12 października 2011
Do diabła z łzawymi wierszydłami
Lukrowane obrazki na szkle. Od cukru bolą zęby.
Słowa zlane w jeden szum. Jakby jesiennie.
Zgodnie z kolorem paznokci pięknych dziewczyn.
I te prowokujące usta.
W zlanych potem parkach i miękkich łóżkach
próbujemy zapomnieć. O wczorajszym.
Na gniecenie w dołku mamy sprawdzone sposoby.
Kradniemy dni i noce pazernie.
Nawet te bezgwiezdne. Czekamy beznadziejnie
lub ze wzruszeniem ramion. Jutro nadejdzie.
To raczej pewne. Pora na porządki. Pełne
kosze trafią na śmietnik.
I wszystko w porządku. Najlepszym. Kalendarze
schudną bezszelestnie. Przeklęty romantyzm
już ze snu nie wyrwie do niepotrzebnych wierszy.
Ostatecznie czas i tak zdechnie Umilknie tykanie
zegarków. W końcu zgaśnie głupi księżyc.
Może tylko szepnę do ciebie: szkoda piękna.
Gdziekolwiek wtedy będziesz.