29 października 2014
Włam
Stiopa był zawsze pewny siebie. Nawet wtedy, gdy po włamie wynosili z rudym właściciela mieszkania w dywanie. Według cynku kwadrat miał być pusty.
- Miał być pusty, kurwa! – Stiopa potwierdza to, co już oboje wiedzą.
Informator dał dupy i pewnie za to jeszcze nie raz da. Fakty okazały się dyskretnie mówiąc nieoczekiwane. Inne niż wszystko z czym się dotychczas spotkali. Janosikowy profecjonalizm został nadgryziony przez szczękę niewiadomej. Po ich srebrnym metaliku renomy ktoś przejechał gwoździem. No może nie do końca jakiś tam ktoś, tylko jebany informator.
- Dojebię mu, bez kitu! – przysięga rudy.
Fakty wylały gorycz zawodu. Zasrały ich aktualne położenie i nie tylko. Można powiedzieć, że kał jest wszędzie. Od stóp do głów.
- Panowie, co tutaj robicie? – pyta starszy, szurając kapciami z dużego pokoju.
Przedpokój wypełniło już wcześniej zauważone zdziwienie. Stiopa i rudy wpatrują się w dziadka. Zapowietrzyli się. Pewnie kratka od wentylacji z pół roku nie czyszczona.
- Wpadliśmy obejrzeć pusty kwadrat. Ponoć na sprzedaż. Co tu robisz dziadek? Na wnuczka czekasz, czy co? – nie czekając na odpowiedź rudy ciśnie dalej – Z relacji twojego zieńcia miało cię tu kurwa nie być! I co? Nie chciało się rozruszać wapna w szczudłach? A propos ponadstuletni, weź uchyl któreś z okien. Zaduch, że wytrzymać się nie da. Mole hodujesz, czy co? – skończył.
Dziadek zaatakowany słowopotokiem przypomniał sobie poranne obrady sejmu, z których tak jak i teraz nic interesującego nie wyniknęło. Jednak chwilowe zamyślenie pozostało.
- Halo, tu ziemia!? – rudy wzywa dziadka, udając, że trzyma jakieś urządzenie w ręku.
- Na jakiego wnuczka? – dziadek się odwiesza i powraca na ziemię – Ale o co chodzi? To moje mieszkanie. Nie na sprzedaż. Panowie na pewno pomylili wejścia. Proszę wyjść!
- Nie ma mowy o żadnej pomyłce. Jak żyję, jeszcze mi się nie przytrafiła. Miałeś nocować u wnuczka. Co się stało?
- Córka źle się poczuła, odwołała teatr. Ale po co ja wam się z tego tłumaczę? Wy jesteście kolegami męża mojej córki?
- Tak, z pracy. Byłej. Dawno temu. Wylali nas przez zieńciunia. Jest złodziejem, a podpierdolił nas. Przyszliśmy po swoje. Zadowolony z wyjaśnienia?
- Ale co ja mam z tym wspólnego?
- Oj, wiele, wiele. Aż byś się zdziwił dziadek. Ale dobra, koniec dyskusji. Nie ma czasu. Entuzjazm zostawmy na później. Gdzie wolisz przeczekać akcję? W kiblu, czy wersalce?
- Ale po co mam wchodzić do wersalki? Nic nie rozumiem – dopytuje szczegółów dziadek.
- Aha, czyli w kiblu. Sie robi. Niech kolega pomoże renciście – rudy zwraca się do kumpla.
Stiopa wstał, bo siedział. Poprawił gacie, bo lekko poszły w dół, ukazując równik. Następnie wytarł gila o framugę i spojrzał na starszego pustynnym wzrokiem Toniego Halika. Widząc bladość i niezdecydowanie podszedł do niego.
- Jazda do sracza! – Stiopa ręką wskazuje kierunek.
- Nie pójdę – dziadek pogroził ręką, ale zwiotczałe mięśnie nie ścisnęły pięści jak należy i poczuł ból – Ja przeżyłem wojnę. Nie boję się was gnoje!
- A tylko pyskuj mi tu jeszcze! Jazda, powiedziałem! – Stiopa lekko ścisnął go za ramię i obrócił w stronę wymawianego wcześniej apartamentu.
Dziadek ze względu na sklerozę i ulubione obrady sejmu zapomniał wziąć z rana lekarstw. Poczuł się słabo i zemdlał.
- Co jest kurwa!? – dziwi się Stiopa – Co on zrobił?
- Zemdlał, a co myślałeś? Na twarzowego z bliska nie wyglądasz. Zresztą, w tym wieku będziesz co rusz mdlał. Zrobisz się ckliwy. Majty zmienisz raz na tydzień, przy pomocy opieki społecznej. Z rówieśnikami swojego położenia zagrasz w pomidora i bierki. Ewentualne starcze spory o wybór kolejności gry roztrzygniecie w demokratyczno-zakładowym głosowaniu. Wnuków na oczy nie ujrzysz, bo nie na darmo cię do domu starców wpakują, żeby później straszyć własne dzieci tym miejscem. A tobie nic nie pozostanie, tylko trząść się z niewielką podnietą przy kole fortuny. Tak sobie właśnie wyobraziłem twoją przyszłość.
- Chyba swoją, bo ja nie dożyję tego wieku. Kto by chciał kurwa tyle żyć? Ty, a jak on zszedł? – Stiopa patrzy z góry na rozłożonego na podłodze dziadka.
- Zszedł to on na pewno nie jedne szyszkowe mokasyny z ccc.
- Chyba raczej schodził, jeśli o ścisłość chodzi. Zszedł, czyli umarł debilu. Ile ty tam rudy tych klas w podstawówce skończyłeś? Przyznaj się.
- A, że umarł niby? - klepki rudego wskoczyły na miejsce.
Zawieszony nad nimi znak zapytania i powaga tego stwierdzenia rozpętała prawdziwą burzę myśli, bo może rzeczywiście tak się stało. Już nie wiedzieli, czy mają cucić, czy rabować. Rudy jednak ma w dupie rozrusznik starego. Zaczął bebeszyć szafki, doniczki i pawlacze. Uważa, że starość jest nikomu nie potrzebna. Dlatego trzeba żyć szybko i umierać młodo. Można rzec nawet...- rudy zastanawia się jak dobrze dokończyć zdanie -...że stary to po części właśnie taki szczęściarz. Nie sądzisz? Co prawda kilka dekad za późno, ale zawsze. Stiopa się nie odzywa. Nic mu nie pozostało, tylko zająć się sztucznym oddychaniem. Nie za bardzo wie jak się do tego zabrać. Naciska klatkę i wpuszcza powietrze do ust. Dmucha i naciska. Znowu dmucha i nic.
- Ty, on nie reaguje – mówi Stiopa.
- Dobra, weź go zostaw. Pomóż mi szukać – odgłos rudego dziwnie zabrzmiał z szafy.
- Miało nie być żadnych trupów – złości się reanimator – Tak się umawialiśmy. Nie pozwolę mu zdechnąć – i dalej swoje.
- Przecież nikogo nie zabiliśmy. Sam padł. Czy to moja wina?
- Twoja i moja, a wiesz dlaczego? Bo go przestraszyliśmy, a to jest współudział.
- Chyba twój – wzburzył się rudy - Mnie do tego nie mieszaj. Paliłem sobie na balkonie, gdy darłeś na niego mordę. Nie pamiętasz? Zresztą, wolałbyś, żeby na psiarni rozpoznał? To chyba lepiej, że tak jest, nie?
- Ciekawe dla kogo? – Stiopie zrobiło się żal starego.
- Oczywiście, że dla nas. Chciałbyś być na jego miejscu? Weź się w garść i zacznij szukać. Samo się nie znajdzie. Pewnie stary by nam chętnie pomógł, gdyby mu się raptownie nie zachciało zemdleć – rudy zaśmiał się pod nosem.
- A w dupie go mam – dał za wygraną Stiopa – Od tego sztucznego oddychania mam jakiś odbytniczy posmak.
- Co się dziwić. Swoje lata obfitości ma już za sobą. Teraz przypomina przeterminowane brie – stwierdza rudy.
- Idę szukać do drugiego pokoju – Stiopa wychodzi.
W połowie drogi jednak się zatrzymuje. Odgłosy wydobywające się z głębi brzucha karzą mu skręcić w lewo. Kuchnia wyglądała na stylową, ale w latach czterdziestych. Zagląda do lodówki. Pierwsze co się rzuca w oczy to piwo. Wyciąga je i otwiera zębami. Coś miękko wyszedł kapsel – stwierdza w myślach. Bierze gżdyla, a po chwili charcze do zlewu. Ogląda butelkę i wącha. Na odwrocie palcem wyczuwa szorstki pasek naklejonego plastra. Napis na nim markerem brzmi „Mocz do analizy” – Trzeba być nieźle walniętym żeby szczyny trzymać tutaj – mówi do siebie patrząc na kran – Temu idiocie nie powiem, bo mi zaraz jakąś ksywę wymyśli. Płucze gardło i wypluwa. Po chwili zanurza kabanosa w musztardzie dla złamania smaku. Mlaszcze. Oparty o parapet wygląda przez okno. Chwilę niepokoju wywołuje radiowóz stojący pod klatką. Jednak po kwadransie odjeżdża. W małym pokoju siada na wersalce. Rozleniwiony kładzie nogi na biurku. Oblatuje wzrokiem meble. Zastanawia się chwilę, ale to nic zupełnie nie daje. Pobieżnie grzebie po szufladach. Przechodzi na kredens. Pod łóżko. Nie ma. Gdzie on u dziadka mógł to schować? Jego wzrok przyciąga wiszący na ścianie wizerunek matki Boskiej. Zamurowało go. Martwe dotychczas pokłady pamięci nagle ożyły. Wspomnienia wylały smutek. Już nie pamięta, kiedy ostatni raz był u spowiedzi? Czy w ogóle zmówił modlitwę? Nawet jak był w pierdlu, nie przyszło mu to do głowy. Pamięta jak już od szkoły średniej systematycznie oddalał się od Boga. Wmawiał sobie, że to w niczym nie pomaga. Matka przed śmiercią prosiła go, żeby tego nie robił. Niewiele mówiąc, był wtedy na etapie młodzieńczego buntu, więc nie posłuchał. Przecież to obciach przed kumplami. A później zaczęły się dni nieróbstwa i pierwsze kradzieże. Szybkie i lekkie życie przyciągało jak magnes. Otwierało paszczę recydywy i nie było odwrotu. A może jednak matka wtedy miała rację? – Stiopa przypomniał sobie jej ostatnie słowa, które skierowała do niego. Może Bóg rzeczywiście coś znaczy w życiu? Może dwie odsiadki w zupełności wystarczą? Może właśnie ten wizerunek matki Boskiej miał coś uzmysłowić? Właśnie tu. O tej godzinie, minucie, sekundzie. Nie wcześniej, ani później. Tylko teraz. Jak na filmach. Czyżby kres długiej wędrówki miał się zakończyć w tym kurduplastym, szarym kwadracie? Możliwe. Skończę z tym – postanowił.
- Muszę pójść na grób matki – mówi do rudego
- Teraz? – rudy zdziwiony.
- Tak, właśnie teraz – irytacja wypadła z ust – Coś ci się kurwa nie podoba?
- Podoba, podoba, tylko musimy robotę dokończyć – rudy zaczyna się lekko denerwować, bo wie, że bez Stiopy nie da rady.
- Błąd, ja niczego nie muszę. Właśnie zdałem sobie z tego sprawę i mam zamiar się zrywać.
- Dziesięć lat nie byłeś na cmentarzu. Co cię tak nagle wzięło? Nigdy się tak nie zachowywałeś? Czy to ma coś wspólnego z trupem dziadka?
- To jednak nie żyje?
- Tak, sprawdzałem puls.
- Nie, to nie przez dziadka. Oświeciło mnie nagle. Znalazłeś kamienie?
- Sejf był w podłodze, ale nie zamknięty. Wyobrażasz sobie? Ktoś trzyma w domu otwarty sejf. Nieźle co?
- Dobra rudy, robimy tak – Stiopa przemyślał i poukładał sobie wszystko – Zawijamy starego w ten dywan z dużego pokoju. Pozbywamy się ciała i to jest ostatnia rzecz, którą razem robimy. Zrozumiałeś kurwa?
- Tak – rudy się już domyśla, że to początek końca.
- Ty wiesz, że ja nie lubię się powtarzać. Powiedz Dzinie, że hajs za kamienie ma się znaleźć na moim koncie do końca tygodnia. Znam skurwiela dobrze, więc dodaj, że jeszcze nie zapomniałem, gdzie mieszka jego córka. Jak nie będzie po mojej myśli, to może być różnie. On zresztą wie. To na tyle, a teraz spierdalaj zawijać starego.
Po dziesięciu minutach obrządku zaskomlały zardzewiałe zasuwy. Wychodzą. Nie naoliwione skrzydło zaskrzeczało w progu. Dywan wydaje się ciężki i niewygodny, wymyka się z rąk, upada. Wymuszone bluzgi wprowadzają echo w tunel korytarza. Za drzwiami cisza. Klatka schodowa pusta. Nikt nie przeszkadza na schodach. Nawet zaciekawiony uśmiech sąsiada. No i bardzo dobrze. Żaden z nich nie ma siły, ani nastroju, targać dzisiaj dwóch nieboszczyków. Pokonują kondygnację. Idzie dosyć łatwo. Niektórzy by powiedzieli - aż za łatwo. Mając na względzie dzisiejszą wpadkę. Pozostają jeszcze dwa piętra. Ktoś hałasuje na dole. Zatrzymują się teraz i nadsłuchują. Z relacji krzyków nie wyczuwają utrudnień. Przechodzą swobodnie. Małolaty kopią piłkę. Nawet nie patrzą w tym kierunku. Nic nie wzbudza podejrzeń. W końcu idą trzepać dywan. Każdy tak robi na wiosnę. Zepsuta klamka w drzwiach klatki z trudem ulega sile mięśni rudego. Powietrze jest rześkie i przyjemne. Zdawałoby się nawet przez chwilę, że nie zapowiadające daleko idących zmian w rodzinie dziadka, a jednak. Patrzą wzdłuż podwórka. Szukają ciekawskich spojrzeń. Nie widać żywej duszy, więc nie ma komu patrzeć. Nic się nie dzieje. Spokój. Ostrożności jednak nigdy za wiele. Odważyli się. Drgnęły mięśnie nóg. Lekki trucht na ukos w stronę trzepaka. W ostatniej chwili skręcają w bok, do pobliskiego śmietnika. Zwyczajnie kładą przy zsypie i zasłaniają kontenerami. Nie wysilają się nawet, by zakończyć tą sprawę bardziej godnie. Nikt tego nie chciał, stało się. Wyszło, jak wyszło. Nie ma nawet kogo przeprosić. Rudy ładuje się do swojego pasata i odjeżdża. Stiopa wchodzi w park. Robi rundkę, aby coś przemyśleć. Spogląda co rusz na szary budynek pozostawionego dzieła komunistycznych architektów, gdzie motto wszystkich bobów budowniczych minionej dekady zawsze brzmiało tak samo – chujowo, ale jednakowo. Nie skupia się jednak na samym budynku, ale na tym co jest w środku. Co czeka na niego i jest nieuniknione. Przechodzący po ciele dreszcz powoduje niezdecydowanie. Zanim wejdzie, skrupulatnie rozważa wszystkie za i przeciw. Ten ruch może mu pomóc, ale oznacza też nieodwracalnego w konsekwencjach szacha i mata. Mimo tego spróbuje. Chce przecież wszystko zacząć od nowa. Postanowił oczyścić sumienie i zamknąć stary rozdział. Dlatego chce odpokutować to, jak należy.
- Dzień dobry, posterunkowy Gryz. W czym mogę pomóc?
- Jeszcze w niczym – Stiopa się przygotowuje – Mam do opowiedzenia kilka historii. Tak na wszelki wypadek, gdyby mnie niespodziewanie zabrakło.