20 lutego 2014
20 lutego 2014, czwartek ( record | rewind )
Popołudnia, takie jak to; że ból zdaje się zadławiać, że nie można sobie znaleźć miejsca, a osoby wracają widmowe, przejmujące bardziej, niż kiedykolwiek. W te popołudnia żałuje się; w popołudnia takie dokładnie jak to, że się nie umarło te kilka lat wcześniej, że się nie zeszło z cudzej drogi.
Prawie żałuje się także, że się nie posiada pewnej minionej radości, że się już nie potrafi tylu rzeczy, się je straciło bezpowrotnie, bardziej.
Się tak bardzo żałuje, że się zapomniało czytać nuty, mieszać farby, wychodzić bez słowa obowiązku.
Ponad wszystko potrafi się tylko spać, co jest jakby przedłużeniem, czyli też zaproszeniem do śmierci, tylko takim na chwilę, przewrotnym, gdyby się jednak zmieniło zdanie, że się sen nie podoba i można go cofnąć.
Się tak bardzo żałuje już wtedy, że się nie ma psa, który by leżał u stóp; cichy, płaski o nic nie pytał, a to o co prosił, zawsze jeszcze dało się spełnić.
I też sie żałuje w takie popołudnia za wszystkie te rzeczy, na które sie zgodziło;
i że się nie wie czy w końcu jest, czy nie ma niczego. Potem, a ci co obiecali dać znać,
nie przychodzą, nie śnią się na złość jakby,
nieprzejednani.