6 marca 2017
Urning cz.I.
I. Skorpion pod łóżkiemChłodnawo. Na Roli- Żymierskiego był wypadek, cysterna przewożąca paliwo zderzyła się z szambiarką. Od północnego wschodu ciągnie fetor. Jedyna polewaczka w mieście została skierowana do tłumienia górniczych protestów pod W. No i cuchnie, przeklęta maź. Paru gamoni wjechało w rozlewisko, jakiś rowerzysta stracił równowagę i zarył nosem w ścieki. Komedia slapstickowa na żywo.Lakier mi się łuszczy na paznokciach. Muszę poprawić makijaż. Tak to jest żyć w wiecznym pośpiechu, mieć czas dla wszystkich i na wszystko prócz siebie.Idę w o dwa numery za ciasnych lubotenach. Niby darowanemu koniowi nie zagląda się gdzieś tam, nie powinienem wybrzydzać, skoro Majks był tak hojny i zasponsorował, ale... każdy krok boli. Jakbym szedł na boso po rozżarzonych kamieniach.-... i wtedy pojawi się chór. Wszyscy przebrani za części ciała. Scena zapełniona męskimi i żeńskimi klejnotami. Możesz to sobie wyobrazić?-Nie. Mówię ci, stary- nie. To będzie obciach jakiego świat nie widział. -Ale...-Żadne ,,ale". Nawet zdania. Szkoda papieru. Jezu, co ci do łba strzeliło? ,,Aria waginy"? Myślisz, że jakaś diwa zgodziłaby się wystąpić w kapelutku w kształcie łechty? Ogarnij się! Zaśmialiby cię na śmierć. A potem zmiażdżyli druzgocącymi recenzjami. I znowu wyśmiali. Skurczyłbyś się, stopniał od ich rechotu. Nie przeżyłbyś krytyki. ,,Oratorium oralne"? Jesteś normalny?-Dobra, nieważne. Tobie coś powiedzieć! -Ludzie wychodziliby wściekli i zażenowani. Libretto opery erotycznej, chorały o masturbacji! To żart?-Skończ już. Wiesz... od wczoraj mam kogoś. Dziewczynę. W zasadzie dziecko i żonę w jednym. To literki. Właśnie się rodzi, z każdym kolejnym wyrazem obrasta skórą i tłuszczem. Zaczyna istnieć, choć nigdy jej nie będzie. To serpentyny na białej kartce, wężyki koślawych liter. Powstaje na przekór logice. Beata. Imię papierowe jak reszta jej. Umie czytać w myślach innych bohaterów literackich. Ponieważ nie potrafi wyjrzeć poza papier, wyściubić nosa z dwuwymiarowego, płaskiego światka,, nie jest zdolna wnikać w umysły prawdziwych, niefikcyjnych ludzi. Na razie stoi przed lustrem, patrzy jak formują się zielone oczy, długie, kręcone włosy, jak na nagim ciele tworzy się koszulka z pacyfą. Maleńka, nieżywa córka którą czekają straszne przygody. Może zgubi sę w zimowym lesie i przeżyje dzięki piciu mleka z własnych piersi, albo...Znalazłbyś sobie prawdziwą laskę- mówię zaciągając się pal- mallem. Sto razy próbowałem rzucić. Riki pewnie nawet o tym nie myślał, pali jak smok od pierwszej gimnazjum. Twierdzi przy tym głupio, że poeta powinien, a nawet jest zobowiązany mieć nałogi. Składać się z nałogów. Że pisarz- abstynent jest niepełnowartościowy, dramaturg nie-ćpun to zwykły amator. I choćby nawet tworzyli świetne teksty będą niejako wybrakowani, pozbawieni czarnego i szorstkiego ducha libertynizmu i autodestrukcji, który decyduje o byciu prawdziwym artystą. A on przecież chce być wielki. Od razu, z rozpędu, prosto z ulicy wejść na podium, otrzymać Nagrodę Kościelskich za napisanie jedynego w życiu wiersza, Nobla za jednoaktówkę o seksie. -Gdzie? Tu? Zobacz!-Rik pokazuje ruiny Pałacu Rifbjerga.-Kogo tu znajdę? Gnijącą pannę młodą? Przeklęte powojenne miasteczko na Kresach Wschodnich, nad wiecznie wzburzoną, zatrutą rzeką bez nazwy. Bulgocze, wrze, kotłuje się. Bryzga jad. Chłopów wytłukły szwaby, kobiety przerżnęli i wytłukli Sowieci. Gdzie nie spojrzeć- groby, zbiorowe mogiły powstańców i okupantów. Na drugim brzegu spłonął Kreml, w pobliskim mauzoleum przypiekła się mumia Soso. Zanim ją ugaszono sumiaste wąsy zmieniły się w żużel, stopiła się watolina wypełniająca głowę satrapy. Z leżącego obok Wołodii Ilicza została kupka rdzawoczerwonych kości. Śmierdzi, wiatr niesie komuszy fetor. Jak w takich warunkach szukać kogokolwiek, gdy każdy zaułek jest przesiąknięty ideologią? Dlatego wymyślam, schodzę do lochów i na ścianach, na gołych cegłach rysuję kobiety. Fikcyjne nie bardziej niż ty i ja.Nie odpowiadam na brednie.-Powietrze koncentracyjne. Jeden wielki gułag, mieszanina tlenu, cyklonu B, fenolu i azotu. Spróbuj tu znaleźć partnerkę. I wyżyć, nie otruć się. -Rysiu, błagam cię- skończ.-Wystarczyło na ogół pięć sekund. Serca zatrzymywały się na zawołanie. Jakbym ogryzał ich z dusz, z chmur. Bo każdy człowiek ma w sobie chmurę. Cumulusy, cirrusy, pierzaste i wełniste, pełne wody i błyskawic. Ludzie- gromy.-Ilu załatwiłeś?-A bo ja wiem? Po siedemnastym przestałem liczyć. By nie obciążać sumienia. Szmalcownicy, konfidenci. Zaraz po odczytaniu wyroku brało się takiego i wnikało w jego myśli. Siłą woli nakazywałem ich sercom, by przestały bić. Telepatyczna kara śmierci.-W czym działałeś? Reaktywowanym AK? Nadal nie możesz powiedzieć?-No. Konspiracja, dawni towarzysze broni nie wybaczyliby, gdybym się rozpruł.-Myślisz o nich? Znaczy o zdrajcach, których zabiłeś. Sorry... dokonałeś egzekucji. Przychodzą przed snem? Czujesz ich strach? Gdy gasiłeś życie na pewno się bali.-Mam to gdzieś. Zasłużyli na śmierć, na gniew boży. Byłem mieczem świetlistym, za którego sprawą dokonywała się pomsta niebios. Moja literacka laska też jest sędzią i katem. Napiszę jej taki życiorys, że ci oczy zbieleją.Przejeżdżająca na sygnale wołga siber prawie ochlapuje nas błotem. Riki klnie, że wszędzie sowieckie wozy, słabo zakonspirowani agenci GRU, KGB.-Mówię ci, w bagażnikach mają rozmontowane bomby wodorowe. Oficjalnie to dyplomaci, ambasadorowie, psia jucha, z plutonem i cezem pod siedzeniami czajek i ZIS-ów. Kto ich ściąga? Postkomuchy. System odradza się, jeszcze mocniejszy i bardziej barbarzyński. Dehumanizacja, całkowity zanik ludzkich odruchów i moralności. Układy, układziki, przekazywane pod stołem teczki pełne rubli, aktówki hrywien i lori. Oficjele częstujący narodowców polonem, postendecy mordowani łagrach, oflagi pełne patriotów...-Cicho!-.. piłsudczyków, generalicji. Wynarodowienie, Flo, odbywa się na każdym kroku. Germanizacja i rusyfikacja poprzez reklamy, gadzinówki, filmy propagandowe. Najeźdźca ciągnie Polaków za język, by go wyrwać. Mamy stać się folksdojczami, plemieniem podludzi, nacją zbydlęconych ćwoków.Skręcamy w Kuronia. Dawno mieli odgruzować tę uliczkę. Rysio wszędzie widzi wojnę, spiskowców. Szok poprzestawiał mu klepki, wypaczył je. Nie przylegają do siebie, odstają. Rozwarstwiony kraj raz jest grabiony przez Szwedów, Włochów, to znowu odrodzone Imperium Osmańskie. Przeciskamy się pod ochłapem przewróconej ściany, skuleni wręcz pełzniemy pod spękanym fragmentem tkanki dawnego Hotelu Rzplita.-Uważaj, bo gruchnie na łeb!- ciągnę kumpla za rękaw. -Nawis inflacyjny, he he- pokazuję dyndający kawał żelbetowego gruzu. Kształtem przypomina serce. Co za ironia- szary, ukruszony symbol miłości w miejscu gdzie króluje chuć, każdego dnia rozgrywa się antylovestory. Zaczynam po części rozumieć Ryśka, jako stały klient napatrzył się, nasłuchał, przeżył niejedno. Wsiąkł w ten przybytek, zrósł się z wysypiskiem. Stanowi, podobnie jak ja, część paskudnej meliny. Nic więc dziwnego, że nosi się z zamiarem opisania niektórych ludzi i zdarzeń. Ale nie, na rany Chrystusa, w formie opery!W nozdrza kłuje ostra woń moczu. Miejsce schadzek głęboko ukryte w śmietniku miasta. Lupanarek pod gołym niebem w bliskim sąsiedztwie komendy Straży Miejskiej. Dusza pryszczatej i parszywej dzielnicy. Jej rak. Sami ,,strażacy" nieraz korzystają z dobrodziejstw tego miejsca, przyłażą pod pretekstem interwencji. Pokręcą się, obsobaczą zastanych klientów za brud, każą posprzątać zużyte prezerwatywy. Nigdy nie wypisują mandatów, kończy się jedynie na groźbach. ,,Dzielni" stróże prawa łaskawie przymykają oko za zrobienie sobie dobrze. Psina też człowiek.-Cześć, Ejndżi- odzywam się do odwróconej plecami postaci. Ta nie przerywa czesania landynkowej, wyliniałej peruki. -Cze. Gewara.Rysiu, ciągle zgrywający akowskiego ,,cyngla" zaczyna wywód.
Rozemocjonowany przechwala się kogo to on nie wyeliminował. -Był taki karaczan, podpułkownik albo major Ludowego Wojska. Mniejsza o stopień. Oderwałem mu pagony. Kazałem zjeść. ,,Żryj!"- mówię. A on że nie. I patrzy hardo. Przejawiał taką cwaniacką dumę. Sługus gardzący własnym państwem. Wyrodek i sprzedawczyk. Tak stoimy naprzeciw siebie jak dwa koguty. Stroszymy pióra. Widzę jak szczęki mu chodzą z nerwów, ma ochotę rzucić sie na mnie z pięściami. Ale był związany, ja rzecz jasna-nie. -Rysiu, uspokój się- usiłuję tonować kolegę, ugasić żar jego przemowy. Bezskutecznie. -Wnikam do myśli. a tam stos książek. Wszystkie w ciapki, w barwach maskujących. Powieści moro, rozprawy filozoficzne w kolorze feldgrau. I wszechobecna czerwień. Dzieła Marksa, Lenina, niepublikowane pamiętniki. Okładki były z cementu, każde tomiszcze ważyło kilkadziesiąt kilo. I agitki. By iść do boju o komunizm, wolność, równość i braterstwo. Gaszenie życia w tym trepie, nie ukrywam, sprawiło mi wręcz fizyczną przyjemność. z tego co słyszałem paru narwańców z mego oddziału porwało jego wracającą ze szkoły córeczkę. Znalazła się potem z wykłutymi oczami na dnie sadzawki. Wiem, niby strasznie i okrutnie się zachowali, to tylko dzieciak, co on winny, ale to miało być ostrzeżenie dla potencjalnych popleczników Stali...Transik nie wytrzymuje, bez słowa uderza Rikiego w twarz. Na odlew. Metalowe tipsy rozcinają policzek. -Prosiłam, ostrzegałam. On znowu swoje. Trzeci, kurna, tydzień. No to się doigrał- warczy wściekła. Silikonowa pierś niemal wypada jej ze znoszonego stanika. Laska ma gorszy dzień. Dekoniunktura, pewnie mundurowi wypłoszyli klientów. Biedny Rychu trzymając się za pokiereszowaną facjatę podchodzi i... otwiera Ejndżi. Po prostu, najzwyczajniej w świecie dotyka jej klatki piersiowej i rozchyla ją niczym zasłony, kurtynę. Nie rozrywa bluzki, nie rozszarpuje ciała. Robi to beznamiętnie, wręcz z rutyną, rozdziela człowieka na dwie części z wprawą godną rzeźnika. Gołe dłonie są niczym maczety,-No chodź- wyciąga rękę. Ach, jak pięknie błyszczy ta przestrzeń! Półświrnięty Rychu otworzył wrota do tęczowej krainy. Rynsztok w którym stoimy zmienia się w ukwieconą łąkę, gruzowisko rozjaśniają miriady. Kto mógłby podejrzewać, że sprzedająca się za półdarmo Ejndżi miała w sobie tyle pastelowych, ale i nasyconych barw! Męska prostytutka, karykaturalny ,,trans" w pocerowanych pończochach był przejściem do... do... transcendentalnego świata bajek. Nie raz nie dwa robiłem ,,to" z Pawłem, bo tak naprawdę nazywała sie Ejndżi. Za ramkę szlugów, za drobniaki. Gdybym tylko wiedział, że obcuję z kimś kto nosi w sobie tunel wiodący wprost do nieba traktowałbym go jak bóstwo, obdarzał wręcz nabożną czcią. Gdybym miał magiczne zdolności Rycha łapałbym przechodniów i otwierał. Na chybił- trafił: grubasów i nastolatki, starców i brzydule, policjantów i bezdomnych. Szwendałbym się po ich podskórnych planetach, archipelagach i wyspach, zwiedzał niekiedy obleśne i głęboko skrywane fantazje. Ludzie nie noszą w sobie chmur, lecz całe skupiska tęcz, mgławice płynnego światła. I głęboką, często bezdenną przeszłość. Nie taką jak moja, małą, zbyt krótką, ograniczającą się jedynie do lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Są osoby dźwigające dawno wygasłe wulkany, zapomniane wojny, kratery po nigdy niewyprodukowanych bombach atomowych. Wszystkim rządzi blask, postacie i miejsca zatopione są w opalizującej poświacie. Są tam czajki i ZIŁy mające wzbogacony uran w kołpakach, pabiedy i czołgi. Wchodzę w mężczyznę. Ale inaczej niż zwykle. Cały. Zapadam się w drugiego człowieka. Tonę.II. Beczka Diogenesa.Zygzak jakby nieco większy. Tylko patrzeć, jak cała ściana się zawali. Gdyby gdziekolwiek można było dostać choćby naparstek cementu- Bóg mi świadkiem- zrobiłbym porządek z tym przeklętym pęknięciem. Beata śpi odwrócona plecami.-To jakby na pogrzeb zamiast płaczek zatrudnić klaunów, żonglerów, połykaczy ognia, iluzjonistów i kataryniarza z małą, śmieszną małpką na ramieniu.-Tsooo...?-Sny. Okropelne. Dziwaczne. Znów byłem biseksem, crossdresserem, czort wie kim. -Śpij...-Marzy mi się sen o jednym z tych spalonych niemiłosiernym słońcem mikro-miasteczek. Zaułki jak prażony cukier, bloki z twardego karmelu. Hiszpania lub Włochy, albo w ogóle jakiś kosmos typu Kuba czy Afryka. Mieszkalibyśmy w domu z masy perłowej, pili cydr na tarasie patrząc na zachód ciężkiego słońca.-Pół do trzeciej, Florek, daj żyć! Będziesz mi tu wiersze układał. Środek nocy! -Przepraszam. Chyba przeszło od Ryśka.Wstaję, zakładam mundur. Jeszcze krawat, spinki, czapka z szachownicą.-Przejdę się, może otrzeźwieję, rozchodzę ten syfilis- mówię ciepło do zasypiającej dziewczyny. Zamykam drzwi najciszej jak się da.Niegdyś tętniące życiem Armalnowice wyglądają na wymarłe. Nie pali się ani jeden neon, latarnie ciemno świecą, smętnie gwiżdże armia nocnych stróżów. Wiernie trwają na posterunkach, słuchają radia, grają w karty i upijają się w kanciapach, budkach i barakowozach. W zasadzie nie ma czego pilnować, wszystko co wartościowe zostało już dawno rozszabrowane.Telefon się rozbił. Niedługo będą robić z bibuły te komórki. Wytrzącham z kieszeni marynarki ostre okruchy. Paczka pal- malli wypada na chodnik. Klęska, tak źle nie było nigdy. Żeby strażnik miejski nie miał pieniędzy na papierosy i musiał palić po pół? Nędzne dwa kiepy muszą mi wystarczyć do wypłaty. A ta dopiero pojutrze. O ile znów nie będzie ,,tak krawiec kraje jak mu materii staje"- co słyszałem w maju i lipcu. Stagnacja, tyle lat upłynęło od wojny a nie widać większych postępów w uprzątaniu ruin, w przywracaniu życia. Wszystko wygląda jakby było świeżo rozwalone. A jeszcze durnie z rządu unieśli się honorem i zrezygnowali z reparacji. Niemiaszki powinny zabulić grube miliardy euro. Zatruli nam rzeki, skazili pola i lasy, zmarnowali przyrodę. Polska stała się jedną wielką beczką chemikaliów. Mało co działa jak należy. A ich gospodarka w rozkwicie.Mało kto ,,działa" jak należy, przeklęta bezpłodność dotknęła większość ludzi. Zabrali nam, bydlaki, możliwość posiadania potomstwa. Na dobrą sprawę trzeba by ich zmusić by w ramach zadośćuczynienia oddali swoje dzieci. By przywieźli całe wagony niemowląt. Nadałoby się polskie obywatelstwo, zatarło ślady pochodzenia. Mimowolna adopcja, setki tysięcy odebranych na siłę małych Adolfów i Hansów stawałoby się Krzysiami i Tomkami, Helgi i Hildy przeistaczały w Agnieszki i Kasie. Choć czy wszystkie kobiety chciałyby... Beata na pewno nie. Jest na tym punkcie przeczulona, wręcz obsesyjnie gardzi zachodnimi sąsiadami i wszystkim co wiąże się z niedoszłą aryjską rasą panów świata. Często wyobrażam sobie, jak mogłoby wyglądać nasze dziecko. Dzieci. Czy synowie interesowaliby się sportem, motoryzacją, jakich dziewczyńskich pop-zespołów słuchałyby córki. Gdzie jesteście? Jak wielka i obrzydliwa jest pustka, to wasze nieistnienie! Nie dano wam prawa żyć nawet przez chwilkę. Zabili was Niemcy, staliście się ofiarami bezsensownego konfliktu. Najbardziej poszkodowanymi.Jałowe ciało Beaty jest niczym kwiat w garnku pełnym soli. Nie do końca wiem czemu przyszło mi do głowy akurat takie porównanie, chyba to sprawka wpływu świrniętego kumpla- grafomana. Ale tak czuję. Słone płatki. Szczypiący w język nektar. Smak który trzeba przepłukać oranżadą, przepalić papierosem. Niedopałek jest gorzko- kwaśny. Znów cisną mi się na usta metafory rodem ze sztambuszka pensjonareczki. Że cały świat jest takim kiepem, skisł i rozmiękł. Nie nadaje się do użytku, trzeba go wywalić precz, do kubła, a najlepiej do klozetu. Spuścić wodę i w jego miejscu zbudować świat zdatny do spożycia, świat drażniący nieco podniebienie, balsam dla kubków smakowych.