12 maja 2010
WIERSZE WIĘZIENNE (3)
PIEŚNI BZOWEJ BABULEŃKI
Ud af det Virkelige voxer just det forunderligste Eventyr.
(Właśnie z rzeczywistości rodzi się najdziwniejsza baśń w świecie.)
„Bzowa babuleńka” Hans Christian Andersena
Pieśń pierwsza (bzy)
Bzy już w deszczowy dzień nareszcie,
zakwitły. Pachną i wpływają,
chmury liliowe w szarym mieście,
obłoki narkotycznych stanów!
Nie ma cię już i już nie będzie,
nie byłeś nigdy w rytuale,
bzy przekwitają, kwitnąc wszędzie,
ty byłeś wszędzie, chociaż wcale.
Podążasz tam, gdzie bez jest stanem
ogląda się go coraz prościej,
rozciągliwość w nim jest karnawałem,
chwila, to znak nieśmiertelności.
Pieśń druga (kasztany)
I co, że kwitły tego roku
późno, zsypując śniegu płatki.
Pod nimi i tak nikt nie siedział
z nas. I drugiego nikt zagadki
badać nie pragnął. A kasztany
w alei. Wiatr podniebny hasał,
kremowych płatków rozesłanych
zimny i obojętny asfalt
wydał na pastwę butów obcych
i je spotwarzał, i bezcześcił,
chodzili tędy ładni chłopcy,
i tylko amarantu kropki
patrzyły, zanim ulic błoto
ich nie rozniosło. Późna wiosna
szeptali. Późne jest niemotą
i niema jest skarga miłosna.
Pieśń trzecia (konwalie)
Jeszcze stulone w rurki wąskie,
jeszcze czekają w rezygnacji,
kiedy zakwitną, będą obce,
będą niczyje w alienacji.
Ktoś powysuwa z rurek wąskich,
ktoś, kogo zapach nie zdumiewa,
krople zieleni bladej. Pąki
niewinnej bieli. Komuś trzeba
dać bukiet. A on, obojętnie,
a on, esteta. On, ktoś obcy,
położy gdzieś. Konwalia więdnie.
Niemo. Bez uczuć i pomocy.
Pieśń czwarta (niezapominajki)
Może ta drżąca przestrzeń w masie
niebieskich kwiatków, to symbole
ludzkich niespełnień. Wielość w klasie
pożądań. W morzu tych pokoleń
samotnych, których osobności
głodne. Niebieskie falowanie
prośbą daremną o tych gości,
którzy nie przyszli na spotkanie
proszone. Uczta już wydana.
Oni nie przyszli. Obcy przyszli
nie ci. Wzgardzili ucztą Pana.
Błękit jest smutny. Tak jak myśli.
Pieśń piąta (zimna wiosna)
Umilkł twój wpływ. Milczenie
kosmiczne jest i zimne. Człowiek
tak jak i Bóg. On nie odpowie.
ani na wiem, ani na nie wiem.
Przymrozek kwiaty wiśni białe
dotknął boleśnie, lecz nie zniszczył.
Słowa, to są obszary całe
jak w walce oręż. I jak zgliszcza.
Nic nie mów. Bolą słowa.
Boli milczenie. Bolisz stale.
Przyroda rani, człowiek woła.
Wołam, nie odpowiadaj dalej…
W tej wiośnie zimnej jeszcze trochę
pobędę. Innym wiosna inna.
Dla nich to tylko stany płoche.
Dla mnie śmiertelne dawki zimna.
Pieśń szósta (sobota)
W sobotę, w maju, kiedy było
tak aksamitnie… Sok jak krew
tętnił w ogrodach. To rodziło
doroczny zachwyt. W rdzeniu drzew
kwitnących kipiał niespełniony,
pełen napięcia i nadmiaru
przymus przedarcia w życia strony
rozpusty, lubieżności, żaru,
w to, co nie dane nam, ściszonych,
pokornych, pod brzemieniem losu.
Sobotę tobie dam, byś wolny
napełnił swoim krzykiem głosy.
Pieśń siódma (bez w maju)
Ponuro jest w tę zimną wiosnę,
gdy wymiar przemian kosmos wzrusza.
Po mieście w deszczu się poruszam,
bez już do ciebie roszczeń.
Ludzie i psy, i bzy osobne,
i deszcz pocięty w drobne krople.
Świat rozpadł się. Scali go w oknie
twa twarz dopiero. Lecz wygodniej
tobie, osobno i bez wzruszeń,
bez jakiejkolwiek spojrzeń na mnie
w woal firanki, damy godnej
patrzysz w bez mokry i bez duszy.
Pieśń ósma (zimno)
Milczenie to wymowne trwanie
i rani tak, jak rani słowo.
Miało być ciepło. Rozmawianie
to obietnica terminowa.
Milczenie śmiercią jest niewielką
cichą, niewinną, jak brak czasu.
Jak krew, co cieknie. Jak nadzieja.
Jak opozycja dla hałasu.
Milczenie. Drży wciąż słowo puste,
i Nic już mości się i głuchnie.
Przez zaciśnięte twoje usta,
sączy się jad trucizny we mnie.
Pieśń dziewiąta (uległość)
Nie trzeba tak nie być prawdziwie.
Nie być na niby, także boli.
Jest obcowanie rozciągliwe,
jest to, co jest, bez twojej woli.
Stwarzam cię po to, byś nie istniał
i twoje dłonie mnie nie brały.
Uległość twoja, to filistra
pozorna niechęć do ofiary.
Pozorna jest twoja przezorność.
Wiem tak jak ty, że w wolnym bycie
byłbyś i byłabym powolna:
ty mnie, ja tobie. Tak jak życie.
Pieśń dziesiąta (słowa)
Nie mogę już słów aż tak wiele
wydatkować w nieskończoność.
Słowo po słowie się wciąż miele,
A na początku wciąż jest słowo.
Oddam i zniszczę i zamilknę.
Będę, jak twierdza i głębina.
A będziesz w słowie jak ojczyzna.
A będziesz w słowie jak ma wina.
9 maja 2005
Pieśń jedenasta (***)
Jeszcze nie przyszedł czas, gdy głodu
już nie nasycisz. Las wstaje wolno z pory spania.
W strumieniu jeszcze bryły lodu,
a w tobie kiełki pożądania.
Tulą się leśne mchy i wrzosy
Drżą z zimna jaskry i kaczeńce
Tarniny kwitną tak jak osty
kwiatami zakrywając ciernie.
Nim wzrośnie twoje pożądanie
przeminie płodność. Sezon minie.
Dominowanie i gadanie
odnajdzie pustkę. Bo czas płynie…
Pieśń dwunasta ( zimny maj)
Maj zimny. Nie wiem o tobie nic. Jedynie,
że zimny jest ten wokół ciebie,
obszar uczucia. Obszar w zimie
wiosny młodości. Obszar nie wiem.
Nie wiem i tego w zimnym świecie,
że może jesteś nie tą cząstką
piękna od zła, co się planecie
łatwiej przydarza, niż z gorączką
ducha młodości zadławienie
i przyciąganie w zimnie maja.
Gdy świat szaleje. Gdy ja nie wiem,
a ty wiesz. Czemu się nie starasz?
I, chociaż nic się nie rozwija
i nieruchomo maj jest zimny,
to strzępy słów, jak twarz niczyja
przychodzą do mnie z twej przyczyny.
Przychodzą, by kiełkować we mnie,
mimo dni zimnych we mnie wnikać.
Mimo, że rosną daremnie,
bez ciepłej ręki ogrodnika.
Pieśń trzynasta (bzy w maju)
Uboga jest, a splendor maja,
nagle wykwita bzem na ściany.
I płot ubogi, czarna zgraja
kur i sad słońcem kropkowany.
Tobie zapłonąć na nic zda się.
Wiedziesz sprawdzone życiem życie.
A bez też zakwitł na tarasie
twojego domu. Lecz w zachwycie
tylko ja jestem. Choć niczyje
bzy są przy chatach i przy tobie.
Wbrew wzgardzie twojej dał przywilej
Bóg. Tylko dla mnie zakwitł ogień.
Pieśń czternasta (konwalie w maju)
Dziewczęta dziś konwalie niosą
w niedzieli wiejskiej świętowanie,
a po kościele festyn. W bramie
chłód i spotkania z żądzą nocną.
Chłopcy w koszulach białych ciasno
spętani formą i przemocą,
upiją się, by w bramie nocą
przeżyć nareszcie chwilę własną.
Zapach trwa krótko. Konwalnianie,
czysto smakuje zakochanie,
mrok i zatęchły odór w bramie
moczu i spermy. Zanim krzyknie.