22 maja 2010
Rozkład w odcinkach
Od paru dni śni mi się noc, ma powybijane okna.
Joanna Lech
Podczas lektury debiutanckiego tomu Joanny Lech p.t. Zapaść (2009) najmocniejsze wrażenie zrobiła na mnie aura tej książki. Co jest dla tej aury znamienne? Otóż coś, co można by nazwać dotykaniem rozkładu. Znajdujemy się w świecie, który niszczeje, którego zasadą istnienia jest obumieranie. Zwykle jest tak, że obszarom doświadczeń negatywnych twórca próbuje przeciwstawić wymiary pozytywne. U Joanny Lech jest inaczej. Rozkład zdaje się infekować wszystko: jawę i sen, dorosłość i dzieciństwo, teraźniejszość i przeszłość, samotność i interakcje. Z zapaści nie widać wyjścia, stąd poczucie zamknięcia, ciasnoty, klaustrofobii. Dlaczego tak się dzieje?
Pewnie dlatego, że psychice wrażliwej, personie o wyostrzonej (samo)świadomości, osobie o „etycznej nadwyżce” trudno przystać na ten-tu-oto-taki-świat. Ten świat jawi się jako przestrzeń nie do oswojenia, nie do zamieszkania, nie do życia. Ten świat doświadczany jest jako obszar całkowicie przygodnych: zachowań, odruchów, relacji, jako sfera dowolności i nietrwałości, jako przestrzeń, w której królują znaczenia chwilowe i względne. Ekwiwalentem tak postrzeganej rzeczywistości są w Zapaści : obrazowanie i język.
Światem przedstawionym wierszy Joanny Lech rządzi „logika” snu. Obrazy nie są tu dziełem racjonalnego konstruktora, lecz jawią się jako ekspresje/ ekstazy intensywnych przeżyć, przeczuć, zranień, leków. To swoiste „wydzieliny” naznaczone tym wszystkim, co składa się na podmiotowe istnienie i doświadczenie. Nie oznacza to jednak mimetyzmu czy weryzmu. Obrazowanie w Zapaści jest oniryczne, a więc buduje swą semantykę poprzez: natręctwo powtórzeń, odległe skojarzenia, zaskakujące asocjacje, dysonanse i paradoksy. Te obrazy są niekoherentnie koherentne tzn. trudno je przetłumaczyć na spójność pojmowaną racjonalnie, gdyż odwołują się do innych kryteriów spójności takich choćby jak: intuicja, przeżycie, przeczucie, trauma.
Świat prezentowany w Zapaści trawi choroba:
Niebo mieliło dym jak przekleństwa, kręciło się w oku. Wakacje pachniały colą
i zgniłym sianem, trawą koszoną w szpitalnym parku. Upał dopiero się rodził,
w zarośla zakradał się szum i żyły pęczniały na słońcu, goiły się strupy.
Tamtego lata zeszła mi skóra z twarzy,
jak farba zdrapana z kapliczki. Ale to upomniało się o nas później,
gdy już przestaliśmy śnić o chorobach, urazach mózgu.
Wnętrza
Częste są w wierszach Joanny Lech obrazy: gorączki, strupów, blizn, obtarć. Wszystko zdaje się zainfekowane, wydane na pastwę jakiejś „dziwnej choroby”, telepiące się w gorączce i dreszczach. Najgorsze, że nie jest to stan chwilowy, przejściowy, lecz raczej przypadłość trwała ( „Od zawsze tylko gorączka i głód, od zawsze zimno” ).
Inną cechą tej rzeczywistości jest jej degradacja:
Zaraz za dworcem ruiny domu, rozbite okna, śmieci. Złamany trzepak.
I nic tutaj nie ma, nic nie zostało; zarosły ślady, więc nie rozumiem,
(…)
(…) Przecież niczego tu nie ma. Nic tu nie jeździ; pusty dworzec,
Ciąg dalszy
Coś, co kiedyś było tajemnicze i wieloznaczne, teraz jawi się jako ruina; nie tylko w sensie materialnym, ale także semantycznym i etycznym.
Choroba i degradacja to metafory kondycji naszego świata; świata, zdaniem poetki, wytrawionego z empatii, bliskości, ciepła, świata cierpiącego na niezliczone przejawy dehumanizacji, na którą się godzimy, i którą wzmacniamy własnym postępowaniem. Także sfera intymności naznaczona jest poczuciem obcości i obawą przed zranieniem:
To coraz częściej swędzenie, a nie migotanie.
Chyba od dawna brakuje nam siebie, choć zasypiamy na końcach
tej samej skóry, to ty zapadasz się z innym dźwiękiem; fałszujesz
Już zapomniałam, że trzeba się dzielić, nawet znudzeniem.
Zapominam o otworach, w które czasami jeszcze się wsuwasz,
jakbyś chciał mnie dotknąć do żywego mięsa.
Skutki uboczne
Tytuł tomu Joanny Lech jest nader adekwatny do tego, o czym te wiersze traktują. W końcu zapaść to „ stan ostrej niewydolności krążenia połączony z nagłym spadkiem ciśnienia krwi, objawiający się silnym osłabieniem i uczuciem zamierania, często z utratą przytomności.”
Nie do końca natomiast zgadzam się, ze stwierdzeniem Macieja Meleckiego, zamieszczonym na czwartej stronie okładki, że „Język tych wierszy ulega coraz to większemu rozpadowi, choć do końca zachowuje pozory zborności”. Jakoś nie widzę w tym języku oznak „zapaści”. Jest to natomiast język o wyrazistej leksyce, precyzyjnej semantyce, spójnej składni. Jest być może tak, że właśnie język stanowi tu element w miarę stabilny i zdrowy, że to on daje jakiś rodzaj oparcia. W końcu nazywanie „choroby” już może być jakąś formą terapii.
Joanna Lech jest poetką egzystencji, bowiem intensywne osobiste przeżycie jest u niej źródłem wiersza. Ale zarazem widać w tej poezji niemały potencjał intelektualnej odwagi w odsłanianiu ciężkich przypadłości naszego świata. Zaczyna się być może kolejna ważna poetycka przygoda, której znakami firmowymi są, póki co, odwaga poznawcza oraz wieloznaczny, sugestywny, drapieżny obraz wypływający z traumatycznych doświadczeń.
Grzegorz Kociuba
Joanna Lech, Zapaść, Poleski Ośrodek Sztuki w Łodzi Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, Łódź 2009, s. 46.