19 stycznia 2019
„Gorzka pigułka”
Ze snu ciężkiego jak ogromne kowadło w warsztacie Hefajstosa, wyrywa Cię piskliwo - rzężący chichot budzika, masz wrażenie, że szydzi właśnie z Ciebie. Otwierasz oczy, panuje jeszcze zmrok i automatycznie zapamiętanym krokiem mijasz próg łazienki...
Z lustra zmatowiałymi oczami patrzy na Ciebie szara, zmęczona twarz; nie poznajesz tej twarzy...tak, z pewnością jej nie znasz!
Obca twarz dalej się gapi a Ciebie zaczyna irytować to puste spojrzenie, udajesz, że nie zauważasz tego, myjesz zęby, twarz...normalna poranna toaleta; ignorowanie twarzy gapiącej się uporczywie na Ciebie z drugiej strony lustra nie przyniosło żadnych efektów. Czujesz coraz silniejsze pulsowanie w skroniach, serce przyspiesza swoją akcję, wraz z uczuciem złości duża dawka adrenaliny uderza wprost w Twój organizm... "Czego się gapisz?!" - wykrzykujesz groźnie w stronę tej twarzy - "Nie widziałeś jak się facet myje? Spierdalaj stąd!!!" - I nic. Zapada nieznośna wprost cisza, a te zmęczone, puste oczy wciąż się gapią...Czujesz konsternację...chwilowo wypiera ona złość. Twoje oczy baranieją i wypisane w nich jest "Nic nie rozumiem", jak u słabego ucznia, gdy wiekowa nauczycielka, zapięta pod szyję tak ciasno, że ma się wrażenie, iż zaraz się udusi, przywoła go do tablicy, postawi przed zadaniem z matematyki i stuka go co jakiś czas drewnianym wskaźnikiem po plecach jakby popędzała leniwego konia. Masz w tej chwili oczy skalane niewiedzą i strachem, jak on tam w klasie, umazany kredą od chaotycznych, ciągłych poprawek, które i tak omijają właściwe rozwiązanie. Nagle, oczy zachodzi mgła, adrenalina spiętrzoną falą uderza do mózgu, a serce uderza niczym dzwony na katedrze Notre' dam; żyły pęcznieją, krew w skroniach zdaje się rozsadzać czaszkę niczym uderzenia w taraban, znika znużenie i resztki snu : wściekłość wróciła. "Przestań się kurwa gapić!" - cedzisz przez zaciśnięte zęby; tak jak myślałeś szara twarz wciąż się gapi, tylko teraz próbuje nieudolnie naśladować Twoją wściekłość - patrzcie jaka żałosna : oczy miast ciskać pioruny, nerwowo rozjeżdżają się co chwila po bokach i z trudem koncentruje spojrzenie; zaciśnięte wargi zamiast emanować zacięciem, przywołują natrętną myśl, że właściciel owych warg zaraz buchnie płaczem!; marsowa mina szarej twarzy bardziej powinna nosić nazwę : "farsowa mina", nie ważne, że to niegramatyczne. Ten idiotyczny wyraz twarzy sprawia, że cała Twoja wściekłość topnieje niczym - opuszczone przez dzieci, które je zbudowały - bałwany na wiosnę. Parskasz pogardliwym śmiechem, a szara twarz znów nieudolnie imituje mimikę Twojego oblicza.
Śmiejesz się coraz głośniej, w końcu spazmatycznie zanosisz się śmiechem przechodzącym w kwik. Nagle cisza przeszywa zaparowane wnętrze blokowej łazienki, a Twoja pięść z głuchym łoskotem rozbija na miliony kawałków to przeklęte lustro. Po kostkach palców płynie obficie krew - na chwilę zamyślasz się, patrząc na purpurowe linie, które na wzór poplątanych autostrad prowadzą do nikąd. Potrząsasz głową i uporczywa myśl, dzwoniąca natrętnie jak ten budzik rano, gaśnie cichym echem - "Praca ponad siły sprawi, że zapomnisz o niej, o tym co boli, zapomnisz..." - Teraz wiesz, że były to słowa kolegi ze szkolnej ławki i wiesz, też, że zapomniał dodać: "...zapomnisz o wszystkim".
Głos speakera z sypialni ostro przecina pępowinę nowonarodzonemu dziecku refleksji - "Dzień Dobry, drodzy Słuchacze, dziś jest piątek 13, wybiła godzina 7...."
"Szlag by to trafił..." - to nawet nie zdanie, a syk niezadowolenia, jak u nazdepniętego węża - "Nie dość, że potłukłem lustro to jeszcze w najbardziej pechowy dzień miesiąca...
Brakuje tylko jeszcze zasranego czarnego kota..." - zasępiłeś się, po czym z nienawiścią w oczach wyplułeś z siebie: "Choćbym miał sie sam przy tym zabić przysięgam, że jeśli ten sukinkot spróbuje mi przebiec drogę, rozjadę go jak żabę, wetrę jego śmierdzące wnętrzności w asfalt!!!!!" - Zamilkłeś i nadstawiłeś uszy jak wilk na zwiadzie, speaker akurat omawiał notowania giełdowe - "zapowiada się gorący poniedziałek na giełdzie; wartość akcji szaleje - raz wzrasta do niebotycznych sum, by za 15 minut osiągnąć najniższa cenę za akcje. Czy świat zwariował?" Zastygłeś bez ruchu i wysłuchałeś dokładnie notowań: firma, której akcje kupiłeś, sam nie wiesz po co, trzyma się nawet nieźle przy takich wahaniach...ehhh, gdyby tak skoczyła, jak pozostałe, a Ty byś zdążył sprzedać...zaczynało ogarniać Cię błogie roztargnienie, gdy ten sam speaker o niskim, głębokim głosie lakonicznie oznajmił, nieświadom efektu jaki wywoła: "Minęła 7.30, zapraszamy do porannych rozmów z..." - nigdy się nie dowiedziałeś z kim chcieli rozmawiać...Krótkim klepnięciem zgasiłeś radio = i wciągając jednocześnie skarpetki, wiążąc ciasno krawat i przypinając spinki do mankietów, biegniesz do samochodu. - "Znów się spóźnię, pierdolony piątek, lustro i kot...
Stary zawsze piętnuje spóźnialskich złośliwą i celną uwagą odnośnie ich osoby. Pamiętasz jak młody asystent z działu reklamy - chyba Anderson... nie możesz sobie przypomnieć, czy na pewno...do diabła z tym jego nazwiskiem! - zaproszony wyjątkowo na naradę "Candy Sharks" (tak kazał tytułować się sam wice - wice -prezes Starshit, gdy pijany niemalże do nieprzytomności, na jednym z firmowych przyjęć, bratał się "on przedstawiciel arystokracji w naszym małym społeczeństwie" z "mieszczańską częścią korporacji" i "siłą roboczą wielkiego organizmu" - zapomniał dodać, że ta mieszczańska część wykazywała nawet w chwili obecnej, więcej manier i kultury, gdy tak zerkając z rozbawieniem na zataczającego się i bełkotającego Starshit'a, sączyli powoli martini, lub wyszukane drinki przygotowane przez wynajętych przez Starego, specjalnie na tą okazję, kelnerach z "Grand Hotel".
Tak więc młody asystent, rzucony na głęboką wodę ( choć bardziej pasowałoby powiedzieć "rekinom na pożarcie" ), miał niestety cholernego pecha i utkwił w taksówce z rodzącą kobietą...historia choć nieprawdopodobna, zupełnie prawdziwa... Niestety, ludzie pokroju Starego, gorzknieją z wiekiem, zostaje im tylko cynizm i ironia. I zamiast cieszyć się ze szczęśliwego powicia oraz tytułu ojca chrzestnego jaki otrzymał owy praktykant, Stary popatrzał zmrużonymi oczyma, spod których wystawały stalowoszare, twarde i zimne oczy, zlustrował dokładnie poplamiony, wymięty garnitur asystenta...i zapytał nieoczekiwanie i zupełnie nie na temat: "To Armani, jeśli się nie mylę?" - asystent wybałuszył komicznie oczy i wydawało się, że zaraz się udusi...- "T..t..t.ta..ttak jest Panie Prezesie" - wykrztusił z siebie oszołomiony porodem oraz osobistościami zebranymi na konferencji. Stary rozciągnął usta w obrzydliwy, pogardliwy uśmieszek, który zebranych przyprawiał o zimny, nieprzyjemny dreszcz - "Powinien uczyć się Pan od prostych, ubogich ludzi...pan nie potrafił przekonać kobiety do zmiany taksówki, gdy powinność wobec Zarządu tego wymagała, a Ci prości ludzie wmówili Panu, że ta tania podróbka, prosto z Shanghaju, to prawdziwy, Argmanii...Musi Pan bardziej cenić znajomość świata stwarzania iluzji i "białych", zaznaczam "białych" kłamstw, ludzi ubogich i prostych. " Na sali nagle zamilkła wrzawa, jaką wywołała przygoda asystenta...cisza gęstniała, atmosfera co trochę wzrastała co kilka minut...Wtedy ktoś pierwszy wybuchnął śmiechem, reszta "Rekinów" jak posłuszne marionetki naśladowały gardłowy rechot, grubego Lagermana, drugiego wice- wice- prezesa, równie odpychającego jak opój Starshit. Członkowie zarządu, jak to ujął Starshit w pijackim bełkocie "arystokracja tej korporacji, ród monarchów" był zbieraniną po pierwsze najbogatszych, po drugie, najbardziej wpływowych, a tak naprawdę najbardziej dziwacznych i wynaturzonych ludzi. Stary trzymał wszystkich w ryzach, nie dopuszczał na rozłamy, dzielenie multikorporacji na małe prywatne spółki, czy na zbytnie ustępstwa wobec oponentów, czy oskarżycieli, lub po prostu reformatorom. Pracownicy opowiadali sobie anegdotki na temat jego "żelaznych zasad i postępowania". Jedna z nich głosiła, że matka starego pracowała na hucie i ponieważ nie miała czym płacić za wodę myła malutkiego Adriana Geoffrey'a Welldington'a III w kadzi z ciekłym żelazem. Nikt nie traktował historyjki poważnie, ale...poza ciągłą orką na Cukierkowej Farmie, a tak naprawdę firma nazywała się "Sophisticated Candies - Welldington &Son Co.", poza tą nieustającą, ciężką i żmudną pracą, ludzie starali się wprowadzać choć drobne, wesołe akcenty, ukrywając je dzielnie przed wszystkowidzącym okiem Starego. cdn.....
By Anna Lilith Gajda © All Rights Reserved