9 października 2010
Śniadanie.... po turecku
Nalewam esencję herbacianą do szklanki w ksztacie kwiatu tulipana. Zalewam wodą i patrzę jak dymi aromatem świerzej, "prawdziwej" herbaty cejlońskiej. W tym obrazie jest coś, co zawsze wprawiało mnie w rodzaj melancholijnej zadumy.
Jeszcze będąc na studiach napawałam się chwilami samotności, spędzonej przy gorącej herbacie lub kawie. Lubię stan, w którym mogę być taka... bezsilna. Zanurzać się w głębi moich myśli.
Herbata smakuje wyjątowo w tej malutkiej "kwiecistej" szklance. Nie wiem właściwie na czym polega jej fenomen. Być może na tym, że nie można dostać jej w Polsce - ekscytująca egzotyka? A może to odpowiednia gęstość szkła sprawia, że smak i zapach cejlońskiego naparu jest tak inny od wszystkich.
Herbata jest głównym punktem programu "śniadannego" i jednocześnie jego dopełnieniem. Innymi bohaterami porannego spektaklu są czarne oliwki o cierpkim smaku, który uwielbiam, ser - głównie biały, ale można tu znaleźć wiele jego rodzajów - pomidory, ogórki, serdelki i wędlina oraz jajka - ogotowane na twardo. Wszystko znajduje się w oddzielnych miseczkach, czekając aż ktoś po nie sięgnie.
Poczucie, że mam tak różnorodny wybór produktów zaspokaja w pełni moje wrodzone łakomstwo... jest wręcz ekscytujące. Zjadając oliwkę, napawając się jej goryczą, sięgam po kawałek słonego, białego sera lub słodkawy ogórek. Komponuję nowe smaki, wiedząc, że to dopiero początek...
Dotychczas nie wiedziałam, że sniadanie może być podniecające.
Turecki erotyk.