28 października 2010
Umarli z wiejskiego cmentarza
tkwią - wciśnięci pod ziemię. przybijani zielonym
gwoździem wciąż od nowa. przez nas - kochających, ale
już inaczej smutek swój, lęk przed wyobrażeniem jutra
tak im ciężko być musi w tej ciasnej poczekalni
w zimnej sionce. chcieliby może odejść wreszcie, zaznać
przestrzeni. przewietrzyć swoje butwiejące ubrania, włosy
poprawiamy im potargane. znowu dajemy światło
naszych wspomnień i, dopóki możemy - wypominamy.
wychodzą na dzień (lub dwa) rozprostować kości.
stojąc tak - przestępuję z nogi na nogę i ciasno
mi w tym nagłym tłumie - z tablicami na piersiach
i cyframi kutymi na czołach. i chłodno przeważnie
i deszcz zazwyczaj pada. później chora jestem od
wszelkich zaraz tego świata, na które pomarli
przede mną.