1 grudnia 2011
Na hamaku
Jeśli nie leżeliście jeszcze z nikim na wysoko zawieszonym hamaku, nic nie wiecie o prawdziwym bujaniu.
/Przeklęta/
Podobno przeciwieństwa się przyciągają, ale oni przywarli do siebie
podobieństwami. Przylgnęli jak odbicie w lustrze do właściciela. Byli
symetryczni i komplementarni, i mogliby tak trwać, gdyby nie rysa, którą
dostrzegli któregoś dnia prawie równocześnie.
Może zawiał wtedy niespodziewanie wiatr i jedno z nich uniósł do góry. A
może spadł świeży śnieg i to drugie zapadało się w miękkim puchu o
wiele głębiej. Tego już nie pamiętają. Dość, że odkryli to, co
niezrównoważone.
I jeszcze coś - że nie umieją razem stać na ziemi.
Wtedy on, bądź co bądź, umysł bardziej techniczny wpadł na pomysł i od
razu go zrealizował. Jej – łatwopalnej nie trzeba było wcale namawiać.
Zamieszkali na hamaku. Oderwali się od ziemi i było im z tym dobrze.
Hamak nie był w paski, jak to często bywa, ani z dziurawej siateczki,
właściwie każdy człowiek widział go inaczej i przed czym innym
przestrzegał ich przechodząc w pobliżu. Nie wsłuchiwali się w porady,
wypróbowując z zapamiętaniem uroki unoszenia się na wysokości.
Początkowo leżeli spokojnie. Może nie umieli rozbujać hamaka, nie
dosięgali w końcu ani do gałęzi, ani do ziemi, więc nie mieli się od
czego odepchnąć. Może nie czuli potrzeby huśtania, bo bliskość ciał
wystarczała za wszystko. Po jakimś czasie przytulanie przestało
wystarczać, leżenie w bezruchu zaczęło nudzić. Spontanicznie wpadli na
pomysł balansowania biodrami, by wprawić hamak w ruch. Najpierw drgania
były bardzo przyjemne, sprawiały, że zaciągali się powietrzem i byli
bezpieczni, mimo wysokości na której wisiał hamak. Wciąż mogli patrzeć w
oczy.
Kiedy stopniowo huśtawkę rozbujała siła ich ciężaru i fruwali już
całkiem wysoko, rozkładali odruchowo ręce na boki i chwytali wiatr
garściami. Potem odpychali się od gałęzi, do których wreszcie dosięgali,
żeby latać jeszcze wyżej, z prędkością, przy której obraz twarzy się
rozmywał, a w głowie wirowało. Aż odkryli coś niekoniecznie zabawnego.
Zaczęli się nawzajem przygniatać. Osoba szybująca wyżej spychała z
hamaka tę leżącą bliżej ziemi. Bronili się przed upadkiem, podtrzymywali
na różne sposoby. Wczepiali w siebie, wbijali palce w różne części
ciała, kurczowo przytrzymywali materiału.
Im wyżej się huśtali, tym trudniej było przestać, w końcu niemożliwym
stało się zatrzymać hamak. Wyglądało na to, że już nigdy nie wrócą do
równowagi.
Ona bała się wysokości i z lękiem spoglądała w dół. On miał coraz mniej
siły, by utrzymywać ją blisko. Każde myślało już tylko o sobie i
przestało zwracać uwagę na bezpieczeństwo osoby obok.
Pewnego nieszczęsnego wahnięcia... spadli na ziemię. Potłukli się.
Żyli. Wreszcie naprawdę żyli. Drzewo szumiało jak zawsze.