28 października 2013
skrępowana
- dokąd idziesz, mamo
zakłada płaszcz i dwa lewe buty z różnych kolekcji. stale wyjmuje je z szafki i miesza, mam wrażenie, że szuka nowych kolorów. a może już coś wie o nich, tylko nie potrafi znaleźć wyjścia.
przyglądam się usypiając czujność. sprawia wrażenie jakby wiedziala dokąd pójdzie. spogląda w lustro, zawiesza uśmiech jak spóźnione w życiu korale. nigdy nie lubiła ozdabiać szyji, zawsze wolała zakryć całe ciało. nie zestarzała się w typowy dla wieku sposób. nawet dłonie - które już od dawna nie służą - zachowały młodzieńczy wygląd.
w zestawieniu z kobietą w lustrze nie czuje się dobrze. zasłania twarz i wtedy - wybudzam się z wyobraźni o niej. podchodzę, pomagam zdjąć płaszcz. z butami jest problem. nie chce się ich pozbyć. pozwalam jej wejść
w nich na łóżko. niewiele już wie, skąd więc w pamięci właśnie ono. zawsze trafia i przykładając głowę do poduszki, ciało do materaca, natychmiast usypia. może tak próbuje odejść. za każdym razem gdy to robi, uśmiecha się delikatnym uniesieniem kącików ust. trzymam ją wtedy za ręke. ale wyrywa się nie tłumacząc gestu, który zawsze powoduje we mnie smutek. wtedy pojawia się łza. rośnie jak jęczmień na oku. pocieram ją obraczką ojca. łza przepływa na jej dłoń. strząsa ją, by za chwilę wydobyć swoją, z najgłebszego miejsca. zakamarku pamięci. to nie cud, że wtedy właśnie dotyka mojego czoła
- masz gorączkę synku, połóż się obok. jak wróci tata, zaparzy nam ziół. jesteś jeszcze małym chłopcem. nie potrafisz tego zrobić.
kładę się obok. facet po czterdziestce, ojciec i mąż, prezes dobrze prosperującej spółki. i czuję jak wzbiera we mnie głód. taki, że na zewnątrz wszystko staje się jadalne. sycę każdą część istnienia jej zapachem. dotykiem. melodią, która przepływa krtań i trafia do ust by wydostać się na zewnątrz. wprost do mojego lewego ucha. ciepły oddech. tak usypiałem będąc dzieckiem.
kiedy budzę się z drzemki, matki nie ma w łóżku. owinięta w ojcowski płaszcz, siedzi na ziemi w kuchni. w butach nie do pary wygląda idiotycznie. chciałbym żeby była pijana. ale nie jest. spogląda na mnie trzeźwo. grozi palcem. próbuję ją podnieść, ale z całych sił kładzie się na ziemi. tupie. gubi lewy but. drugim uderza we mnie.
- zostaw, ratunku! zostaw mnie bydlaku!
krępuję jej ręce. szczelnie zamykam ciało w płaszczu. związuję rękawy. rzuca się jeszcze przez chwilę. próbuje wstać, ale kłade się na jej udach, zatrzymując siłą. jeśli tego nie zrobię, ona zrobi sobie krzywdę. nikt nigdy nie robił dla niej nic siłą. a ja muszę zatrzymać ciało aby uwolnić duszę.
uspokaja się. za chwilę oboje toniemy w kałuży moczu. nie dziwi mnie ten lęk. dziecko kiedy zaczyna myśleć poza ciałem, traci nad nim kontrolę, a ono dalej żyje swoim rytmem.
pojawia się pani Anna. nie kryje łez, chociaż tyle razy prosilem - nie rozczulać się nad ciałem. dźwigamy mamę do łazienki, tam zostają same. kiedy domykam drzwi, słyszę jak mówi:
- wstyd mi proszę pani, wstyd przed tym chłopcem, ssikałam się na podłogę. chyba już nie będzie chciał przyjść.
Anna milczy, pierwszy raz przełamuję strach, wypraszam ją z łazienki.
- mamo, gdy byłem dzieckiem, uczyłaś mnie jak być dorosłym. teraz ja pokażę ci jak być dzieckiem. pamiętasz, mam trzy córki. pomogę ci. weźmiemy kąpiel. pomogę ci ubrać się. wróć do mnie.
i wraca. łza. tak szybko, że nie zdążę już jej złapać. dotknąć. nie może być przecież słona.
- nie musisz tego robić. poproś Annę.
dotyka moich ust, policzka, głaszcze włosy. skrępowana.