21 stycznia 2018
Aegikranion cz. II- ost.
III. Kleszcze. Schizoanaliza. Inteligencki bełkot urwanych głów
Mój biedny, niemający szans nakręcenia film nie może mieć sensu, akcji, nie mają prawa zachodzić w nim jakiekolwiek...
Pstryk! - przemyślenia, w dość brutalny sposób przerywa mi... Pati. Jej obraz. Pomiędzy gałęziami.
Pięćdziesięcio - i - pół - latka, mama trójki dorosłych synów, opala się na plastikowym leżaczku. Tylko w bieliźnie.
Z drogi guzik widać, jedynie plery i to niewyraźne. Odwrócona głowa, kawałek nogi. Wizualne ścinki.
Skradam się więc od strony pola, zgarbiony niczym paralityk podbiegam jak najbliżej. W sad. Na jej teren. Do zony.
Buzuje we mnie podniecenie. Ekscytacja. Chuć.
Nie bójmy się tego słowa - nie polazłem do cholernego misia w ZOO, by go lepiej sfocić, nie chcę sfotografować idola,, celebryty, szczerzącej wybielone zęby prezenerzycy programów śniadaniowych, modelki, czy innego darmozjada, co to bierze grube pieniądze, zarabia naprawdę ładną forsę na pokazywaniu się.
Ryj na ściankach, na tle tektury z logotypami sponsorów wyżerki.
...jeszcze jedno, ostatnie...
Kodaczyna niemal wypada z trzęsącej się dłoni. Wbrew sobie, narażając się na śmieszność, dyshonor w swych własnych oczach, robię coś, czego będę się już zawsze wstydził. Podglądam, jak najnikczemniejszy prostak.
Pstrykoli mi się równie odrażająco.
***
Czy bardzo byś się mnie brzydziła?
Przecież znam odpowiedź. Zanim ją pomyślisz, wyszepczesz, wywrzeszczysz gardłowo, jak oszalała. Nim pomyślisz trzy gorące literki, zwierzątko w tobie, podstarzała muza, prawie sześćdziesięcioletnia żeńska odmiana satyra podniesie kudłatą łepetynkę. Wiem, znam odpowiedź.
***
Z roku na rok coraz bardziej czuje się wyalienowany. Zespół Wylogowania, samozaniku.
Mierzi mnie buractwo rodzinnej bezwiochy. Zadzieram rudoczerwony nos, wynoszę się do Ponad, pięknej metropolii.
Zamieszkuję na ulicy Bursztynowej.
Patrz, Pati - zbudowałem dla nas Pałac Kultu. Oddalam się od społeczeństwa, dziwaczeję na całego.
Tylko patrzeć jak całkiem zejdę do wnętrza umysłu, odkleję od realnego świata. I skończę pomieszkując w Nigdzie, małej mieścinie wewnątrz czaszki.
Poznam cię jak nikt inny, zjem beczkę twojej soli.
Skonam z przepicia wodą, jak wawelska gadzina z bajki.
***
Mierżą mnie inne kobiety. Odstręczają. Brzydzą.
Przyczepiłem się do twego wizerunku, zdjęcia, portreciku jak kleszcz. Chłepczę słone soczki.
Weźmy taką na przykład Uryniukową. Już samo nazwisko jest żenujące. Zawiera w sobie mocz.
Lady Pee. Siuśka.
No dobra, okej, przyznaję - nie jest brzydka. Przeciętna. Ma może ze czterdzieści lat.
I co, ze mniej od ciebie? Wiek nie jest jedynym kryterium.
Albo Łojewska. Nazwisko również - jak dl apostaci z kabaretu.
Łojewska - internetowa femme fatale. Moja sąsiadka, a w zasadzie chyba nawet kuzynka. Dziesiąta woda po czarnej polewce.
Pani po sześćdziesiątce, a fejsbukowy profil ma przystrojony różyczkami, brokacikiem, GIFami, na których jednorożce machają tęczowymi grzywami.
Baba mieszka w strasznej ruderze, w w sieci zgrywa księżniczkę o duszy dziecka. Princessę. Princzipessę.
Zaczepia i podrywa jakichś nie widzianych na oczy Arabów, Chorwatów, czort wie kogo. Nie zna przy tym, rzecz jasna, żadnego obcego języka, roznamiętnione posty tłumaczy przez Google Translate i wlepia (zapewne oniemiałym ze zgrozy) Węgrom, czy innym Bułgarom.
Samozwańcza, leciwa dziewczynka walczy z rakiem i twierdzi z szyderczym uśmiechem (Edek podobno słyszał), że przed śmiercią musi jakiegoś zapoznanego wdowca- cyt. - ,,na kasę wychujać".
A do tego ma prawnuki. Jurna prababunia lajkuje słodziutkie wiersze każdemu napotkanemu w necie grafomanowi, ozdabiająca swoje sweet focie różyczkami.
Ciemny babsztyl liczy na romans i oszukanie jakiegoś naiwniaka.
A ty, Pati? Chyba nie masz nikogo.
Całe szczęście.
***
Co ja chrzanię? Czemu właśnie przyrównałem cię do najżałośniejszych kreatur?
One są jak te, pożal się boziu, Matki Panajezusowe, ogrodowe figurynki z gipsu.
Strzelam do nich z wiatrówki, rzucam grudami ziemi.
Nic. Pancerne potwory. Nie rozbijesz nawet stukilowym głazem.
***
Bozia z piaskowca, ludek, widziadłeko, zesłała na twego męża atak serca. Potem drugi, śmiertelny.
Niech będzie pochwalony ten mały nicpoń, którego nie udało mi się uchwycić na żadnym zdjęciu, uwiecznić w formie cyfrowej, ani na kliszy.
Dzięki, stary.
***
Zbliżamy się do miejsca, gdzie wszystkie dzienniki, serpentyny, literki wiążą się w jeden, potężny, wręcz monstrualnych rozmiarów węzeł. Kołtun gordyjski.
Odłóżcie aparaty fotograficzne, wyłączcie telefony i kamery.
Nadchodzi, nadczłapuje Niepozorne. Zlazło z ogrodowego cokołu i kroczy. Światek o pikawie zrobionej z silnika młockarni. Godny pożałowania jak przykomputerowe babski, oszustka in spe z kraterem zamiast lewej piersi.
Jak ja, bezrobotny utrzymanek ojca. Bez prawa do zasiłku. Złodziejaszek i socjopata.
Karzeł i posąg Seneki.
***
Ach, ta moja, jakże niewiejska, niepasująca do mego niskiego stanu, nikczemnego posiadania, pustych portfeli i kieszeni, ta dziwaczna chęć dobijania przedmiotów, bycia reducentem.
Skąd mi się to wzięło? Człowiek - nie ukrywam - biedny jak kruchciana mysz, dziad przykościelny, powinien wszak hołubić przedmioty, kupione przez rodziców i dziadków dobra. Tak się przecież mówi, określa je jako materialne dobra. Dobrodziejstwo inwentarza.
A ja, jak syn multimiliardera, hrabię, błękitnokrwiste książątko, w głębokim poważaniu mam rzeczy. Cokolwiek bym nie miał; bez różnicy czy niedawno zakupione, czy stojące w kącie od pokoleń - traktuję po macoszemu. Per noga.
Jak to jest? Zniknie - żadna strata. Nawet lepiej. Rozleciało się, rozkleiło, porwał je sam diabeł - co z tego? Mam rozczulać się nad długopisami, kuchenką gazową, lodówką, parą trzyletnich halówek? A wała.
Co więcej - od najwcześniejszych lat, od najsroższego dzieciństwa, wieków nieoświeconych (odezwał się intelektualista!) wykańczałem stare przedmioty. Znajdowałem przyjemność w znoszeniu ze strychu i wrzucaniu do pieca, do kubła wszelakich rupieci: starych ubrań rodziców, zepsutych radiów, wczesnogówniarskich zabawek.
Frajdę sprawiało mi wykańczanie owych rzeczy wycofanych z użytku, bezwartościowych. Byłem i jestem ich katem. Patrzę, jak odchodzą w przeszłość, zamyka się za nimi brama do innego świata.
Taka postawa - nie wiem na ile dziwaczna, może to skrajne świrniecie, zczubienie kompletne - pozostała mi aż do teraz, gdy - choć to słowo zdecydowanie na wyrost - można by mnie określić mianem dorosłego.
Wszystkie dobre jeszcze, nie spróchniałe deski, listwy, drewniane okna z wymiany (dałoby się zrobić z nich pseudo- szklarenkę), cały gromadzony w stodole przez ojca, a wcześniej przez dziadka w oborze i spichrzu majdan - za moją sprawą przenosi się do wieczności.
,,Wehikuł czasu - to byłby cud" jak śpiewał Riedel.
Ile wtop przy tym zaliczyłem! Ileż przeklętych rzeczy mogłoby jeszcze posłużyć!
A i bywało, że boleśnie odczułem brak jakiejś świeżo zakatrupionej książki, urządzenia (sprawny prostownik , ale na co komu dwa - myślałem ogarnięty szałem sprzątania garażu, właściwym drapieżnikom amokiem mordowania), czy ciucha.
Nienawidzę nadmiaru,, najchętniej mieszkałbym w domu urządzonym w stylu minimalistycznym. To jedno.
Ale nie tu leży sens, meritum problemu.
O ile to problem. Może ma tak więcej ludzi, niż mi się wydaje, obsesyjna chęć wyzbywania się ruchomości jest niczym zdrożnym i żadnym wariactwem? Nie wiem.
Wspomnijmy dwie wueski sprzedane za psie pieniądze, grabiarkę, pług i siewnik, które trafiły do szczęśliwych nabywców, a durny Flo został z nędznymi kilkomaset złociszami.
Nie zależy mi na majętnościach (rzekł wiejski bezrobotny!). Bogactwo uważam za przyczynę trosk, za garba, złośliwą narośl na plecach ,,nosiciela". Lubię rzeczy.
Lubię mordować rzeczy. Dwie strony lustra weneckiego. Po jednej - normalny gość.
Jego przesłuchiwaniu przygląda się wariat.
Matrioszki: otworzysz mi głowę, a wyskoczy z niej anachoreta - golas. Święty turecki, co to rozwalił wszystko, co miał. Który spłacił dziedzictwo (słowo na wyrost i od czapy, ale fajne).
***
Trampki mi się rozpękły. Podeszwy. Zaraz wrzucę je do pieca. Nagotuję żarcia. Na butach. Zupa obuwnicza.
To kolejne z mych dziwactw - każde zużyte ubranie, ciuch, którego mam zamiar się wyzbyć, musi zostać niejako komisyjnie zniszczony. Żadne tam wyrzucenie do śmietnika.
Żeby leżało potem na wysypisku? Moja kapota? Więc niejako część skóry, coś, co nosiłem na swym ciele, świątyni ducha? A w życiu!
Czyż nie lepiej złożyć ofiarę całopalną (komu?), skremować znoszone spodnie, sweter, adidasy? Nie piękniej jest patrzeć,jak odchodzą?
... no świr - mówię wam - gdybym był biznesmenem, albo choć przedstawicielem handlowym - umieściłbym tylko jedno, wspomniane słowo: ŚWIR.
I numer telefonu.
***
Uczcijmy minutą ciszy wszystkie biedne, poranne kawy, które w roztargnieniu zalałem kranówą, miast wrzątkiem z czajnika.
Niech pamięć o nich nie zaginie.
***
W tym miejscu miał się znajdować opis fantazji erotycznych o pani Patrycji. Ale bez przesady. Dośpiewajcie sobie sami, domyślcie, co trzydziestoparolatek robiły z piękną kobietą.
Grałby w szachy.
***
Od biedy toleruję świadectwa szkolne. Nagrody ,,za bardzo dobre wyniki w nauce i wzorowe zachowanie" - wyrzuciłem. Nawet to.
***
Syndrom niebycia: nie posiadając łącza internetowego, ani nie chcąc go mieć, bo i po co mi taka głupia rzecz, nie jestem przecież celebrytkiem, by wklejać swoje zdjęcia, zabiegać o popularność; będąc kompletnie nierozeznanym w arkanach sztuki komputerowej, gdy pewna dziewczyna opowiadała mi, że w necie kilka kont, na fejsbuku, na Naszej Klasie, omal nie wypaliłem, że PO CO CI TYLE KONT? Trzymasz tam po parę złotych? I czy nie boisz się wpłacać pieniądze do jakichś banków wirtualnych? Ja mam jedno konto, w Banku Spółdzielczym.
Serio - gdybym w porę nie ugryzł się w ozór - byłaby kompromitacja. Wstyd w sosie własnym. Podano do stołu.
***
Śpijmy dziś. Caluśki dzień. Brodaci krasnale drążą tunele metra pod polnymi ścieżkami naszej wsi.
Umierająca Łojewska robi se makijaż. Wybiera się na pierwszą randkę z nobliwym siedemdziesięciolatkiem. Może zdąży.
Nie trzymam kciuków.
***
Jedynie w snach jestem bałaganiarzem. Duchy rupieci straszą po nocach.
***
Czy dusza męża Patrycji nawiedzałaby mnie w koszmarach? A co, jeśli opętałby gacha swojej byłej żony? Wdowy po sobie, he, he.
,,Florian i duch Hopkirka" - serial obyczajowo - psychologiczny dla najmłodszych. Demoniczny pan eks - żonkoś w białym garniturze prześladuje biednego artystę.
W ostatnim odcinku - odgryza mu dłoń, w której fotoamator trzymał aparat marki kodak.
***
Mam kaca. Ktokolwiek to czyta - niech modli się za mą duszę do świętego Guineforta, do Sancta Piva di Warka, niech wznosi błaganie o odkupienie.
Chyba mi łeb pęknie. Drugi i trzeci - też.
Wolę nie myśleć, co , biedaczyna, zrobiłbym z półgłówką, sklejuchem z obu kleszczowych, rozpękniętych. Jak żyłbym nosząc na karku niedołeb, głowę fantasmagoryczną nieco, trochę urojono. Czerep pasożyta.
***
Za dużo porównań!
***
Pytanie do poliglitów: czemu słowa booz i bozia są tak podobne?
... raczej - pytanie do językoznawców! - poprawia mnie łepetyna, ta z podbrzusza. Musiał to być szalenie mądry, intelektualista - kleszcz!
***
Pytanie do mego radia: czemu nie lubisz muzyki klasycznej? Ile Britney z Rodowiczką za płaciły, byś charczało, gdy słucham arii?
***
Zima była wyjątkowo ciężka. Zaspy po komin. Śniegowe bałwany raczyły się denaturatem.
Potem wlokły się takie biedule, z wygrzanymi dziurami w brzuchach. Siniały marchewki.
Piękna pora roku. Bo szadź, zdjęcia, bo ślady P. Wiodące do sklepu odciski podeszew ,,dziewczyny".
Nawet to sfotografowałem. Stalkeryzacja duszy.
***
- Bo jest nudna jak bebechy z olejem - odpowiada radio po chwili namysłu.
***
Plan dla kompletnego maniaka kiczu (może jakiś przeczyta i zrealizuje): kupujemy stary kombajn, zardzewiałego bizona czy nawet vistulę.
Malujemy w różowe słoneczniki. Wyższy poziom antyozdabiana podwórek, ogrodów. Widziałem już rowery, emerytowane wozy strażackie, wozy żelaźniaki służące za postumenty gipsowym rzeźbom.
Kombajn - tego jeszcze (sic!) nie.
Śmiało, bierzcie ten pomysł. Oddaje pro publico bono, za darmo. Znacie przecież moją hojność i łatwość w wyzbywaniu się wszystkiego.
***
Pani Patrycja ciągle nie oddała figurki czystości. Booz raczy wiedzieć, gdzie ja trzyma.
(Szczeniacki żart, wybacz, Śliczna).
***
Pewnie mógłbym znaleźć pracę. A ściślej: robotę. Tak należy mówić, twardo, po męsku, wręcz ordynarnie.
Niech to słowo zabrzmi jak ,,poniewierka".
Albo ,,tułaczka".
E, znowu graphomanię. Cicho! Siadamy na werandzie, piszemy sonet dla Pani. Od razu po łacinie grece, w języku wydumanym przez lekarza z Białegostoku. I tych dwu nieodkrytych plemion, co koczują pod Włodawą.
Zrosłogłowi Kleszczanie i niszczący wszystko Powandalowie - moi kuzyni. Po matce chrzestnej od strony ojca.
Ich krew, jak moja - spali każde rupiecie.
***
Zagwozdka filozoficzna: co powinno być uznane za najbardziej żałosną rzecz na świecie - bycie młodym nierobem, czy... (inne są przy tym tak małe, że gdybym nawet próbował je opisać - jedynie mrówki karłowate, pantofelki zlilipuciałe odczytałyby moje słowa).
***
Lepiej chodzić w porwanych skarpetach, czy w całych, ale różnokolorowych, rażąco nie do pary?
Zasada dobijania: chodzisz jedynie w najbardziej znoszonych ubraniach. Najgorszych z wyjściowych i codziennych. By szybko się zużyły. Wtedy bierzesz nowe.
Zalety owej metody: nie masz w szafie stosu przechodzonych szmat.
Drzyj, dodzieraj w najlepsze.
***
Jeśli przyśni się mozolne wznoszenie domu, od podstaw, zalewanie fundamentów, pozytywistyczna harówa, podaj cegłę, podaj cegłę - a zbierze się miarka, to mam przeczucie, że dzień przed fajrantem, powieszeniem wiechy, Patrycha przyjedzie buldożerem i obróci cały trud w kupę gruzu.
Dokładnie takiego, jakim wysypano drogi naszej wioski.
***
Finalny pstryk. Bezsensowny, jak marnowanie młodości, lata, spędzaniu czasu na robieniu pierdoł, atrap pracy. Na wegetacji.
Trzech przyjaciół : ty, rower i cień, nieznośna świadomość porażki na wszelkich możliwych frontach. Poczucie, że z twoją psychiką dzieje się coś naprawdę niedobrego.
Spis z natury: policzyć każdego z urojonych przyjaciół. Podwójnie. Rozdzielić się na Alfę i Omegę - parę martwych kleszczy.
No przecież wiecie, gdzie bym wlazł, zadomowił się.
Czyje cieplutkie podbrzusze stałoby się domem, arkadią, której nie opuściłbym za wszystkie pieniądze, alkohole świata?
***
Złośliwe radio odbiera dziś bez zarzutu. Nawet ładny utwór - ,,Melancholia". Bodajże Sibeliusa, ale głowy nie dam. Fajna muzyka, idealna, by się przy niej okaleczyć, na przykład obciąć sobie przyrodzenie.
Mimo najusilniejszych starań twórców metalowych, zwłaszcza długopiórych, płaczliwych szarpidrutów robiących w depressive blacku - największa chęć dokonania mayhemu (hi, hi) nachodzi mnie podczas słuchania niesamobójczej, afuneralnej muzyki klasycznej. Albo oglądając kreskówki. Prawdopodobnie z przekory.
Pragnienie to jest tak silne, że mam wrażenie, iż po obejrzeniu większej liczby odcinków Bolka i Lolka poszedłbym zabijać, natchniony mrokiem, żądzą krwi, obsesją mordu - której przecież tam za cholerę nie uświadczysz. To bajka dla dzieci.
Gdzieś tam w moich ślepiach da się wyczytać podprogowe ,,Kill'em wszystkich".
Przecież tego nie zrobię! Mniejsza o zrujnowaną reputację. To zniszczyłoby pamięć o mnie, położyło się cieniem, stanowiło, czarny, lepki stempel na życiorysie.
Już zawsze byłbym ,,tym gościem od od genitaliów".
Mało kogo obchodziłaby moja twórczość, dobra, zła, lub średnia, typówka fotograficzna. Liczyłby się tylko on - odcięty członek.
Część osób, przeczytawszy w internecie historię pomylucha, z czystej ciekawości sięgnęłaby po jego zdjęcia.
Wiem - mniejszy odsetek ludzi. Gawiedź karmiłaby się tylko mymi, postradanymi w (twórczym?) szale jajami.
Genitalia wrosłyby mi w nazwisko, wbiły się w personalia niczym kleszcze.
Samokastrowany poeta budziłby politowanie, ironię podszytą nieskrywana pogardą. Rzadziej - współczucie, chęć docieczenia motywów owego absurdalnego i do bólu (aua!) chorego czynu.
***
Chcę wyśnić festiwal disco polo. I publiczność, w rytm cukierkowych melodyjek obrzucającą się moimi odchlastanymi, zwielokrotnionymi... wiecie.
Największym, prawie półtorametrowym członem rzucałaby oczywiście Patrycha.
***
,,Pocić się wielkimi krokami" - jaka głupia metafora!
***
A jakby spróbować opracować ,,zasadę dodzierania ludzi"? Komu przypadłby w udziale (zaszczyt?)...
...tu karcę się, strzelam po łapskach. Nie można pisać więcej bredni. Szanowna Pani Patrycja nie jest i nigdy, w najmniejszym stopniu nie będzie zużyta. Piękna jest. Jeszcze w folii (wiem - żart z brodą).
Torebusia soli.
***
Dziś pogrzeb Łojewskiej. Nie doczekała, nieszczęsna, wymarzonego księcia na śnieżnobiałym koniu czystej krwi arabskiej.
ani choćby czechosłowackiej.
Spoczywaj w pokoju. Niech anieli sprezentują ci w niebiesiech komputer ze stałym łączem. Skontaktujemy się na nekrofejsie. Nie jestem co prawda majętnym emerytem, ale nie szkodzi. Zawsze lepiej pogadać z kimś pozostającym w miarę przy życiu, niż leżeć tak, w piaseczku, jak kocie (uwaga - znów włączył mi się durny gimbus i żartuję idiotycznie!) odchody w kuwecie.
Choć tym przecież stajemy się przecież po zgonie. Syfem. I koniec.
Kleszczem w łonie.
***
Tyle się o nas, wierszokletach grafobzdurzy. Żeśmy nadwrażliwe dzieciaki o pergaminowych skórach, nieprzystosowani do egzystowania w brutalnym, rządzonym przez pieniądz, najgorszym ze światów. Lale - mimozy podlewane krwią miesięczną z menarche księżniczek, zakwitłe na jedną noc kwiecięta paprotne.
To znów - że żrą nas nałożyska przepaskudne, gubią wódy, chmiel, kolorowe proszki.
Fakt - uzależnienia są przyjemne w użyciu, ale - bez przesady.
Złoty środek - tu się znajduję. Na ulicy Bursztynowej.
- Chcesz mnie tulić siląc się na znawcę, wytrawnego psychologa przepitego wytrawnym wińskiem? Chcesz? - krzyczę w próżnię.
Nie idzie wytrzymać kolejnej samotnej nocy. Napisałoby się Coś, ale cokolwiek zacznę - kończy się w rękach Patrycji. Na jej ciele. Z najbrzydszych nawet turpizmów wylęgają się sonety.
Poeta to niedokończony tunel metra. Nieprzytulne miejsce, ta jego czacha. Kiśnie tam coś z gorąca, pieni się, szumuje.
Psssss! Szuka ujścia. Brzydka biel.
***
Twoi synalkowie nie zaakceptowaliby ,,tatusia" - równolatka. Ojczyma w ich wieku. Nawet nie ma o czym marzyć.
Nie znasz mej spolegliwej, potulnej, psiej wręcz natury, nie doświadczyłaś florciodobroci.
I nie poznasz. Skończę jako stuletni kawaler śliniący się nad twym nagrobkiem. Fajnie.
***
Niezidentyfikowana opera. Przyjemnie się przy niej fantazjuje. Myśli nie ciążą.
Coraz częściej dochodzę do wniosku, że na starość wprowadzę się do wnętrza. Znajdziecie, drodzy czytelnicy, jedynie kłódkę.
Tyle ze mnie. Gdzie podziała się reszta? Wybaczcie, znów oplatam androny. W ramach zadośćuczynienia- pomilczę. Przeproszę z zamkniętymi ustami.
IV. Z milczeń. Z wody
Od ostatniego wpisu minęły długie trzy miesiące. W rozpaczliwej stagnacji, jakże kochanej, ustabilizowanej beznadziei niewiele się zmieniło. Nadal tam tkwię.
Sto siedem zdjęć malowniczo połamanych drzew (wiecie, jaka burza przeszłą nad sąsiednimi mieścinami?), cmentarnych krzyży, kapliczek.
Oczywiście - wszystko - po nic,
... a! Zapomniałbym. Teraz będzie śmieszne. Na fejsie znalazłem profil mojej niespełnionej, licealnej miłości. Jedynej osoby, którą poza - chyba nie trzeba pisać, kim - obdarzyłem PM. Post Morbid (?). Partią Metodystów (?). Prawdziwą Miłością. Z wielkich, kuźwa, liter!
Edyta, Kociaczek - jak ją wówczas nazywałem z buracka, w wiochomowie. Delikatna blond okularniczka, słomowłose dziecko w brylach.
Dziś mam dwoje dzieci. I męża o imieniu Florian. Cyrk za darmo. Jak chciała Flora - mogła mieć już w wieku szesnastu lat. Od pierwszego wejrzenia!
Dobry, szczery, miły Flor - po co szukać innego? Pewnie po latach pojęła, jaki błąd zrobiła odrzucając moje końskie zaloty.
Tamten, mężuś - jest jedynie namiastką, erzacem Flora Prawdziwego, za którym niezmiennie tęskni, wypłakuje, ułomne, modre oczęta, a z którym nie udało jej się odnowić kontaktu. Była pewnie tak zawstydzona najgorszą z decyzji, uznała, że nie wybaczę jej, nie przyjmę z otwartymi ramionami. Wyszukała sobie jakiegoś smutnego frajerzynę Floriana, by jego imię przypominało o mnie - oryginale.
Porwała najpierwszą wersję - bez poprawek, skreśleń, imię- tekst psalmu i żałuje.
...pewnie, że nie chciałbym jej . Teraz, po tych ...- stu latach - to już obca osoba.
Odkochał mnie czas. Uczuciu odgryzła się głowa. Autokanibalizm.
Podobnie s pseudomiłościa do P. Coś ją pożarło i trawi. Przeżuta na papkę, rozwodniona tym, co pływa w mym podskórnym bagienku. Fantazja w rynsztoku.
Uważaj, Pati - pociąg cię przejedzie! Żyły to przecież torowisko!
Bój, oglądaj się za siebie, coraz bledsza i mniej realna. Czuj, że jesteś z papieru. Kwasy żołądkowe sprawiają, że zmieniasz się w szpetną staruchę. Zetlały twoje piękne, rude włoski.
Lęgnie się trzecia. Leży. Lży. Nie ma jeszcze ani jednej komórki, imienia. Dopiero ją stwarzam. Na gruzach minionych fascynacji. Kluję monument na największym placu Włodawy. Zaraz zleci z cokołu, niedokończoną twarzyczką na bruk.
Nie daj sobie wmówić, brachu, że nie zasługujesz na Czwartą. To dopiero będzie Dziewczyna! Piękna jak wszystkie Patrychy na tym łez padole! W dodatku pancerna, nie podatna na odkochanie się. Jej nie wyrzucisz tak łatwo spod kołdry, na mróz.
Pozostanie przy tobie, wierna i słodka, czysta i szczera. Kobietka prawdziwa, a nie odpis, kalka, niewyraźne zdjęcie rentgenowskie.
Kici, kici. Gdzie jesteś, Kociaczku?
Błąkam się, niczym szymborski dachowiec, po pustym mieszkaniu. Tunel jest gardłem.
Koniec.
Miejscowość na D. 16.06. 2016 r.
...co chciałem przekazać w tym antypamiętniku, pisanym dla zgrywy wyłącznie w stanie zamroczenia? Co wydobyć z zatrutej łepetyny? Historia milczy.
Wiele rzeczy dotyka podobny bezsens, nieczytelność. Podsens.
Śpijcie. Zaczęła się noc nad Bugiem. Zamilkli poeci.
Wielki wlew.