10 września 2012
Józef Kret
Jestem człowiekiem z ziemi. Dłońmi sprawnymi jak szpony
zagarniam jej garście i rzucam za siebie. Owocuje.
Właściwie to wydaje plon: owoców, jarzyn i ziaren. Myśli.
Zamykam je w zasłoniętych komorach, labiryntach.
Niepotrzebny zbytek lat urodzaju.
Jestem człowiekiem z prochu, pokryty prochem.
Powstałem i obracam się, patrzę, a tu horyzont
jak rozpłaszczone koło kredowe. W środku ja.
Nie przestąpię. Nie krzyknę. Głos uwięzły jak ptak.
Na sznurku zwisa słomianą odpustową zabawką.
Ze słońca. Parzy.
Jestem człowiekiem uwięzionym w sobie. Przeszukuję
pokoje mojej imaginacji, obrzydzenia, śliniącego się,
lepkiego seksu, strachu. Szukam idei, której poświęcę
życie. Szukam i nie znajdę. Jestem telewizyjny. Błądzę
po kanałach, pełnych gówna. Słowa. Sumienie. Czy mam?
Obłożyłem kataplazmą z chrzanu, soli i octu serce. Śmierdzi.
Może ktoś wbije nóż, choćby Szatan. Uczyni mnie na chwilę Józefem K.
Tak napiszą przed zakończeniem procesu. Zabójcy.
Tylko na co można skazać kreta? Na wieczne ciemności?
Wieczne zamknięcie? Labirynt?