15 listopada 2011
jesień na paliatywnym.
(wiersze z anką)
za żaluzjami straszyły popękane drzewa,
a szyby były bardziej śliskie i pachniało pleśnią.
palce anki przypominały blade łodygi liści.
od czterech tygodni wpatrywała się w ten sam sufit
w nadziei, że choćby pająk rozpocznie wędrówkę jego szlakiem.
nienawidziła lustra. tylko grube kontury nadawały wyraz spojrzeniu.
długie, rude włosy zastąpiła kolorowa chustka.
w języku i pępku nie było śladu po kolczykach,
z powodu których matka zdzieliła jej ścierą.
na spacer po białym korytarzu,
wkładała słuchawki z dudniącą muzyką,
by nie słyszeć dźwięku maszyn dźwigających oddechy.
zawsze ją to przerażało. w nocy widziała jadzię
wyruszającą w podróż z biletem na palcu u nogi,
a przecież chciała zwiedzić włochy.
anka nie mogła ucałować stasia, bo miał infekcję.
często rozmawiali, ale odrzuciła połączenie z domem.
wchodził ksiądz z chlebem rozmnożonym w kielichu.
2011.