15 marca 2017
Kneph cz. ósma
Rozdział trzeci
Sznapsbaryton
Śnieg zakleja oczy. Zakłócenia, szum. Ten okruch świata w ciągu sekundy przestawił się na wersję cyfrową,
my zostaliśmy przed ekranem, z którego cieknie wodnista kasza.
Tłum żałobników tonących w żurze, tekturowi ludzie zebrani wokół wolframowej, rozgrzanej do białości trumny.
Zapóźnione, półmartwe kopie. Jedna, przechodnia mina. Posągi z piaskowca, lastrykowe kobiety o kruszących się piersiach, granitowi mężczyźni w za dużych płaszczach.
Zatarł ci się w pamięci pogrzeb? Spokojnie, zaraz wydam duplikat.
Masz, odpis na glinianej tabliczce, są prawie wszyscy: śmiertelnie poważna Andżelika o woskowej twarzy, jej rodzice,
polski dżejmsbond, detektyw Rutkowski w nieodłącznych ray-banach, pracownicy ,,Hadesu" ubrani w śmieszne komże.
Zimno jak diabli. Ojciec Vincentii, pijacka morda, kołysze się. Buzują w nim dobre trzy promile.
Człap, człap, wolno za karawanem.
Zewsząd flesze, kamery, świetliste pająki, długie ryje obiektywów. Błysk, błysk, migawki, wywoływanie ducha Wszechmadzi.
Atrapa cmentarza, niczym tabliczka ouija. Zlizywanie liter z klepsydry, drapanie paznokciami po brodach.
Kreślimy znaki, całe przemówienia w nieznanych językach, zawiłe traktaty filozoficzne.
15.07.2011 + 24.01.2012. Niczym szyfr do sejfu. Co w nim spoczywa?
Zwłoki półrocznego dziecka? Najnowszy numer Playboya pełen zdjęć nagiej Elwiriandżeliki?
Jutro, o ile będzie jakieś jutro zobaczymy siebie na pierwszych stronach ,,Bildów", ,,Nadfaktów" i innych żałosnych szmatławców.
,,Modowa wpadka Waśniewskiej. Podczas ostatniego pożegnania córeczki miała źle dobrane szpilki".
,,Skandal! NIE zaśpiewano 'Anielski orszak niech twą duszę przyjmie' ".
Promienie wnikają w zaspy. Na kartach pamięci rodzą się zimne mrówki.
Ja, imitakl morderczyni, garbaty ksiądz bredzący coś o pojednaniu i przebaczeniu.
Niezbadane są wyroki boskie. Nie ferować, nie osądzać, nadstawić drugi policzek.
Dać się uderzyć głową o próg, udusić kocem.
Lodowate owady wykluwają się ze zdjęć. W ciemniach fotograficznych przychodzą na świat mszyce.
Zżarte liście, kroniki w strzępach.
-Co kierowało Bartkiem? Czemu to zrobił? Bydlak! Żeby ojciec... -słyszę konspieracyjny szept.
- Pewnie od tych filmów mu się pomieszało. Teraz, panie, to puszczają same...
Albo narkotyków się nazażywał. Marihuanę z makiem sobie w żyłę wstrzyknął i czort go opanował.
Więc w tej wersji historii to on ją zabił. Robi się coraz ciekawiej, jakiś niebanalny czyściec.
Czego mógł użyć? Numer z przypadkowym spotkankiem głowy z progiem chyba by nie przeszedł? Może ,,na ostro"- żywcem siup! Pod gruzy...
Koniec dnia zdjęciowego, statyści powoli rozwiewają się. Włosy, paznokcie przechodzą w mgłę.
Zgromadzenie umarłych żałobników, przemijających z wiatrem. Kolonia rozpuszczających się zombie.
Drewniane, stuletnie krzyże, omszałe nagrobki. Lodowate podmuchy szarpią włosami zapłakanej V.
Zimna Vincentiandżelika zalewająca się łzami, Stabat Vincentia dolorosa, aż chce się o niej napisać elegię, poemato- panegiryk. Albo modlitwę.
Za prawdę święta jesteś w swym cierpieniu i słusznie cię sławiły śliniące się hieny z aparatami- zawodziłby chór Poznańskie Skowronki w ruinach Świątyni Opatrzności Bożej..
-Bardzo dobrze udajesz, gra aktorska na poziomie mistrzowskim. Zasłużyłaś na Oscara. Na odciśnięcie dłoni w Alei Sław w Hilldenwood. Mieszkamy gdzieś w tej makiecie? Chyba nie tu, w parku sztywnych...
I wtedy ona spogląda na mnie ciemnoczerwonymi oczami. Z wyrzutem, zgorszeniem, jakbym ukatrupił wszystkie Madzie świata, dokonał własnoręcznie Rzezi Niewiniątek, właśnie wrócił z jatki, gdzie szlachtowałem tysiące niemowlaków.
-Co pan? My się znamy?- pyta ledwie słyszalnym, drążącym dyszkantem. Właściwie raczej pyta mnie wiatr zaplątany w jej struny głosowe.
No masz ci los, ona ma amnezję!
-Tak i nie. Znaliśmy się w rzeczywistości. Stwarzaliśmy własne okruchy, cienie, łączyliśmy je śliną i dusznymi myślami. Fetysze zrastały się, lepki bluszcz oplatał nudne, szare miasto. To jest współne przedpiekiełko. Nikt nie wie, ile tu będziemy ani dokąd potem trafimy.
Ale pewne jest, że nie żyjemy podobnie, jak twoja córka, którą notabene zabiłaś. A po jakimś czasie- siebie.
-Pan jest chory... Won...
-Tak, ja jestem chory, na nieuleczalną znajomość prawdy. Jestem okrutnie różniący się od was: ciebie, tych co przed chwilą znikli; świrem, parszywie trzeźwym szympansem w stadzie schlanych goryli.
W tej chwili na nieskończonej liczbie takich planów zdjęciowych odbywają się różne ciekawe rzeczy. Eksplodują popeweksowskie magazyny endorfiny, metaamfetaaminy i gonadotropiny, setki Dennisów Parkerów zapada na AIDS, kalki papieży Franciszków wypowiadają wojny Wszechrusi, samoloty pilotowane przez brodatych terrorystów uderzają o Pałac Kultury, a ty, głupia kozo tkwij nad pustym grobem i skowycz! Opłakuj kamień i sklejkę, może twój równie sklejkowy bóg zabierze cię do parafinowego nieba, gdzie dostaniesz do woli kocyków.
-Jak śmiesz...-szepcze prawie przeźroczysty imitakl. Słup soli, żona Lota, która widziała bombardowanie dwóch przeklętych czyśćców i za karę została zamieniona w manekina z NaCl.
-Uduszenie dziecka i cyjanek, para twoich słabo oswojonych diabłów. Później wyparcie. Myślisz, że to prawdziwe miasto? Że w grobach dokoła nas ktoś leży? Że ktokolwiek mieszkał w tamtych blokach?
Idź, zbij choć jedną szybę. Znajdziesz się w Kijondong, Wiosce Propagandy. To kraina mitu. Wielki maszt z głośnikiem, jeden, niezmienny komunikat: UWIERZ. Chciej nosić t-shirty z napisem I WANT TO BELIVE i rysunkiem balonu krwi przelatującym nad lasem, padliny Czakberego o twarzy Czegewary.
Pisz idiotyczne opowiadanka, opłakuj stertę więdnących wieńców. Pal znicze i papierosy na arenie żałosnego cyrku. To teatr absurdu, pantomima grozy, Le Grand Guignol dla ubogich. Prawda jest trupem, podobnie jak my. Leży w tej bielutkiej paczce.
Coś ostro się chrzani, nasze cele zrastają się. To już nie są miejsca odosobnienia, ale bąbelki spienionej, gazowanej rzeczywistości.
Próbujemy zaglądać za parawan innych nieprawdziwych światków, odzyskać multiświadomość, widzieć kwadrylionem oczu i smakować
kwadrylionem ust. Mniejsze fantasmagorie pożerają większe, połatany kalejdoskop, świetlisty patchwork zalewa horyzont.
UWIERZ, wrośnij w przeklęte łgarstwo i żyj jak kret.
KatarzynaVincentia kryje twarz w dłoniach i odbiega jak od zadżumionego. Nawet nie wiem, jak się tu nazywała.
Udowodnię, że to odbryzg, ułamek pięknego i bogatego świata, na którym już nas nie ma.
Ciężka płyta, nie wiem, czy dam radę... Grzebię w zmarzniętej ziemi, wyciągam jaśniutkie pudełeczko.
Co tam wsadzili? Zdechłego psa? Może parę kamieni.
Chryyyste... W trumience rzeczywiście jest ciałko dziecka. Wykrzywione, spotworniałe. Nieludzkie.
Czarne usta. Robaki w ilościach hurtowych. Muminek post mortem, wzdęty szkielet.
Wtem... co to?! Jedna skrzydlata larwa, lub cokolwiek to jest rozwija skrzydełka i wzbija się w powietrze.
Ona mi wlatuje do lewego oka! Wgryza się w gałkę!
Tępy wrzask. Huko- krzyk, przed siebie. Gdziekolwiek. Aaaggghh!
Dzisiejszy odcinek sponsoruje literka ,,o", jak ,,owad w oku".
Biegnę środkiem szosy nagle wyrosłego miasteczka, ruskomordzi kierowcy w swych pobiedach, żygulijach, tawrijach trąbią i rzucają przekleństwami. Pod szliapami, uszankami, małachajkami wrze im bimber.
Potrącane na chodniku ruskomorde babuszki z niedźwiedziami na smyczach krzyczą coś o niekrasiwym malcziku. Czy walcziku, mam to gdzieś.
Do najbliższego drzewa. Ułamać patyk. Dłubać, zadłubać się na śmierć!