4 lutego 2013
4 lutego 2013, poniedziałek ( mara )
Od kilku miesięcy, każdej nocy towarzyszy mi sen. Zapadam w niego z lękiem, bojąc się miejsc, w które mogę trafić. Odwiedzają mnie zmarli. Junior też był, wyglądał w tym śnie świetnie, lśniąca sierść, rozbrykany, jakim dawno już go nie pamiętam. Najbardziej nie lubię snów z dziećmi. Zawsze je gubię. Najczęściej na dworcach, skąd uciekają nam pociągi. Nigdy do nikąd nie możemy zdążyć. Bo albo nie znam celu podróży albo zagubione dziecko właśnie odbywa swoją w przeciwnym kierunku. Wiem tylko że powinnam ruszyć przed siebie i najlepiej na południe. Morze mnie przeraża, góry onieśmielają, więc może tam uda się być człowiekiem między ludźmi.
Za bardzo rozglądam się w środku siebie. Ciągle coś przekładam, analizuję jak wypłowiałe broszurki - czy to było ważne, może dobrze pozbyć się starych instrukcji, tyle teraz nowości łatwiejszych w obsłudze. Dobrze pamiętam czas bezsennych nocy. Kiedy ten przychodził bez okazji. Teraz żyję w dwóch światach i nie mogę decydować w żadnym.