28 października 2012
Nadkażenie
w snach rozbijam witraże. kolorowi święci
giną pod moimi ciosami. na wióry
kolekcjonuję gorzkie pigułki
wiersze pisane na czarnym papierze
czasami chwiejnym krokiem, na dach
opisuję swój pokój, szczury, spadanie
pleśń na talerzach, opuszczone kamienice
puenty pełne błota
każdy z przechodniów jest niemy
***
ledwie żyje, paskudna rana na szyi
ciężki oddech
i ta ropa z pyska, trzeba zdjąć kaganiec
niespodziewany ból, spadanie w kłęby chmur
później tylko dym, ciepłe przerażenie
zszyj. jest silny, wyliże się, za jakiś czas
będzie żarł aż się udławi
chcieli jeszcze połamać palce, skurwysyny
ktoś spłoszył. moje bezwładne ciało wsiąkało w chodnik
garnitur na grzbiet, póki się nie ocknął
posadź go przy biurku. jeszcze pióro do ręki
przynieśli mnie broczącego farbą
kilka strzykawek z jakimś świństwem
zostawmy go tak. niech zrasta się
cicho, drzwi na klucz
zmieniłem się w antyczną rzeźbę z odłamaną głową
w gęstej brei, nie odnajdzie mnie
żaden pieprzony archeolog