17 maja 2011
dawno temu w pradze
w rozchlapanego sylwestra, wśród kamieni mostu Karola,
nikt jeszcze nie słyszał o złych wróżbach i milenijnej 
pluskwie, a już jakiś robal czynił nam miłość niejadalną.
fałszywy cień wciąż łaknął konkretnego ciała. podobno 
gdzieś w myślach trzymałaś nadal dłoń w mojej kieszeni, 
ale i tak obojętniałem ci szybciej, niż wydrążały się 
sekundy w praskim miąższu. nic to. jeszcze nie mogłem 
o tym wiedzieć, że pochłaniając galony grzanego wina
przesiąkam nie tylko aromatem goździków. naiwność.
o niczym wciąż jeszcze nie wiedziałem, wciskając 
ciszę w siebie obiema rękami, gdy Waclavskie Nemesti 
przeżywały kanonadę tysiąclecia. to petardy, od których
nawet psy dostawały kota. ja dostałem śnieżnobladej
gorączki, a ty ze śmiechu pomyliłaś strzałki w metrze. 
komizm wciąż umierał mi po czesku, gdy odjeżdżałaś 
w szarość, a szarość w bezdenną czerń, z której śmierdziało 
jakieś nieuchronne fatum. tunel na szesnaście minut 
zerwał wszystko, ale potem zagryzłem lęk i przytulony 
do spiżowego jeźdźca, widziałem jak wspinasz się 
wzdłuż pełnych cudzej radości witryn z obietnicami. 
na chwilę, na ostatnią szczęśliwą chwilę gasnącego
millenium. i już. nic się więcej nie umiało nam powtórzyć.
Poezja
Proza
Fotografia
Grafika
Wideo wiersz
Pocztówka
Dziennik
Książki
Handmade