19 września 2010
Romans
Z pamiętnika: „Pochmurno, wieje wiatr, dźwięki stłumione, jak o zmierzchu. Wiatr odpływa, napływa, tworzy nagłe głębie,
ruchliwe wyrwy w spokojnej masie drzew. Wśród trawy rudą plamą ukazuje się głowa psa i opada w dół. Mama poszła po chleb, wróciła, bo piekarz nie przyjechał, ale poszła znowu bojąc się stracić kolejkę. Leżąc w trawie czytam opowiadanie Juan Ming, chińczyka z IV wieku.”
Tyle zapiski z tamtego dnia. Co było dalej, pamiętam.A raczej usiłuję sobie przypomnieć. Rozpogodziło się zapewne, a ja poszłam nad rzekę, niecały kilometr, może pół. Pies poszedł ze mną. Miałam ulubioną plażę. W pobliżu była glinianka, głęboka, zarośnięta. Skakało się do niej z udeptanego brzegu. Skakałam tylko wtedy, kiedy ktoś był w pobliżu. Nie z ostrożności – nie. Lubiłam wzbudzać podziw. Ale na ogół opalałam się leżąc z książką na gorącym piasku.
I znów ten chłopak się pojawił nie wiadomo skąd. Jakby tu był od zawsze. Musi gdzieś blisko mieszkać. Widziałam go zeszłego lata, przyglądał mi się, krążył. Być może coś zagadał, ale ja odburknęłam niechętnie. W tym roku to co innego. Byłam naprawdę w dołku. Zdawałam do Filmówki – nie wyszło, będę musiała szukać pracy. Co ja mówię? Ja nigdy nie szukałam pracy. Ktoś zawsze mi ją załatwiał, a ja stawałam przed faktem dokonanym. Na razie było lato i trzeba było to wykorzystać. Jednak świadomość, że jestem nikim sprawiała, że byłam przygnębiona.
Chłopak zbliżał się środkiem rzeki w wodzie po kolana. Tak, to na pewno miejscowy. Wyglądał jak ktoś ze wsi. Zbliżał się niezbyt pewny siebie z takim uśmieszkiem, jaki mają ludzie, którzy czegoś bardzo chcą, ale boją się, że to, czego chcą, jest niemożliwe do osiągnięcia. Pomylił się. Nie tym razem. Tym razem byłam gotowa zawrzeć z nim znajomość.
Kiedy stanął koło mnie podniosłam głowę i uśmiechnęłam się, a on wtedy usiadł. Zauważyłam, że drży i ma sucho w ustach. Mój Boże, więc to aż tak, więc czekał cały rok żeby się do mnie przysiąść? Bałam się, że zapyta, co czytam. Ale nie. Mój pies go znał. Mój pies go lubił, a przecież rok wcześniej chodziłam na plażę z psem, żeby odstraszyć natręta. Nie wiedziałam, że się zaprzyjaźnili. Chłopak nie był osiłkiem. Nie był też przystojny. Ot, taki sobie wiejski chłopak. Ale był, a ja nie miałam nikogo. Umówiliśmy się na wieczór tam, gdzie najłatwiej się było spotkać, czyli przy szosie, na mostku.
Wiedział gdzie mieszkam. Najwidoczniej wieczorami snuł się pod moim domem, chował za drzewami. Mieszkałyśmy na pięterku, więc widział tylko cienie. A teraz chodziliśmy na spacery. Opowiadałam, a on słuchał. Całowaliśmy się na leśnych drogach. Nie pamiętam jak doszło do tego pierwszego pocałunku, ale musiało dojść dość szybko. To było tak, jakby nie sposób się było temu oprzeć. To się udzielało. To się udziela zawsze, kiedy ktoś nas pragnie.
To ja opowiadałam o sobie. Nie pytałam, czym on się zajmuje – wiedziałam - gdzieś pracuje, bo w ciągu dnia był zajęty. Ale wkrótce okazało się że jest wolny. Porzucił pracę? Wziął urlop? Nie pytałam, a on starał się być tajemniczy. Taka strategia. Często stosowana. A więc teraz mogliśmy w powszednie dni chodzić w dół rzeki, brodząc po kostki, po kolana w przezroczystej wodzie. Dość daleko od brzegu widać było zabudowania. Wieś ciągnęła się i ciągnęła. Tam mieszkam – powiedział, ale nie pokazał dokładnie – gdzie. Spotykaliśmy jego kolegów i on był najwyraźniej dumny, chociaż nie bardzo wiedział, jak się ma zachować.
To, co musiało się stać, stało się w lasku niedaleko domu. Postanowiliśmy posiedzieć, było już prawie ciemno, zdjął marynarkę (zawsze przychodził w marynarce) i rozpostarł na pełnym patyków mchu. Położyliśmy się obok siebie, tak było wygodniej niż siedzieć i wtedy stało się to. Jak burza, jak szaleństwo nic tego nie mogło zatrzymać. Było nieuniknione. Wspaniałe
Nie widziałam go przez kilka następnych dni. Więc tak? Osiągnął to, co chciał i zniknął? Wydawało się niemożliwe. Ale się przecież zdarza, mogło się zdarzyć również mnie. Żałowałam? No pewno. Bolało trochę, że okazał się takim draniem.
Pojawił się na trzeci dzień. Zobaczyłam go w pobliżu mojego domu. Wyglądał jak ktoś chory. Zmalały jakiś, ze spieczonymi ustami. Bał się. Był pewny, że zawinił. Był pewny, że go odtrącę. Gotowy ponieść karę. Łatwo go było przekonać, że chcieliśmy tego obydwoje. Tylko że właśnie ktoś mi załatwił tę nieszczęsną pracę i będę musiała wynająć jakiś kąt w mieście. A w mieście ja go widywać nie chcę, (nie mogę - powiedziałam). Ale spotkamy się. Na pewno.