13 października 2014
Urządzenie na głupotę
Jak to mówią, na głupotę nie ma lekarstwa, ale usłyszałem wczoraj w teleexpresie, że ktoś wymyślił urządzenie mierzące ludzką głupotę. Miesiąc temu poszedł w miasto specjalnie przydzielony z ratusza do tych celów agent, żeby sprawdzić, czy zadziała. Ponoć ten wybitny naukowiec, o którym mowa pracował nad projektem kilka lat w domowym laboratorium pod Konstancinem, był odludkiem z relacji sąsiadów, a że nie chciał z nimi pić co sobotniej, przyogniskowej wódy, więc uważali go za kosmitę. Ponoć właśnie dzięki swoim wybitnie ograniczonym sąsiadom wpadł na ten pomysł, oczywiście bez urazy. Wymyślił też do niego system, który będzie się łączył z tym urządzeniem przez internet. Namierza się delikwenta tym czymś w kształcie suszarki określając natężenie szarych komórek, a po kilku sekundach ma się gotowy wynik procentowy od zera do stu. Norma na nasz kraj według naukowców wynosi maksymalnie sześćdziesiąt. Poniżej trzydziestu osobnik powinien zostać zatrzymany, wylegitymowany z wpisem do akt, a następnie w trybie natychmiastowym zresetowany do ustawień fabrycznych, bo zagraża zainfekowaniem innych swoją głupotą. Jest do tego celu wymyślony specjalny laser na podczerwień. Człowieka po tym zabiegu trzyma się w izolatce i obserwuje trzy dni, następnie wypuszcza na wybieg i stopniowo dostosowuje, a jego wyjście na wolność jest zależne od indywidualnej umiejętności przystosowawczej. Pamięć na czas rekonwalescencji i metamorfozy jest przechowywana w tym urządzeniu, oczyszczana z wirusów, które niszczą szare komórki i wgrywana przy wyjściu z powrotem z antywirusem. Produkcja miała pójść pełną parą, bo dzięki tej najnowszej nowości, jak to zawsze tak tłumaczą dosadnie i najbardziej prosto, jak tylko można tym gazetowym gównozjadom, mielibyśmy się stać narodem einsteinów. Nie wiem co się z tym później stało i jakie były końcowe wyniki badań, bo sprawa ucichła. Po jakimś czasie zauważyłem, że zmniejszyła się liczba ludzi na ulicach i nawet bardzo mi się to początkowo spodobało. Jednak z każdym dniem coraz bardziej i bardziej ich ubywało, aż któregoś razu na przystanku stałem sam i wtedy posmutniałem, bo jacy byli ci ludzie, tacy byli, ale byli, a teraz ich nie ma i tak trochę głupio i łyso. Nadjechał autobus bez kierowcy, a ja wsiadłem. W środku siedziało dwóch facetów z dziwnym przyrządem, i powiedzieli, że się kwalifikuję. Ja mówię, że to chyba jakaś pomyłka, bo właśnie jadę do pracy i w ogóle, że jestem po studiach. Pierwszy milczał, ale ten drugi był bardzo oschły, mówiąc, że studia niczego już dzisiaj nie gwarantują, a poza tym urządzenie im tak wskazuje i nie ma mowy o pomyłce. Nie było więcej rozmów. Czerwona kropka od lasera po chwili znalazła się na moim czole i nagle mój mózg odjechał do dziwnej czasoprzestrzeni. Tunel, w którym leciałem był o zapachu czereśni. Chciało się w nim spać i miałem piękne sny. Długo to odkręcenie potrwało, bo zanim się połapali, że urządzenie im jednak nawaliło i odczyt moich szarych komórek był niewłaściwy, to ja już byłem w drodze do Indii na wielbłądzie dobre dwie godziny. Dziwne łapy chwyciły mnie pod pachy jak dzieciaka z piaskownicy, który zamiast się bawić to zżera piach i uniosły do góry po łuku w prawo. Później długo, długo nic, tylko cały czas na wprost, i znowu w prawo po łuku w dół. Ręce mnie puściły i wpadłem do rury, która wypluła mnie przez szyberdach na siedzenie do autobusu, gdzie wcześniej siedziałem. Facetów nie było, a mi zrobiło się chłodno. Byłem w krótkich spodenkach i nie jest to nic dziwnego, bo przecież siedziałem na wielbłądzie i opalałem sobie twarz, kiedy to się wszystko stało. Dobrze, że się połapali, bo nie wiem gdzie bym dojechał na tym wielbłądzie i w jakim języku teraz mówił, aż dreszcze człowieka biorą na samą myśl. Niewolnikiem może bym był u jakiegoś brudnego araba i wyznawał jakiś jaskinionalizm, któż to wie. W końcu plan tego urządzenia został wycofany i zniszczony, przeczytałem w jakieś gazecie, bo badania wykazały spore spustoszenie i groziło to zbyt dużym niżem demograficznym. Znów pojawili się ludzie na ulicach i zrobiło się gwarno. Bardzo się ucieszyłem, że wróciło jak dawniej.