27 lipca 2011
Prawdziwa historia retro
"Prawdziwym życiem człowieka
jest to, że żyje on w myślach
innych ludzi.” – J. Conrad
Prawdziwa historia retro
Z początkiem minionego wieku życie było jednak zupełnie inne…
Przede wszystkim nikt się specjalnie nie spieszył, a jeżeli nawet, to robił to w myśl zasady – festina lente – co sprawiało, że na otoczeniu nie odbijał się żaden ujemny wpływ czyjejkolwiek nerwowej działalności. Tak było szczególnie w małych miasteczkach i miejscowość, gdzie urodziła się Babcia, nie stanowiła w tym względzie specjalnego wyjątku. Ludzie mieli czas i na pracę, i na przyjemności, a to oznaczało, że gdy już coś świętowano, to długo i z odpowiednim namaszczeniem.
Babcia była dzieckiem energicznym, ciekawskim i bezpardonowym. Ta ostatnia cecha potrafiła najdobitniej ujawnić się chociażby tym, że gdy miała z własnymi braćmi na pieńku, nie wahała się ani chwili przed wepchnięciem ich w niedzielnych ubrankach do błota. A najmłodszy z rodzeństwa już w kołysce przestawał wrzeszczeć na sam tylko jej widok. Po prostu wiedział,
czym to groziło... Cóż, sześciu braci to spora konkurencja.
Babcia była także dzieckiem niesłychanie spostrzegawczym i wpajanie jej od maleńkości, że powinna zawsze brać przykład ze starszych, czasami odnosiło wręcz zadziwiające skutki. Tak więc widok drepczących do kościoła bab z pobliskich wsi z butami przewieszonymi przez ramię, by nie zakurzyć ich w drodze, stanowił dla niej wystarczający powód, by nie tylko w najbliższą niedzielę w ten sam sposób zadbać o wygląd swojego obuwia, lecz i przemaszerować główną nawą w czasie kazania, wprawiając czcigodnych wiernych w osłupiałe zdumienie prezentacją bosych stóp przy koronkowej sukience... Przy czym Matka Babci pąsowiała w ławce, Ojciec – jeden ze znaczniejszych filarów miejscowego społeczeństwa – spuszczał wzrok, a ksiądz przerywał perorę i grzmiał z kazalnicy: – Majken! Czemu znów jesteś spóźniona?! Tymczasem Babcia z niewzruszonym spokojem siadała w ławce i wciągała buty.
– Puppe, przecież ty jesteś gorsza od wszystkich chłopców! – biadała Matka po wyjściu z kościoła. – Nie rozumiem zupełnie, po kim to wzięłaś?!
Ale na Babcię nie było sposobu. Pobiła się z chłopakiem nawet w Dzień Pierwszej Komunii i do dziś zachowana fotografia jest tego dobitnym świadectwem, ponieważ zdesperowana Matka Babci zaprowadziła ją do zdjęcia tak, jak wtedy stała – z potarganymi lokami, zaciętą miną i w mocno przekrzywionym wianuszku.
– Będziesz miała nauczkę na całe życie! – przepowiedziała ponuro.
Czy rzeczywiście miała, bardzo wątpliwe, ponieważ już w niewiele lat później Babcię odesłano do domu ze szkoły prowadzonej przez siostry zakonne – as soon, as possible – jak mówią Anglicy, tym razem za urządzanie przedstawień teatralnych po nocach. Słowem biedni Rodzice Babci nie mieli chwili spokoju i nie znali ni dnia, ni godziny...
Ale wracając do uroczystości, jakie celebrowano w owych czasach, jedną z najbardziej świętowanych była oczywiście procesja w dzień Bożego Ciała. Całe miasteczko wylegało przed domy, a i z okolicznych wsi schodziły się tłumy mieszkańców. Wszystkie okna zmieniano w kapliczki, przy czym istniała swoista rywalizacja między paniami w ich dekorowaniu.
A potem procesja przetaczała się z wolna po uliczkach, tęgie wiejskie baby w rozłożystych, sutych spódnicach zawodziły nabożne pieśni, ksiądz od czasu do czasu dyskretnie ocierał pot z czoła i marzył, przypuszczalnie jak i pozostali wierni płci męskiej, o kuflu piwa w cienistej altanie...
– Mamo! – Babcia pociągnęła kiedyś Matkę za rękaw żakietu. – Skąd się wzięły te mokre plamy na drodze? Przecież nie pada... Matka Babci odwróciła wzrok zakłopotana i spojrzała za oddalającą się procesją.
– Nie masz innych zmartwień, Majken? – spytała niechętnie. – Co cię obchodzi, są plamy, czy ich nie ma...
– Ale przecież nie pada! – upierała się Babcia, jak zwykle zdecydowana postawić na swoim. – To skąd? No, powiedz!
– To te wiejskie baby... – przyznała w końcu Matka z ociąganiem i nagle roześmiała się głośno.
– Rozlały coś? – dociekała Babcia z uporem.
– Nie – odparła Matka i dodała szeptem. – Siusiają...
– Coo? – zdziwiła się Babcia. – Jak to?!
– Widzisz – wyjaśniła Matka z rozbawieniem – procesja trwa przez wiele godzin, a one nie mają gdzie pójść, więc po prostu zatrzymują się na chwilę i... – tu Matka Babci zawiesiła głos. – Te ich spódnice są tak obszerne, że niczego nie widać... – urwała nagle, bo Babci zaświeciły się oczy. – Majken! – powiedziała surowo. – Ty chyba nie zamierzasz...?!
Na szczęście nikt nigdy nie dowiedział się, co zamierzała Babcia, bo przewidująca i znająca swoją córkę Matka Babci, na wszelki wypadek nie pozwoliła jej na uczestniczenie już w żadnej procesji. Co wcale nie znaczy, by Babcia, tak czy owak, nie wykorzystała nigdy zdobytego w ten sposób doświadczenia.
W późniejszych latach nieraz jeszcze zaskakiwała swoich bliskich różnymi dziwacznymi pomysłami i tradycją poniekąd stało się systematyczne wzywanie Ojca Babci przez dyrektora szkoły na rozmowę. Jak można przypuszczać, rozmowy te nie przynosiły oczekiwanego skutku, zwłaszcza że w takich przypadkach Babcia miała zwyczaj zapobiegliwego chowania się przed zirytowanym Ojcem, co w ośmiopokojowym mieszkaniu nie było znów tak trudne, w dodatku przy zakonspirowanej pomocy swojej cierpliwej i tolerancyjnej Matki.
Tak więc pewnego dnia Ojciec pomaszerował na kolejne wezwanie, Babcia schowała się pod łóżkiem, a Matka Babci powiedziała pocieszająco: – Majken, siedź cicho, a jak Papa wróci, postaram się go jakoś udobruchać. Dam ci znać, kiedy będziesz mogła pokazać się bezpiecznie.
Ojciec wrócił i Matka weszła do gabinetu. Po jakimś czasie pojawiła się mocno skonsternowana. Okazało się, że tym razem dyrektor rozpoczął swoją przemowę od słów: „Najbardziej inteligentna uczennica w szkole i niestety najbardziej leniwa” – a ponieważ Ojciec Babci nie był człowiekiem małostkowym, przyjął z dumą pierwszą część, a na drugą machnął ręką. I w ten sposób Babcia ocaliła skórę.
Minęły lata i Babcia dorosła. Stała się osobą lubianą i szanowaną. Ale jak to jest z podobnymi ludźmi, żadne koleje losu nie pozbawiły jej fantazji. I tak, na przykład, do moich ulubionych wspomnień należy widok Babci stojącej w ciemnym korytarzu i z odległości paru kroków plującej na kontakt.
– Na litość boską, co ty robisz?! – spytałam zdumiona.
– Chciałam sprawdzić, czy trafię... – wyjaśniła Babcia spokojnie i z godnością odmaszerowała do swego pokoju...
W ileś tam lat później jechałyśmy taryfą i kierowca, co się często zdarzało, zaczął narzekać na ustrój. Nagle, ku jego zdziwieniu, Babcia roześmiała się głośno.
– No, nie wiem, czy jest się z czego śmiać! – stwierdził ponuro taksówkarz i rzucił na Babcię potępiające spojrzenie przez wsteczne lusterko.
– Proszę pana – powiedziała Babcia radośnie. – Skoro przeżyłam trzy powstania i dwie wojny światowe, to komunę też mam zamiar przeżyć...
Dotrzymała słowa. Przeżyła. Co jest chyba najlepszym dowodem na to, że optymizm to jeszcze jeden ze sposobów na długowieczność.