Proza

Florian Konrad


dodane wcześniej pozostała proza dodane później

14 lutego 2017

Coś próbuje uciec (cz.IV)

VI.
Płynę w czymś, co mogłoby się nazywać ,,wieloznaczność". Unosi mnie jaskrawy, wwiercający się w nerwy wzrokowe, wstrętny blask. Rozwarstwiam się, jestem szatkowany na plasterki. Moje mięso rozdyma się, skwierczy. Buzuję niczym (choć to durne) płomień z tłuszczu. dziwny, łojowy ognik. Jestem jak knot świecy, zardzewiałej lampy naftowej, zamoknięta zapałka. To, w czym lecę nosi oficjalną nazwę ,,Korytarz 19-02-1986-F.K". Potocznie mówimy snop, lub błysk. 
Nie jest przyjemny, ale umożliwia szybkie pokonywanie bezkresnych, kilometrowych korytarzy szklanego molocha. Zło konieczne, tortura którą większość z nas lubi. Niewiarygodne, do czego człowiek może się przyzwyczaić, na co godzić w obawie o pracę.
 
Doctor O'Chane urzęduje na szesnastym piętrze soczewki. Im wyżej, tym goręcej, Budynek zmienia się w denko butelki po nafcie. 
Rada obserwuje pracowników przez maleńkie, zaszyte pod czaszkami mikroskopy. Inwigilacja subdermalna, kamery termowizyjne w oczach Kierownictwa. 
Staję przed szczerosrebrnymi drzwiami. Ornamenty kwiatowe, postaci z wplecionymi we włosy łodygami pokrzyw, byki rozszarpujące matadorów na przedwiecznych korridach, statki kosmiczne zderzające się z asteroidami.
Boss czuje bicie mego serca, rejestruje fale mózgowe. 
Zgrzyyyyyyyyyyyt! Otwiera się przede mną zaduch, olbrzymia jaskinia wypełniona drżącymi luksami, lumenami, prawie że boską światłością. 
Tak musieli sobie wyobrażać Niebo ewangeliści i inni bibliopisarze. 
Wchodzę niepewnym krokiem. Wszystkie kieliszki świata zrzucone na wielki stos, tony potłuczonych szklanek, szyb i witraży. Żyrandol z kryształowej cieczy, zamarznięty z gorąca. Każda rzecz jest tu paradoksem, nie ma prawa trzymać się kupy.
Zwyczajność według Zarządu równa się przeciętniactwu, jest reliktem minionych epok, przestarzałym mechanizmem, którego używają już tylko najniższe warstwy społeczne, pariasi designu.
 Tu nie obowiązuje jakiekolwiek normalne prawo.  Noszenie normalnych ubrań jest passe, niewybaczalnym obciachem, wręcz zbrodnią.
Nie chcąc dostać opierdolu, obrazić szefa wcześniej przypiąłem do lewej nogawki rysunek niebieskiego zajączka (albo króliczka, sam nie wiem, co bardziej przypomina bohomazek, który przedwczoraj zrobiłem). Może nie wyglądam arcy- pojebanie, ale zawsze to coś. 
O'Chane siedzi za mahoniowym biurkiem Bawi się telefonem, sądząc po muzyczce chyba gra w pac-mana.
Postarzał się od ostatniego spotkania, zarósł. Ma teraz siwe baki, długie, skołtunione włosy. Trochę żul, trochę Franciszek Józef I.   
-Co tam?- mruczy nie odrywając wzroku od komórki.
-Zebrałem całą dokumentację- mówię onieśmielony. Fiut mi się kurczy z nerwów.
-Trzy lata 'ście gromadzili papiery, kolego. Wstyd i hańba, taka opieszałość. Przecież to w waszym interesie leżało, by... E, mów, mów, strzęp język, a wy swoje. 
-Doprawdy nie wiem, jak to się stało, nie mam nic na swoją...
-No dawać, dawać te kwity. Nie ma co przedłużać. 
Zesztywniały robię parę kroków. Nogi jak z waty. Podaję szefowi plik kartek. Staram się opanować drżenie rąk.
No, Flor- wóz albo przewóz! Miał być wielki dzień, a wszystko wskazuje, że skończy się fatalnie. Tego mi brakowało- wyrzucenia z pracy. Nie załamałbym się, nie szukał nowej. Uciekłbym. Pętla przywiązana do rury. Kopnięcie krzesła.
-No w miarę. W zasadzie bez zarzutu. Gdyby nie opóźnienie mógłbym wam wręcz pogratulować.. 
Czuję, że czerwienię się jak uczeń na rozdaniu świadectw. Jak niesforny gówniarz, który pierwszy raz w życiu zachował się jak trzeba.
Doctor O'Chane grzebie w szufladzie. Wyciąga czarne pudełeczko.
-W imieniu Rady Nadzorczej Zakładów Poliherdewinowych przyjmijcie ode mnie... a, sami wiecie co. Tylko nie sprzedaj na alkohol.- mówi lekceważąco, bierze sony ericssona i wraca do gierki.
Buc musiał wywąchać, że nie jestem trzeźwy! 
Wychodzę prawie na klęczkach bredząc coś o kielonku dla kurażu, bezgranicznej wdzięczności, przepraszając za co tylko się da.
Order Siedemdziesięciolecia M.S.A.W.R.E.- przepustka do nowego życia! Awans, kuźwa! Podwyżka o sto procent! Dwa razy więcej kasy, rozumiecie to?
Wskakuję w gorący strumień szkła. Płynę w świetle na dół. Pochwalę się Kendis, potem może wyjdę po angielsku, urwę się na dwa mocne do baru. Robota nie błękitny zając na nogawce, nie odpruje się. Zawsze jest coś do poprawki.
 
VII.
-Krew żaby rozbryzgana na szosie- mógłbym się przedstawić tymi słowami, a wy i tak zrozumielibyście. Gdyby mój głos zmienił się w kubeł pełen śmieci, album ze zdjęciami ze ślubu dwojga niewidomych szaleńców, gdybym poleciał na Księżyc i krzyknął w próżnię, w kierunku błękitnej kuli- wiedzielibyście, co chce przekazać. Jestem miedzianymi cymbałkami. Brzmię beznadziejnie..  
Mieszkam wewnątrz atopii, dziwactwa, olbrzymiej narośli na wyobraźni. Ten słodki nowotwór zajmuje coraz większy obszar mózgu, wdziera się w fantazje erotyczne, oplata marzenia Florka. Podbijam kolejne krainy, rozrastam się w zmysłach. Wraz z żywicielem dziejemy się niejako w innych wymiarach, rozmijamy. Współistniejemy, podsłuchujemy nawzajem przez papierową ścianę. Choć jestem w nim. Dziwne to? Nie, jeśli poznacie mnie lepiej cała historia stanie się prościutka, jak dwa razy dwa.
W pierwszej liceum Florek planował napisać powieść. Zafascynowany ,,Sidem Wygnańcem" Mannuela Cantata chciał stworzyć coś równie chorego, kolejną czarną kartę w historii literatury. Tak powstałem. Stworzył mnie wkurzony na cały świat nastolatek, jestem owocem szczeniackiego buntu. Sześćdziesiąt kartek w kratkę- tyle dokładnie zajmuję, cały szkolny zeszyt. Są mnie dwa rozdziały. Trzeci niedokończony.  
 Leżę w biurku w dawnym pokoju Floriana przykryty innymi szpargałami. Przygniatają mnie książki do chemii, fizyki i rosyjskiego, płyty cd z techniawą, pornosami, dyskietki, nieudane rysunki. O'Chane to nie jest prawdziwe nazwisko. Flo uznał, że w ogóle nie powinienem go mieć. Pan Bezimienny, smutna, niedokończona postać głupiej książki o niczym, ofiara słomianego zapału, zarzucony pomysł.
Po latach spędzonych w ciemnościach jakimś cudem włamałem się do umysłu twórcy, wkleiłem w jego świadomość. I rosnę, ogarniam umysł rudego nieudacznika. Przejmuję pliki, całe foldery. Kasuję dane, lub zastępuję je bełkotem. Jestem jak wirus i nie działający pendrive z pirackim oprogramowaniem. Kradnę wspomnienia, na ich miejsce wgrywam wiersze po norwesku.
Wiecie? To niedookreślenie, brak końca, fałszywa nieśmiertelność (przecież nigdy nie żyłem!) są dosyć zabawne. Mój ryży przyjaciel nie domyśla się, że zżeram go od środka. Najlepszy trolling świata.






Zgłoś nadużycie

 


Regulamin | Polityka prywatności

Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.


Opcja dostępna tylko dla użytkowników zalogowanych. zarejestruj się

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1