Proza

Florian Konrad


dodane wcześniej pozostała proza dodane później

21 sierpnia 2015

Faux queen cz.I.

(...) I wish to cut my genitals and feed them to the dogs (...)"
Sopor Aeternus ,,Anima II"
 
I.
Maleńka żarówka mieści w sobie rozgrzanego do białości robaczka świętojańskiego. Wgapiam się jak zahipnotyzowana, a on ani drgnie. Próbuję poruszyć owada siłą woli, zmusić do przepełznięcia choćby kilku centymetrów. 
No dalej! Co za uparciuch!
Filigranowy płomyczek dla Boga, niegasnąca iskierka w szklanym popielniku. Wiara zamknięta w bańce, myśl w klatce. Czyż to nie profanacja?Kto to widział, by sprowadzać ją do banalnego światełka? Gdybym była bardziej człowiekiem nigdy nie pozwoliłabym sobie na trzymanie myśli pod kluczem. Glistka stoi w miejscu. Przywodzi mi na myśl biblijny krzew gorejący. Płonie, lecz nie spala się.Połyskujący pancerz owada to miłość. Wieczny ogień, paradoksalnie kojarzy mi się z czymś przyziemnym, by nie rzec- nikczemnym. Larwa płonąca, by uczcić Stwórcę Wszechrzeczy. Paradoks!
Milczący święci tępo gapią się przed siebie. Miny niezmienne od stuleci. Suche oczy bez wyrazu. Blizny na deskach, łuszczące się złote nimby. Zimno wżarło się w posadzkę i ściany. Można próbować ogrzać lodowate mury, ale wszystko na nic. Ledwie wyczuwalna woń kadzidła i chłód stanowią coś w rodzaju niewidzialnego szkieletu budynku, jego kręgosłup i czaszkę.I jeszcze ból, z każdą chwilą silniejszy. Kolana przymarzają do płytek. Obłoczek pary. Widzę swój oddech, czuję puls. A więc chyba żyję. Usiłuję szeptać. Nieme audytorium jest obojętne. Chcesz- to gadaj, nie to nie. Istnieje nawet przysłowie o mówieniu do obrazu.
W zgrabiałych palcach trzymam zaschnięty kawałek illpherenionu. Od zawsze słyszałam, że talizmany są grzeszne, że posiadanie ich to bluźnierstwo. Teraz coś we mnie pękło, świat mitów i zabobonów pokruszył się. Słońce świeci przez szczeliny w murze. Promyczki niczym ciepłe słowa. Zamykam lewe oko, drugie przykładam do dziury. Witaj, życie. Zwyczajne, niekiedy wręcz nudne życie. Cześć, poznajmy się bliżej. Ty jesteś Wszystko- mrzonki o Bogu, przyroda, przeszłość i chwile tysiąc lat po mojej śmierci. Dzień dobry, panie Los. Jestem Andżelika i od ponad dwudziestu długich dekad, od pięciu er siedzę tu zamknięta. Nie znam swojej daty urodzenia. Być może byłam od zawsze, 
dom-Kościół stworzył mnie dla żartu, wyjątkowo okrutny dowcipniś poskładał małą Andżelę z porannej rosy i mgły, podniosłych śpiewów ku czci świętego Flora i suchotniczego kaszlu starych bab. Albo to bujda, jutro urodzą mnie po raz drugi, w jakimś laboratorium, obudzę się z rurkami powtykanymi w miejsca, o których wstydzę się mówić.
Bronią mi cię, zakazują. Odnoszę wrażenie że dla tych tam jesteś groźny. Dobrze poznany, lecz ciągle nieoswojony wróg. Przecież nie można tak bezceremonialnie i egoistycznie ogłosić: żyję! Bo co to w ogóle za porządki? Tak to każdy mógłby zadeklarować, byle łachudra wyciągnęłaby niedomyty pysk do miski z losami. A tu guzik, nie ma tak łatwo. Trzeba pokory, napisać gdzie trzeba podanie w trzech egzemplarzach. Może po roku rozpatrzą pozytywnie, wypuszczą na spacerniak. Ale tylko na godzinkę. I absolutnie żadnych rozmów, gadania do siebie, ani podśpiewywania. Iść należy z nisko pochylona głową, nie patrzeć w słońce. Tak jakby cię nie było, wtopić się w otoczenie, przybrać barwę ziemi. A jeszcze lepiej- błota, zmieszać się z piachem, rozwodnić. No- teraz dobrze! Taka pulpa śmiało może połazić po wybiegu! 
Ma z nas być ludzki, świeżo wytresowany szlam. Prawdopodobnie powstaliśmy, dla zgrywy, by dać się złamać. Sadystyczna zabawa. Bezbożne igrzysko.
 
II.
Ciągle się tli, na wieczną pamiątkę tragicznego pożaru z... Zapomniałam, który był wtedy rok. Dawno, jeszcze przed wojną. W czasach tak odległych, że aż półrealnych, w prehistorii, skąd wszystko wyblakło i zmieniło się w kurz. Bezustanne dziękowanie Bóstwu za ocalenie nielicznych szczęśliwców. Wreszcie- podzięka za karę, wezwanie do opamiętania się. Wierni palą kadzidełka, niezliczone świece, jakby -głupcy- cieszyli się z nieszczęścia. 
Hekatomba nie spowodowała masowych nawróceń, przerażeni grzesznicy nie rzucili się tłumnie do świątyń, by pokutować. Powiedziałabym nawet, że w większości obudził się sprzeciw, niewypowiedziany bunt przeciwko siłom wyższym. Ludzie odwracali się od praktykowania religii. Po ogniu przyszła powódź ateizmu, ogólnego pieprzenia złych bogów, co zamiast opiekować się swymi dziećmi zsyłają na nie zagładę. Że nawet jeśli coś jest, tam, wysoko w górze, jakiś niewidzialny Ojczulek, to bliżej mu do psychopatycznego mordercy niż kogoś godnego czci.
Antyteistyczny trend zaczął się odwracać po paru latach, z czasem zwyciężyła opcja dewocyjna, ustały sporadyczne akty wandalizmu, niszczenia kapliczek i przydrożnych krzyży. Wygasły pogarda i oburzenie. Nastąpił nawrót choroby, społeczeństwo zgłupiało do reszty. Nieuprzątnięte zgliszcza W...-owa, świeczuszki, światełka dziękczynne przypominają o zagładzie nowej Sodomy i Gomory w jednym. Miasto się zjarało- niech żyje miasto! 
Czy wtedy straciłam resztki złudzeń, stałam się krypto- ateistką? A gdzie tam! Z resztą nie wiem, żyje mi się od niepamiętnych czasów, a pamięć działa szalenie wybiórczo. W zasadzie rejestruje co chce, najczęściej kompletnie nieistotne informacje. Ktoś gdzieś kiedyś coś powiedział. A może to nie był on, lecz jego brat? Wieczna niepewność, przebłyski pół-postaci, zdarzeń, quasi- faktów.
Świtają jakieś kłótnie, przeprosiny, byłam w TAM, potem odwieźli mnie (kto?), albo wróciłam na piechotę. Wiem, że nic nie wiem, jak powiedział... yyyy...
 
III.
Język- bryła lodu. Autentycznie boję się, że zamarznę. O czym myślelibyście, pustogłowi święci? Nie macie już imion, czas zatarł wasze dokonania. Odcinaliście łby smokom albo Saracenom, ogniem i mieczem nawracaliście pogan. A teraz łuszczycie się, jesteście tylko ozdobą, zabytkowymi bohomazami. Korniki w ustach. Staliście się atrapą, czymś lichszym od wydmuszki. Wybrani przez bogów mężowie bez skazy, których esencja zepsuła się i rozlała. Świętojebliwe zbuki.
Zanurzona w nie-modlitwie, myślach o tym jak bardzo nienawidzę wszystkiego co wiąże się z religią nie usłyszałem kroków Matki. Chodzi bardzo cicho, wręcz skrada się jakby bezustannie chciała przyłapać którąś z nas na czymś nieprzyzwoitym. Niczym pani detektyw, tropicielka grzeszków. 
Odwracam się. Przygarbiona postać w zielonym habicie. W oczach ciągły smutek. Może głęboko żałujesz obranej drogi, lecz czujesz że jest już za późno, by z niej zawrócić. Odkryłaś, że w niebie nie ma nikogo, strawiłaś życie na pogoni za mirażami? Jest ci żal samotnie spędzonych nocy, tego że nie urodziłaś dziecka? Nigdy nie przyznasz jak boli jałowość, gorycz porażki, zmarnowania daru- kilku chwil szumnie zwanych życiem, przez spękane wargi nie przejdą słowa prawdy. Lepiej trwać w kłamstwie, dociągnąć przedstawienie do końca, niż zdobyć się na minimum szczerości wobec samej siebie i odejść. Choćby na ulicę, tułać się po noclegowniach i przytułkach. Osiemdziesięcioletnia eks-kapłanka, która jedynie potrafi się modlić miałaby zerowe szanse na znalezienie jakiejkolwiek pracy. Więc może lepiej, że mieszkasz z przyszywana rodziną?
-Kolejny klient!- wypowiadasz surowo-pompatycznym tonem. jakby słowa były wielkiej rangi zaklęciem. Zawsze miałaś skłonność do teatralnej przesady i podniosłości, lata praktyki zrobiły z ciebie doskonałą artystkę kabaretową. Mogłabyś grać emerytowaną streapteaserkę, Lady Macbeth, wziąć udział w stand-upie, opowiadać przaśne kawały, jak i wcielać się w rolę władczyni. Jesteś mistrzynią udawania. 
Co masz na policzku? Jaką świniącą się ranę skrywasz pod plastrem? Nie odkleiłaś go odkąd pamiętam. Może zlazłaś z jednej ze spróchniałych ikon i pod spodem masz bliznę wyżartą przez robale?
-Już... idę...-dukam jak uczniaczka przy tablicy. Matka nie znosi najmniejszego sprzeciwu. Za nieposłuszeństwo jest w stanie bić. Wpada wtedy w amok, zupełnie traci nad sobą kontrolę. Opieszałość w wykonywaniu poleceń, by nie rzec-rozkazów również wyprowadza ją z równowagi. Wojskowy dryl, wszyscy na baczność, ruki pa szwam. Inaczej będziesz chodzić posiniaczona, albo- jak Eliza- stracisz ząb. Przeklęta stara sadystka, chyba ze zgorzknienia co ją toczy wyładowała złość na bogom ducha winnej dziewczynie. Poszło o jakąś błahostkę, niedomytą podłogę, czy niepozmywane naczynia. Nic się według niej nie stało, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Tylko biedna Liz od tamtego czasu wygląda jak szczerbaty żul spod budki z piwem.
Idę jak na ścięcie. Wewnątrz wszystko się gotuje. Wojna logicznego myślenia z musem. Włączył się alarm, pod czaszka wyją syreny: ,,Uciekaj! Nie daj się zgnoić!"- pada z megafonów. 
Krok za krokiem, wolniej chyba się nie da. Raszplisko nie może zauważyć że się ociągam. Żołądek podchodzi pod gardło jak pomyślę, że znowu przylazł jakiś odrażający grubas, albo chłopek- roztropek, któremu właśnie przyfarciło się, wygrał na loterii, albo odziedziczył spadek. 
Kilkakrotnie omal nie puściłam pawia przy i w klienta.
Ciekawe, jaką karę dostałabym, za tak straszne przewinienie? Chłostę czy dożywotnie zamknięcie w karcerze? Lepiej nie gdybać. Żadna z nas nie odważyłaby się choćby krzywo spojrzeć na ,,najdroższego gościa"- jak nazywamy tych fagasów. 
Panujący rygor wpływa na postrzeganie świata, wżera się w sferę ducha. Podgniwamy od spodu, jak obrazy świętych. Strach o wszystko, wzajemna nieufność, donosicielstwo. Kościół niczym obóz pracy, ora et labora, albo cię złamiemy. Rzeźnia wolności, maszynka do mielenia charakterów. Choć zdarzają się i dobre chwile, na przykład gdy zjawi się przystojny, młody mężczyzna. Ale to rzadkość, najczęściej nasz przybytek przyciąga brzuchaczy, cuchnących piwskiem antyfanów kąpieli, budzących uśmiech politowania poczciwych prostaczków, wieśniaków będących na granicy upośledzenia umysłowego. Ileż potem trzeba się myć! Szorować z ich lepkiego jak smalec umysłu! Brrr...
Rozbieram się. Klient chce być tajemniczy, na ekranie pojawia się tylko zarys sylwetki. Zwykle oznacza to jedno- ,,niewyjściową" twarz.
Prawiczki rzadko się ujawniają, ich wstyd jest tak wielki, wręcz paraliżujący, że często pomimo najszczerszych chęci nic nie wychodzi z kontaktu. Z takimi często trzeba się obcyndalać jak z rozkapryszonym szczeniakiem, przez parę chwil robić za ich mamę, tatę, dobrą ciocię, głaskać po pękatych jak dynia głowach, najdelikatniej jak się da pieścić myśli.
Każdy facet chce się poczuć bezpiecznie, jednak ci szukają nie tyle partnerki, dziwki, co niańki.
Zakładam maskę, igły wgryzają się pod powieki. Na ekraniku faluje cień. Zaczynam słyszeć bicie serca mężczyzny. Gość chyba cierpi na arytmię, nigdy wcześniej nie czułam tak delikatnych i nierównych uderzeń. Jakby zamierał od środka, próbował się skończyć, lecz w ostatniej chwili jego organizm wracał do zdrowia. Gość toczy nieustanną walkę. O życie. O śmierć. 
Oddech jest ciepły i nieco kwaśny. Cichy szum pulsu, mętna krew leniwie przesuwa się pod skórą. Nie mogę go rozgryźć, facet, pomimo iż przyszedł tu, zapłacił, nie otwiera się. Może skrywa okropną tajemnice, wcale nie chodzi o wygląd, to tak naprawdę seryjny morderca, biskup, znany polityk? Ktoś, komu nie wypada tu być, lub kogo szukają wszystkie policje świata? Kim jesteś?
,,No chodź"- zapraszam w myślach. Przyjmuję. Nie wzbrania się już. Pierwiastek męski łączy się z kobiecym. I jesteśmy jednością, parą nieznanych sobie syjamskich bliźniaków. Wyrodny i ukochany synek, brat, ojczym. Facio jest mną. Okrywam go ciemnym płaszczem, wciągam jeszcze głębiej. Pozwalam jego psychice wczepić się. Klienci są jak kleszcze, gorące kamienie, które półszalony chirurg zaszył nam w gardłach.
Nasze myśli sklejają się. Nirwana.
Ja, jedna z setek dziewczyn bez przeszłości, on- światowiec, przedstawiciel wyższej kasty- ludzi. Żadna z nas nie wie skąd się wzięła, ani od jak dawna służy. Pewnego ranka po prostu budzimy się w szarych celach. Czy porwano nas z domów, zostałyśmy sprzedane przez głodujących rodziców, czy jesteśmy tylko wytworami techniki, lalkami obitymi skajem?
Mam jakąś tam wiedzę, umiem czytać i pisać, znam wiele modlitw i pieśni. Sporo klnę. W duchu. Nie nauczyłam się tego od Matki, ani nikogo ze Świątyni. Więc musiałam istnieć wcześniej, przed godziną ,,zero", gdy zresetowano mi pamięć. Jaką miałam pracę? Czy za murami, w wymazanej epoce także nazywałam się Andżelika?  
Opowiedz mi coś, Panie Tajemniczy, Wyrwałeś się od nudnej i otyłej żony, zdradzasz dziewczynę? A może nie chcesz się z nikim wiązać, wolisz skakać z kwiatka na kwiatek, odwiedzać miejsca jak to? 
Dobrze już... Odpręż się, zrelaksuj... Nie dręczę pytaniami. Chodź bliżej. W to.
Przez dłuższą chwile an ekraniku ukazuje się twarz mężczyzny. Pokonał nieśmiałość i odsłonił się. Patrzy na mnie ciemnooki szatyn. Myliłam się sądząc ze jest brzydki. Przystojniak!
Ale bije od niego smutek i chłód. Co się stało? Nie bój się, mów, otwórz ostatnie drzwiczki, bym mogła wejść. Niosę zapomnienie. Ucieknijmy od problemów. We mnie.
I wtedy odkrywam GO. Tajemnica, jaką nosi w sobie jest zbyt straszna, by chcieć ją poznać. Nie do udźwignięcia. Koleś jak tylko może broni się przed ujawnieniem jej. Chce ochronić, choć jestem tylko obcą...
ZWIERZĘ. Ono istnieje. Momentalnie robi mi się głupio, zaczynam się wstydzić, że choćby przemknęło mi przez myśl, iż wszystko to ściema. Ateizm? Dobre sobie!
Złączona z facetem osiągam coś silniejszego niż orgazm. Pierwszy raz bombardują mnie sprzeczne uczucia: rozpacz i bezgraniczna radość, szczęście i przygnębienie. Chyba to czują goście którzy się tu złażą. 
Najwyższy stopień świadomości. Pożeram trupy filozofów, religijnych guru, pluję na porwane księgi. Jesteśmy największą z bibliotek, Nikomu nie pozwolimy przeczytać choćby jednego zdania. Przed śmiercią spalimy wszystkie tomy, by tamci, maluczcy musieli dochodzić do wszystkiego sami.
Bóg istnieje, od dziś przestaję w to wątpić! Ale nie jest miłosierny, nie zesłał na Ziemię syna ani córki. To bezkształtne zwierzę. Dotykam jego śliskiej skóry. Gapi się tępo tysiącem półślepych oczu. Przypomina jednego ze świętych. Tak, to zlazły ze starej ikony przygłupi idol. Świat wyszedł mu niejako przypadkiem, od niechcenia.Nie ogarnia go rozumem, w wyblakłym umyśle jawi się jako potworny chaos. Szum, bełkot, niepojęta plątanina godzin, kolorów i  kształtów. Bóg cierpi na głęboki autyzm, jest tak pociesznie bezradny. Ojciec do którego kazano nam się modlić to najbardziej pierdołowata forma życia jaką znam, straganowy dinozaur z plastiku. 
Zrośnięta z klientem głaszczę cielsko bóstwa. Nie reaguje, pogrążył się w letargu, albo drzemie. Spuchł, nadyma się, jego pysk czerwienieje. I znów ani drgnie. 
-Chchchchch...-sapie po chwili. Przelewa się w nim płynne złoto, szkło, majeranek.






Zgłoś nadużycie

 


Regulamin | Polityka prywatności

Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.


Opcja dostępna tylko dla użytkowników zalogowanych. zarejestruj się

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1