Proza

Miladora


dodane wcześniej pozostała proza dodane później

28 września 2011

Ballada o szczurach

Ja i ty - jesteśmy jednej krwi.
(R. Kipling - Księga dżungli)
 
Ballada o szczurach
 
Pewnego dnia (tak na marginesie, lubię zaczynać od słów „pewnego dnia”, ponieważ nadal uważam to za najbardziej intrygujące wprowadzenie w temat), a więc, pewnego dnia, zniknęło mi z łazienki mydło.
 
Mydła było już niewiele, a w dodatku uznałam to za zbyt błahą sprawę, żeby wszczynać z tego powodu domowe dochodzenie, wobec czego machnęłam na nie ręką, zwłaszcza że schylać i szukać nie bardzo mi się chciało, i po prostu wyłożyłam następny kawałek.
 
Nie minęło wiele czasu i mydło ponownie szlag trafił. Znalazłam je pod wanną, opłukałam z kurzu i umieściłam starannie w koszyczku.
– Pewnie Małej spadło – pomyślałam przelotnie, wracając do swoich spraw.
 
W parę dni później znowu, tym razem lekko klnąc pod nosem, buszowałam pod wanną. Mydło owszem znalazłam, ale w najdalszym i najciemniejszym zakątku łazienki, co sprawiło, że przez długą chwilę zastanawiałam się, jakim cudem mogło aż tam trafić. Uznałam to wreszcie za jedną z tych tajemnic przyrody, które sprawiają, że życie staje się ciekawsze i odłożyłam wszystko ad acta.
 
Potem po domu zaczęły grasować duchy. Coś przemykało ciemnym korytarzem, pantofle rozchodziły się po całym mieszkaniu, a puste butelki po Pepsi nie mogły ustać spokojnie. W dodatku na mydle pojawiły się ślady zębów.
 
I pewnie trwałoby tak w nieskończoność, bo nie jestem osobą podejrzliwą i nie lubię rzucać na nikogo nieuzasadnionych oskarżeń, gdyby nie czysty przypadek.

Weszłam do łazienki i nagle usłyszałam jakiś szelest za zasłonką maskującą niezamurowany ciąg wodno-kanalizacyjny. Sięgnąwszy ostrożnie, odchyliłam brzeg materiału i... zamarłam z wrażenia. Na wysokości mojej głowy, uczepiony rury, tkwił równie jak ja zdziwiony szczur z dużym kawałkiem mydła w ząbkach. Patrzyliśmy tak na siebie przez dłuższą chwilę, po czym szczur uznał widocznie, że ceremonii zapoznania stało się zadość, bowiem szybko i tym razem już z lekkim przestrachem w ślepkach, wdrapał się ze zwinnością akrobaty pod sufit, po czym, upuszczając mydło, zniknął w jakiejś szparze.
 
Wbrew logice roześmiałam się głośno. Nie jego wina przecież, że ludzkie budownictwo mieszkaniowe, zwłaszcza w kwestii wykończenia, przypomina bardziej ser szwajcarski niż przyzwoitą siedzibę, stwarzając tym samym niezupełnie zamierzone warunki symbiozy także dla innych, oprócz człowieka, organizmów żywych.
– No trudno, Maksencjusz – powiedziałam z rezygnacją. – Ale mydła mi nie ruszaj. I umieściwszy między rurami kawałek deseczki, położyłam na niej skórkę od sera.
 
Przez dłuższy czas miałam spokój. Maksencjusz okazał się współlokatorem dyskretnym i dobrze wychowanym. Zjawiał się cichutko, zadowalał poczęstunkiem i nie nadużywał przywileju gościnności. Ale do czasu, niestety. Nie przewidziałam jego licznych koligacji rodzinnych i towarzyskich. Przyszedł dzień, kiedy wróciwszy do domu, złapałam się za głowę.
 
Pod naszą nieobecność Maksencjusz urządził balangę, a może był to jego wieczór kawalerski, dość że koleżkowie narozrabiali jak pijane zające i straciwszy rachubę czasu nie ulotnili się w porę, co mojego Męża doprowadziło prawie do szału i podjęcia brzemiennej w skutki decyzji. Maksencjusz dostał eksmisję.
 
Mąż, przeklinając półgłosem, przygotował kupkę kamieni, rozrobił kubełek cementu, dorzucił parę stłuczonych butelek i zamknął się w łazience. Siedział tam przez parę godzin.
 
Nawet nie próbowałam sprawdzać jak mu idzie, nie chcąc usłyszeć bardzo prawdopodobnego w tej sytuacji komentarza o współwinie. I jak potem wyszło, dobrze zrobiłam, ponieważ beton okazał się bardziej "szwajcarski" niż można to było przewidzieć i następne pół dnia Mąż spędził podwieszony do sufitu, co wprawdzie przyniosło zamierzony efekt, lecz w niczym nie poprawiło mu humoru.
 
A Maksencjusz? Cóż, po prostu przeniósł się z koleżkami do sąsiadów na górze i w jedną noc spustoszył im apteczkę. Wbrew pozorom nie ochłodziło to naszych sąsiedzkich stosunków, a raczej wręcz przeciwnie, utrwaliło je nawet, ponieważ w rezultacie tych wielu godzin spędzonych na przymusowym, zaciekłym łataniu, wymiana poglądów na temat ekscesów Maksencjusza okazała się długa, ciekawa i niepozbawiona elementów humoru. Sąsiad zamurował co się dało i konflikt został zażegnany nim zdążył się rozwinąć.
 
Ostatnim śladem działalności Maksencjusza były wciągnięte do dziury w przewodzie kanalizacyjnym dziecinne rajtki córeczki lokatorów z parteru.
– A jaki bezczelny! – skomentowała z oburzonym podziwem matka właścicielki owej części garderoby. – Ja tu patrzę na niego, a on nic – dalej wciąga!
– Przecież macie psa – stwierdziłam zdziwiona. – I to dużego.
– Psa?! – żachnęła się sąsiadka. – No to co, skoro on za chiny nie chce wejść do łazienki!
– Boi się? On? Taki ostry?!
– Raczej woli się nie mieszać – skwitowała z przekąsem. – Pewnie! Nie jego rajtki.
 
W rezultacie następny sąsiad utkwił na jakiś czas w łazience i sprawa przycichła. To, na co szczurowi potrzebne były rajstopy, pozostało wyłącznie jego tajemnicą.
 
Żyłam sobie spokojnie i tylko od czasu do czasu, jak echo, dochodziły do mnie sygnały o szczurach sporadycznie pojawiających się na korytarzu. Mnie już, na szczęście, to nie dotyczyło.
 
Aż nagle, pewnego wieczoru, usłyszałam tumult za drzwiami.  Wrzaski, tupot nóg, łomotanie... Wybiegłam na klatkę. Na schodach poniewierały się czyjeś buty, czapka i kilka ziemniaków, a wyżej, na podeście, miotał się przeciwległy sąsiad, waląc zaciekle kijem od szczotki w załomek muru, w którym utkwiło jakieś drobne stworzenie.
 
Niezależnie od tego, czy to był Maksencjusz, nie mogłam patrzeć bezczynnie jak sąsiad usiłuje przygwoździć go końcem kija do ściany, bo szczur w dodatku krzyczał jak dziecko.
– Zwariował pan?! – wrzasnęłam, odpychając faceta.
Sąsiada zamurowało.
– Gonił nas – wykrztusił. – Szliśmy sobie spokojnie z bratem i teściową, a on leciał za nami aż na czwarte piętro!
Popatrzyłam na niego jak na idiotę i w myślach popukałam się w czoło.
– Jasne – stwierdziłam zgryźliwie. – I chciał was zjeść.
– Pilnuj go! – rzuciłam do Małej, a wyraz osłupienia, z jakim spoglądała na sąsiada, był chyba najbardziej dobitnym komentarzem do tej sytuacji.
 
Wbiegając do mieszkania, porwałam pierwszą z brzegu puszkę i zawróciłam na schody. Szczur z ulgą wpełznął do jej wnętrza. Zamknęłam wieczko i popędziłam na podwórze. Septony na szczęście stały wystarczająco blisko, by szczur się nie udusił, a w dodatku jeden był dziurawy. Delikatnie przechyliłam puszkę i szczur momentalnie schował się wśród śmieci.
– W razie czego ma którędy uciec – wyjaśniłam dziecku po
powrocie. – Jest na tyle mądry...
 
A potem przyszło mi do głowy, czy to nie aby jego inteligencja właśnie stała się powodem zamieszania. Może po prostu tylko chciał wydostać się z zamkniętego budynku i widząc ludzi poszedł za nimi w słusznym przeświadczeniu, że skoro idą, to widocznie musi tam być jakieś wyjście. A dwóch dorosłych facetów, nie licząc teściowej, wzięło go za tygrysa i obrzuciło czym popadnie.
– Nie do wiary – pomyślałam ze zdumieniem.
I jeżeli tliła się jeszcze we mnie jakaś iskra sympatii do owych sąsiadów, to wygasła wówczas ostatecznie.
– Pewnie – powiedziałam z goryczą do Małej. – Najłatwiej jest zabić…
 
Minęło nieco czasu, a potem któregoś dnia usłyszałam jak zadźwięczał dzwonek.
– Masz gościa – oznajmiła z miłym uśmiechem najbliższa sąsiadka. – Wróciłam z zakupów, patrzę, a na twojej wycieraczce siedzi szczur.
– Naprawdę? – zdziwiłam się szczerze. – To gdzie on jest?
– Tu obok. – Wskazała w dół schodów.
 
Wyjrzałam ostrożnie. Na podeście przycupnął niewielki szczur i mimo swojej niewątpliwej młodości, nie wygladał na przestraszonego. Przyglądając się spokojnie czarnymi, bystrymi oczkami, bez protestu wlazł do puszki. Tym razem powędrowałam prosto do piwnicy. Trudno, była zima i ja nie mogłam zawieść tak wyraźnie okazanego zaufania.
 
– Jakim cudem on wiedział, na którą wycieraczkę trafić? – zastanowiło mnie tylko. – Do trzeciego piętra jest przecież jeszcze sześć innych mieszkań.
Nie pomyślałam wtedy, żeby go zapytać. A potem nie miałam już okazji. Wizyty ustały.
 
Powiecie, że to zbieg okoliczności. Czysty przypadek. Ale można też spojrzeć na to inaczej. Wiadomo, że szczury są inteligentne. Jeżeli wyglądało, jakby szukały z nami kontaktu, to może istotnie tak było? Może próbowały nawiązać łączność z inną, wyższą od swojej inteligencją i nie wiedziały jak to uczynić?  Rezygnując wreszcie z braku zrozumienia? To tylko w naszym pojęciu są przecież szkodnikami.
 
A co, jeśli kiedyś nam, Panom Świata, przydarzy się coś podobnego i Przybysze z Kosmosu, patrząc na zdewastowaną Ziemię, uznają nas również za szczury?






Zgłoś nadużycie

 


Regulamin | Polityka prywatności

Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.


Opcja dostępna tylko dla użytkowników zalogowanych. zarejestruj się

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1