10 lipca 2012
10 lipca 2012, wtorek ( być sobą )
zadzwonił telefon, ekran usłużnie doniósł mi kto jest po drugiej stronie. Ucieszyłam się widząc identyfikator. Osoba ekscentryczna, a znajomość mobilizująca do gardes vous. Lubię doping. Porozmawiałyśmy ze świergu świergu w głosie. Umówiłam się na piątek. Przy okazji potwierdziłam zapomnianą recepturę na kiszone ogórki, przecież sezon.
Chwila refleksji zaniosła mnie do obszaru mózgu, w którym przechowuję myśli o tzw. byciu sobą. No bo czy udawanie cheese gospodyni domowej, gdy kotłują się wokół mnie różne problemy natury fizyczno-psychicznej to jest byciem sobą, czy byciem dobrą aktorką, a może bycie dobrą aktorką też jest bycie sobą, bo to mimo wszystko jakaś moja osobista cecha. Nie wiem czemu, ale hasło bycie sobą zawsze kojarzyło mi się z oczekiwaniem na jakieś chamskie rozmamłane zachowanie, łażenie w gaciach po domu, bekanie, dłubanie w nosie i cały tam zestaw podpierania się łokciami przy jedzeniu. Jak tego nie robisz to nie jesteś sobą, tylko kim, nadętym lalusiem, aristo.
Kusi mnie przytoczenie historii wywiadu przeprowadzonego w jednym z mieszczańskich domów Krakowa. Pani muzykolog, otoczenie muzykologiczno-polonistyczne. TV1 wtacza armaty tzn cały sprzęt, a młody dziennikarz udaje, że interesuje go to o co pyta i próbuje gwiazdorzyć. W pewnym momencie przerywa nagrywanie i zwraca się do rozmówczyni z pretensją w głosie - czy pani musi mówić takim sztucznym poprawnym językiem polskim, proszę być sobą, to ma wypaść naturalnie, na to pani muzykolog ubawiona - ja nie znam innego języka, my wszyscy w domu tak mówimy.
Wracając do mojego dylematu, kiedy jestem sobą, gdy staram się opanować emocje i nie angażować w nie całego świata, czy wtedy gdy bawię się w teatr jednego aktora spod budki z piwem, czy mrągowa.