraz… Tu są klucze. Możesz tu zamieszkać. Żegnam.
Zostawiła mnie, a ja przejęłam jej obowiązki…
 
II
 
- Dzień dobry. Jestem Najna Kamilska.
- Akwizytorom dziękujemy – odparła kobieta.
- Nie jestem akwizytorem. Słyszałam, że wynajmuje pani pokoje.
- To źle słyszałaś, do widzenia.
- A nie wie pani, gdzie mogłabym przenocować?
- Przykro mi – już chciała zamknąć drzwi, ale z powrotem je uchyliła. – Tu naprzeciwko nikt nie mieszka, drzwi są otwarte. Możesz tam przenocować.
- Na pewno?
- Tak, ale wejdź tam wtedy, kiedy będziesz chciała spać. Nie korzystaj z łazienki, niczego nie dotykaj, nie ruszaj. Jedynie, z czego możesz skorzystać to z łóżka. Rano pozwolę ci skorzystać z mojej toalety.
- Dziękuję. Do widzenia.
- Do widzenia.
 

Rozdział XXIV
 
Był mroźny, zimowy dzień. Mimo, iż była dopiero 15.00 było już dosyć ciemno. Młoda para szła po klatce schodowej cicho rozmawiając. Gdy chłopak chwycił za klamkę, zaczepiła ich kobieta w średnim wieku.
- Chcecie kupić to mieszkanie? – zapytała, nakładając wyraźny akcent na słowo to.
- Tak. To jest najtańsze, jakie znaleźliśmy – odpowiedziała dziewczyna.
- Nic dziwnego – rzekła kobieta i zeszła na dół.
- O co jej chodziło? – zapytała swojego ukochanego.
- Nie mam pojęcia. Wchodzimy?
- Wchodzimy.
W mieszkaniu było ciemno i duszno. Chłopak próbował zapalić światło, ale na próżno.
- Ciekawe, dlaczego nikt nie chciał nam pokazać tego mieszkania, tylko tak od razu dali nam klucze… – zastanawiała się dziewczyna.
- Pewnie bali się ciemności. Wróćmy tu jutro, trochę wcześniej. W tym mroku nic nie zobaczymy, a poza tym strasznie tu śmierdzi. I weźmiemy latarki – zażartował.
- Poczekaj. Otworzę okno. Niech się tu wywietrzy.
Zdołała uchylić je na kilka centymetrów, gdy nagle usłyszała głos:
- Pelargonie sobie kwitną, wokół niosą śmierć. Ludzie nic nie wiedzą – świat zagładą jest! Ha, ha, ha! – rozległo się cicho, ale przerażająco.
- Nie strasz mnie, Szabel – powiedziała przestraszona.
- To nie ja, Andelto – odpowiedział.
- … „A chłopiec powiedział: Tato, ja nie chcę” – zachichotał.
Lekki promień światła lampy, która stała przed blokiem oświetlił kawałek kanapy, na której siedział właściciel głosu. Czuli, że ktoś tam jest. Ktoś groźny i niebezpieczny. Czuli także, że ich obserwuje, mimo to żadne z nich nie spojrzało się w jego stronę.
Weszli do jednego z mniejszych pokoi, ale tam także nie mogli zapalić światła. Andelta podeszła do lampki stojącej na biurku i kiedy chciała ją zapalić wyczuła, że oprócz nich, jest tam ktoś jeszcze. Cofnęła rękę mówiąc:
- Został nam jeszcze jeden pokój.
Ale gdy wyszła z niego zabrała klucze z rąk Szabla i w pośpiechu zakluczyła drzwi pokoju, w którym znajdował się tajemniczy gość.
- Co robisz? – zapytał ją zdziwiony.
- Lepiej stąd chodźmy… Ten dom jest nawiedzony. Nic dziwnego, że taki tani.
Prawie już wyszli z mieszkania, gdy nagle dziewczyna krzyknęła. Przerażony chłopak odwrócił się i zobaczył, że jego dziewczynę jakaś zielona ręka ciągnie za włosy do środka. Próbował ją uratować, ale nim cokolwiek zrobił, pojawiła się druga zielona łapa, która sięgnęła jej do torebki dziurawiąc ją i zabierając jakiś przedmiot. Potem rzuciła dziewczynę na klatkę schodową.
Dziewczyna upadła na drzwi sąsiadki, która nie wiedząc, co się dzieje otworzyła je i zobaczyła przerażoną parę. Gdy wyszła z mieszkania, chłopak trzymał w ramionach swoją drżącą ze strachu dziewczynę.
- Co się stało? – zapytała kobieta.
- Co on ci zabrał – powiedział chłopak ignorując pytanie sąsiadki.
- …ła m… – powiedziała cicho.
- Co takiego? – dopytywał się.
- Dotknęła m…
- Dotknęłaś, czego? – spytał się, próbując zatamować krew z głowy dziewczyny.
- Trzeba zadzwonić na pogotowie – rzekła sąsiadka wbiegając do swojego mieszkania.






Zgłoś nadużycie

 


Regulamin | Polityka prywatności

Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.


Opcja dostępna tylko dla użytkowników zalogowanych. zarejestruj się

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1