21 marca 2014
21 marca 2014, piątek ( jest niewesoło )
W obecnej sytuacji politycznej sformułowanie - cieszyć się każdym dniem - nabiera innego wymiaru. Nie dopuszczam do siebie myśli, że groźby aneksji Polski szybko zostaną wprowadzone do realizacji, a jednak kotłuje się we mnie analogia z przed 75 laty kiedy to do ostatniej chwili wielu ludziom wydawało się, że kolejna wojna nie nastąpi. Wierzyli w umowy, sojusze cementowali świeżo odzyskaną państwowość. Dwadzieścia lat względnego spokoju zwanego w książkach dla młodzieży międzywojniem. Nie lubiałam tego określenia i długo się przeciw niemu buntowałam. A teraz mam takie niepokojące skojarzenie, przecież właśnie mija 20 lat odkąd wojska rosyjskie opuściły bazy na naszym terytorium. Moi rodzice pobrali się 1 sierpnia 1939 roku, ani myśleli, że 30 będą już rozdzieleni, pozbawieni domu. Moja mama była w Przemyślu 17 września, przez San uciekała do tej części Polski, która była okupywana przez Niemców, bo Rosjan bano się bardziej. Urodziłam się niedługo po wojnie. Cała moja młodość, to było wieczne wspominanie tego tragicznego okresu, nie koniecznie w domu, bardziej w mediach. Potem w wieku dojrzałym mnóstwo dyskusji i gdybań teoretyków polityków i historyków na miękkich kanapach przy herbatce i trunkach. Wiele wiem o tym okresie, bo i moi rodzice wiele wiedzieli i przeżyli, ale nie oglądam filmów wojennych nawet tych najbardziej kultowych i obsypanych nagrodami, nie śledzę seriali, mimo że prawią o młodości moich bliskich. Uważam, że wojna jest fascynująca dopóki nie przejedzie walcem fizycznie i psychiczne po człowieku, a gdy zrujnuje przeszłość i przyszłość, to już żaden Kociniak tego nie zregeneruje. Dotąd nie odczuwałam zagrożenia możliwością wybuchu kolejnej wojny w Polsce, teraz już czuję. Koło historii się toczy.