11 czerwca 2012
Linia
- Dlaczego nic już nie mówisz? Czego ci brakuje? – pytała, patrząc na mnie jakby nieobecnym wzrokiem. Siedziałam sama na tarasie, który powstał tylko na chwilę w mojej wyobraźni. Chciałam odpocząć i dla zabawy opisywałam w myślach brzuszki kasztanów, których tej jesieni chyba już nikt nie chciał zbierać, więc zasypywały alejki w parkach i uliczki osiedla.
- Nie oczekiwałam wizyty - odpowiedziałam bardzo opryskliwie, w każdym razie poczułam, że tak to zabrzmiało.
- Czekałaś na mnie, bo źle ci tu samej. Zaprosiłaś, nie zaprzeczaj.
Zaczęłam się zastanawiać. Mogłam jej przyznać rację. Było mi samej źle, może dotkliwiej niż zwykle odczuwałam samotność? Balansowanie na linie życia wydawało się coraz trudniejsze i pozbawione sensu.
- Nie wiem, o czym miałabym z tobą rozmawiać. Wszystko już zostało powiedziane. Świat nie powstał przed minutą. Jest stary, a myśl ludzka wypełniła się słowami i faktami.
- Myślisz o tamtej książce? - Wskazała dłonią na tę, która leżała obok. Była to chyba kwintesencja wszystkiego, co można powiedzieć o człowieku i życiu. Ile razy brałam ją do rąk, docierało do mnie, że nic już więcej nie można dopowiedzieć.
- Tak, przez nią milczę - zgodziłam się.
- Ale przyznasz, że nie tylko?- W jej głosie nie było ciekawości. Wyraźnie oczekiwała potwierdzenia.
- Tak, nie tylko przez nią – odpowiedziałam. Jeśli to jest wypalenie, jak mówią, to jest w takim razie trudniejsze, niż sobie wyobrażałam i nie mam siły na rozmowę. Nawet, gdybyś umiała zmienić zdarzenia, cofać czas, i tak mi wszystko jedno. Mam nadzieję, że zrozumiesz.
- Poszłabyś ze mną na spacer? - spytała nagle, ale bardzo delikatnie, może wyczuła, że jestem gotowa atakować?
- Dokąd? Tam nad rzekę, którą wymyśliłam, jak tę werandę? - Podniosłam głos. - Może jeszcze chcesz obejrzeć mój dom, sny? Jesteś intruzem w moich myślach. Nie mam dla ciebie miejsca i czasu. Żegnam... - Obserwowałam, w jaki sposób zareaguje. Była bardzo spokojna.
- Spróbuj wymyślić coś jeszcze, pomyśl sobie, że się uda. - Patrzyła uważnie, czekając, co odpowiem.
- To wykluczone! Jeśli coś można dodać temu światu, to już nie ja! Nie potrafię. Jeśli mówisz, że mnie znasz, wiesz i resztę.
- Dlatego tu jestem! – Spojrzała z widoczną troską.
- Nie na ciebie czekam... - Miałam wrażenie, że o tym też wie.
- Ale teraz i tak jesteś sama, a ja ci proponuję spacer.
Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego podniosłam się z fotela i zamknęłam drzwi domku.
- Zamykasz? - spytała. Przecież to dom twojej wyobraźni. Nie zamykaj. Roślinom zabraknie powietrza, zresztą powinnaś je podlać. - Upominała, jak nauczycielka w szkole.
- Bez znaczenia. Nic się im nie stanie. Wiesz, że mi wszystko jedno.
- Nie jest ci wszystko jedno, bo chcesz żyć, a do końca jeszcze trochę zakrętów...
- Myślisz o zakrętach losu? - spytałam, bo tylko tak mi się skojarzyło. - Boję się ich, boję panicznie, jak nigdy przedtem...
Szłyśmy obok siebie równo wzdłuż jakiejś niewidocznej linii. Pomyślałam, że moja towarzyszka jest bardzo szczupła, zbyt szczupła. W powietrzu gęstniało milczenie, łaskotane szumem szarzejącej w oddali pod ciężarem wieczoru rzeki. Zrobiło się chłodno. Wyprzedziła nas dwójka roześmianych dzieci. Uśmiechnęłam się. Taki widok zawsze wywoływał we mnie radość, niezależnie od nastroju, tym razem też.
Mała piłeczka, którą odbijały od drogi, podskoczyła nagle wyżej uderzając w konar drzewa i wpadła do rzeki. Nie wiem, dlaczego podbiegłam i weszłam po nią do wody. Mokrą oddałam maluchom, które zdziwione nie odezwały się słowem. W końcu to nieważne, że nie powiedziały "dziękuję", bez znaczenia.
- Jesteś mokra! - Moja towarzyszka patrzyła, jak na suchy piasek ścieżki, którą szłyśmy, skapuje woda, kiedy nagle piłka znów znalazła się rzece, a ja wbiegłam po nią ponownie. Sytuacja powtarzała się wielokrotnie. Zauważyłam, że zabawa sprawia mi przyjemność. Aż za kolejnym razem stało się coś, co zmieniło sytuację w koszmar...
Dzieci pobiegły dalej, a ja stałam w rzece. Przed sobą na wysokości głowy zobaczyłam skarpę. Rwący nurt sięgał mi do pasa, a stopy wciągał brunatny muł.
- Podam ci rękę - zawołała do mnie moja towarzyszka i wtedy pomyślałam o niej: "ta, która pojawiła się znikąd".
- Jesteś za słaba, to nic nie da – odpowiedziałam, rozglądając się, czy przypadkiem nie ma w pobliżu innych ludzi. Potrzebowałam kogoś silniejszego... Wystarczyłoby podanie ręki, a jej była zbyt słaba. Przestraszona, wypatrywałam łagodniejszego brzegu. Ratunkiem byłby powrót do miejsca, z którego zeszłam do rzeki, ale to wydawało się zbyt ryzykowne. Powierzchnię wody, która przypominała atrament, marszczyły tańczące wiry. Niepokój przeszedł w strach. "Ta, która pojawiła się znikąd" odeszła.
Zrozumiałam. Wydawała się taka szczupła... Była Linią Życia. A ja naprawdę jestem w tarapatach...