30 czerwca 2014
Dom, który nie istniał
Takie tam chichy śmichy. Siedziały przed domem po całym dniu pracy. Dawały się odurzać gęstym wieczornym ciepłem nasyconym zapachami łąki, które powoli zaczynało ustępować chłodowi nocy. Czerwony zachód podtrzymywał jeszcze temperaturę upalnego dnia, ale od lasu ciągnęły gęste mgły, snuły się po trawach dosięgając gołych stóp wywołując na scenę wyobraźni opowieści o zjawach i błąkających się pokutnych duszach. Śmiechy cichły, jeszcze ostatnie plotki z mijającego dnia, ostatnie docinki, ten spojrzał, tamten nie. Ten zabawny, tamten mruk. Żadna nie zdradziła do końca swoich marzeń. Taka strategia, zaskoczyć, ubiec, zdobyć. Wybór był przecież tak niewielki. Karty dawno zostały rozdane, jeżeli nie odejdą od stolika przed zakończeniem gry, to będzie jak od pokoleń, trochę targów między rodzicami, jak nie to pole pod lasem do obrobienia, to tamto na szczycie. Jak nie Ziutek, to Stasiek. Wszyscy tu się znali, dorastali razem i wydawało się, że będą umierać razem dzieląc i łącząc ojcowizny. Już miały się rozejść, gdy najstarsza powiedziała: to mój ostatni wieczór z wami, jutro wyjeżdżam. Zimno przeleciało im po plecach. Nie spodziewały się rozstania. Do stryjka jadę. A rodzice, co na to rodzice, wiedzą. Nie potrafiłam im powiedzieć. Przecież nie wrócisz tutaj. Stamtąd się nie wraca. No nie wraca, Zostaje im Jaśka, przecież ona jeszcze mała. Dorośnie, ani się obejrzą. Musisz teraz w żniwa. Tak wyszło.
Ta ziemia to wolność i niewola zarazem. Wolność, bo tylko rodzicom się kłaniałam i to nisko nie kazali, niewola, bo zawsze koło niej robić trzeba. Wyżywi, ale cenę swoją ustanowi. A tam będzie lepiej? Stryjek pisze, że dla mnie ma i pracę i partię. Nawet zdjęcie przysłał. Co ci powie zdjęcie, charakteru nie zapakował.
Jutro jadę, powiedziała. Napiszę, a do rodziców zajdziecie, od małego was znają.