12 października 2015
larum.
słyszysz? to woda intensywnie przelewa się chmurach. tak zapamiętały czas.
jeszcze siedzimy obok i pytasz, czy chcę się rozerwać, jednak
wolę, żeby najpierw znieczuliła nas wódka. później to już błądź we mnie
jak w literach zapisanych alfabetem Braille'a,
skoro zbrązowiejemy niczym kongijskie wenge na podłodze.
nie mam jego siły. nie zniosę każdego ciężaru:
przesuwania szafy, pakowania walizki, rozrzuconych ubrań
o obcym zapachu. nigdy nie oznaczę statusu związku,
kiedy czytam: to skomplikowane. zbyt często drżę,
zwisam na cienkich przęsłach, a lęk niby pępowina
oplata moje piwniczne kąty. wtedy przez chwilę
lżej – sączysz z oka.
ptaki lecą nisko, inkubują pragnienia. częściej wysiadują parapety.
kulą się w sobie samych, a współdzielone zimno może być schronieniem.
wystarczy wyhodować słońce, gdy koce ciaśniej przylegają do grzbietów.
wrócił serial z wakacji. wcale nie chcę, żebyś ty też.
niech cię dzikie gęsi z krzykiem przyjmą w klucz.
nic, że krzesło gotowe jest do zasiedzenia.
dzieci nie powinny bawić się ogniem,
bo później tylko płacz i wstyd.