14 kwietnia 2014
14 kwietnia 2014, poniedziałek ( Moja liturgia )
Wstaję w niedzielny poranek i czuję jak z wolna wypełniają mnie wzniosłe emocje. Z namaszczeniem przygotowuję strój. Istotne jest, by tego dnia wyglądać dobrze. Nie można ubrać się byle jak i niedopuszczalne jest by strój był niechlujny. Już dawno wykluczyłem koszulki lekko rozlazłe na kołnierzyku, spodnie z wypchniętymi kolanami i skarpety z przetartymi placami.
Gdy wszystko jest gotowe, odkręcam kurki w łazience. Napuszczam ciepłej wody, czasem dodaję soli do kąpieli, czasem olejku zapachowego. W zależności od nastroju. Czystość też jest ważna.
Gdy na zegarze zawieszonym nad kuchennymi drzwiami wybije czternasta, wychodzę z domu. Może to i dziwne, że aby przebyć cztery kilometry, daję sobie dwie godziny. Tego dnia się nie spieszę. Nie korzystam z komunikacji, tego dnia wydaje się niestosowna. Lubię pójść spacerkiem, okrężną drogą przez park. Nakładam słuchawki i puszczam spokjną muzykę. Nastrajam się, Cieszę się chwilą, która wkrótce nastąpi. Przecież niebawem dokona się największy cud mojej liturgii.
Docieram na miejsce na kilka minut przed czasem. Lepiej być chwilę przed, niż nawet niewiele, ale spóźnionym.
Otwierają się przede mną drzwi. Ciepłe, pastelowe kolory wypełniają pomieszczenie. Naprzeciw dwie promienne twarze i błysk radości w oczach.
- Cześć Tato! Fajnie, że jesteś !
I słowo ciałem się stało.