13 września 2010
Uroczysko
Odliczam godziny za pomocą kamieni i zardzewiałej puszki.
Nocami tworzę poemat z węzełków kipu. Słucham ptaków
porozmieszczanych niczym latarnie. Punkty odniesienia
wijące gniazda z czego popadnie.
Z rzadka słychać dzwony. Niewyraźnie się plączą w koronach
drzew. Czasami trafi w nie piorun. Rozłupie aż żywica splami
nieskazitelną biel prześcieradeł. Rozłożonych na wszelki wypadek.
Gdyby szyszki miały spadać jak śnieg.
Zdziczałe koty leniwie baraszkują. Omijane przez zbieraczy
leśnego runa. Okna mojej chaty są wiecznie zamglone.
Nie rozróżniam poranków. Wieczorami jest wyraźnie chłodniej.
Odgłos kroków zanika w ciszy. Nie mogę krzyczeć.
Zagłusza mnie rechot żab.