22 lutego 2012
Uczta w leprozorium
miasto niczym zamknięty pokój. moja wilgotna kryjówka
na klucz, bo, nie daj boże obudzę się zbyt wcześnie
serce przecieka przy co piątym uderzeniu
wszyscy goście dawno wyszli. wybroczyny na ścianach
w kieszeni konfetti. porwany bilet w jedną stronę
już nawet nie pamiętam, po jaką cholerę chciałem tam jechać
zawracam z drogi. na kolanach po oszronionym dachu
wpadam na dobre w szkło, zapałki i dym
coraz ciemniej, wiatr zdmuchnął żarówki
dzień- preparat jednodawkowy, wiatyk dla początkujących
toast z zegarem. chwilę później ze wskazówek
złuszcza się farba. ostatni pociąg spóźnił się o ponad dobę
rtęć jest zbędna w termometrach
o tej porze roku wystarczą mgła i spirytus
zresztą, mało kto ma odwagę mnie teraz odwiedzić
wieczorem zmęczony, przed lustrem
rzucam się sobie do gardła
w radiu charczy jakiś stary szlagier