27 kwietnia 2011
Owce
Opowiadanie z lat młodzieńczych, ( a jak to było dawno łatwo
się domyślić), napisane zapewne pod wpływem Erskina Caldwella, który był wtedy
modny
Owce
Owce pasły
się spokojnie w dolinie, a starzec chodził zwolna po zboczu i szukał miejsca na
legowisko. Wreszcie usiadł. Ziemia była wilgotna, przez całą noc padał deszcz,
z żółtych kwiatuszków irku zwisały jeszcze kropelki rosy. Starzec kręcił się
niespokojnie. Obmacał dokładnie trawę wokół miejsca na którym usiadł, potem
podwinął pod siebie poły szynela i znieruchomiał. Zaczęła ogarniać go senność.
Obudził się przejęty chłodem. Podniósł
głowę. Owce pasły się niedaleko, deszcz nie padał, szynel jednak przesiąkł
wilgocią i stary drżał. Rozejrzał się niepewnie po wzgórzach, po niebie, postawił
kołnierz płaszcza, zapiął guziki. W dolinie ktoś się poruszał. To mała Wala
Bork. Przyszła ze swoją kozą i teraz łaziła tu i tam zbierając kwiatuszki.
Pastuch zawołał - Waaala - ale głos jego ugrzązł schrypnięty i nieswój. Skulił
się jeszcze bardziej, wymacał ręką worek za sobą, wyjął z niego kawałek chleba,
zaczął jeść, a worek zarzucił na plecy.
Wala chodziła po zboczu, wreszcie
podeszła blisko i przystanęła patrząc jak stary je.
- Nie zimno ci? - zapytał pastuch.
- Nie. Tobie zimno?
- Uhm.
- Siedzisz w płaszczu jak w zimie -
zdziwiła się - i jeszcze masz worek na plecach.
- To co?
- Nic. Nie masz już więcej chleba?
- Nie.
- Już zjadłeś?
Pastuch nie odpowiedział. Popatrzył na
nią z ukosa i zanim odwrócił głowę mruknął coś niewyraźnie.
Wala kucnęła naprzeciw. Kolana przykryła spodnicą. Grzebiąc palcami w piasku nuciła coś monotonnie. Starzec nie
słuchał. Patrzył przed siebie, w przestrzeń, zapewne na owce. Wyglądał teraz inaczej, dziwnie. Wstała i chciała
odejść.
Starzec poruszył się gwałtownie,
powiedział:
- Zaczekaj.
- Czego chcesz?
Pastuch milczał. Pochylił się bardziej
do przodu i dłonią przesuwał po połach płaszcza. Potem poruszył głową i patrząc
w bok szepnął:
- Chodź tu, ogrzej starego.
- Gdzie ? - zapytała.
Starzec skrzywił się.
- Dam ci coś - powiedział niepewnie.
Wala znów przykucnęła. Głowę oparła na
dłoni i przechyliła ją na bok.
- No?
- Co tam mówisz?
- Chcesz na cukierki?
- Chcę.
Starzec patrzył na Walę niepewny,
nastroszony szarawą szczeciną.
- Chodź tu.
Wala zbliżyła się. Wyciągnął
rękę. Krzyknęła, ale umilkła zaraz. Nie opierała się.
Potem przez kilka dni padał deszcz.
Okryta płachtą poszła na wzgórza, ale starego nie było. Kiedy rozpogodziło się
trochę, znalazła go. Siedział tam gdzie zawsze, pod krzewem na zboczu, a z
pleców zwisał mu worek. Nie ruszał się. Pewno spał. Wala podeszła cicho i
popatrzyła na niego. Starzec siedział skurczony, obrośnięty siwą szczeciną. Nie
spał. Nie podniósł jednak głowy, kiedy Wala stanęła przed nim i nie poruszył
się. Trąciła go lekko ręką.
- Idź precz - powiedział
bezdźwięcznie.
Troszeczkę się odsunęła i stała z
półotwartymi ustami, ale nie odchodziła. Czekała. Pastuch nic więcej nie mówił,
patrzył gdzieś tylko poza nią, daleko na wzgórza. Spojrzała tam. Na co on patrzy?
Nic tam nie było. Nawet owce się tam nie pasły.
- Józef!
Starzec nieznacznie się skrzywił i
milczał, a więc Wala odeszła zwolna. Dla zabawy wybrała stromy kawałek zbocza.
Zsuwała się pochylona, rękami czepiając
traw.
Po chwili pastuch podniósł głowę, rozejrzał się
ostrożnie i nie zobaczył nikogo. Wiał nieprzyjemny, chłodny wiatr. Wstał ociężale, zszedł kilka kroków w dół i usiadł w
krzakach, gdzie było zaciszniej.