27 lipca 2011
nr 8
Numer osiem
Zapadocja, jak każdy, lub prawie każdy kraj, doczekała się też
swoich wybitnych uczonych. Championów, niemal sublimowanych przez wieki.
Esencji myśli i idei. Mówiło się o nich jako o największych i
najtęższych umysłach narodu zapadockiego wszechczasów. Wspaniałych
myślicielach i twórcach wszelkiej uczoności.
Na dobrą sprawę w Zapadocji było ich dwóch i pech chciał, że oboje
urodzili się tego samego dnia, w dwóch różnych zakątkach swego kraju.
Jednym z nich był pełen zapału, sił witalnych i świętego podziwu,
uczony, profesor doktor docent Infantyl Konstanty. Był to człowiek
wielkiej klasy i dystynkcji, ale co najważniejsze wielkiego formatu
uczony, praktycznie i teoretycznie każdej dziedziny nauki. Jego oczy
były żywe i wierne. Z niezwykłą i jednakową pasją potrafił zajmować się
zarówno badaniem zachowań pewnego motyla i jego wpływem na zapadocką
ekonomię, co związkiem pomiędzy gwiazdą na niebie a stanem umoralnienia
pewnej kobyły o imieniu Kapusta. Mało tego, potrafił wyprowadzić teorię,
że życie gwiazdy, zwłaszcza w jej stadium przechodzenia do postaci
implozji energii, ma wiele wspólnego z tzw. inflacją moralną wczesnych
plemion zapadockich, czyli zamiany larwy w kobyłę. Nikt nie wiedział do
końca o czym mówił prof. Infantyl, ale każdy jak jeden wiedział, że
nawet do pięt mu nie dorasta. Był to wielki człowiek, który chłonął
wiedzę jak gąbka wilgoć. Wszystko go ciekawiło, interesowało i wszystko
ze wszystkim się jego zdaniem kojarzyło. Potrafił połączyć tak odległe
zagadnienia jak butelkę i czwartą zasadę dynamiki. Cały świat łączył się
w jedną wielką całość, był pełen harmonii, ładu i składu. Do tego prof.
Infantyl był człowiekiem którego wszystko fascynowało i pasjonowało.
Jego niemal negatywem był także wybitny myśliciel i uczony, profesor
wielu uczelni laureat wielu nagród, postać mityczna i obrośnięta
legendami za życia, Baltazar Zblazowany.
Baltazar był człowiekiem raczej małomównym, wiecznie zamyślonym,
chudym, wręcz wysuszonym, nierozłącznie odzianym w okrągłe okulary i
spowitym siwym dymem wypalanych regularnie tytoniowych tytek. Odzywał
się jeśli naprawdę miał coś ważnego do powiedzenia, wychodząc z
założenia, że w końcu jeśli coś nie jest ważne, to nie warto o tym
mówić. Lepiej pozostawić to swojemu biegowi. Kiedy z kimś rozmawiał nie
patrzył na tę osobę, tylko gdzieś w obłoki. Nic go nie było w stanie
zdziwić, zaskoczyć ani wyprowadzić z równowagi. Jednakowo przyjmował
wieści o śmierci co o narodzinach. Świat dla niego był koniecznością,
ani czymś dobrym ani złym. W ogóle nie zależało mu na oddzieleniu dobra
od zła bo uważał, że wszystko jest relatywne i absolutnie nic nie jest
jednoznacznie określone ze względu na zabarwienie moralne. Mawiał, że to
czy coś jest białe czy czarne zależy od pojęcia białości lub czarności
oceniającego, oraz od tego jak biały lub czarny jest sam oceniający.
Można powiedzieć, że obaj naukowcy poza tym, że byli wielkimi
uczonymi, byli także liderami dwu antagonistycznych środowisk. Choć sami
siebie nawzajem ignorowali i pomniejszali wzajemnie znaczenie, to
jednak działania te były pozorne i jeden chciał drugiego zdominować.
Kiedy Infantyl z dobrotliwością wyrażał się o swoim przeciwniku i mówił,
że mimo wielu niedociągnięć on go i tak szanuje i może zawsze zaprosić
na dokształcenie, Baltazar zaraz potem dawał do zrozumienia, że słowa
Infantyla są tak błahe, że nawet nie warto tracić energii aby je
komentować i jedyną odpowiedzią było westchnienie i spojrzenie w dal.
Taka gra trwała ponoć kilka lat, dokładnie koza lat, po których
kronikarz zapadocki, Sandał Bananowy, postanowił doprowadzić do
konfrontacji. Konfrontacją tą miała być wielka debata o świecie, tzw.
„Debata Generalna”. Początkowo oba obozy podchodziły do sprawy
sceptycznie, ale po pewnej prowokacji Sandała, polegającej na
rozpuszczeniu plotki, że jeden z uczonych jest gotowy do debaty, ale
drugi się boi, obaj wyrazili zgodę, w atmosferze wielkiej zajadłości. W
powietrzu wisiały emocje. Jak przed wielką bitwą. Oba obozy zgrupowane w
Centrach Idei szykowały się do walki na śmierć i życie. Co raz
pojawiały się przecieki z przygotowań. Jedne kontrolowane, inne nie, ale
wszystkie one dodatkowo zagęszczały powietrze. Musiało dojść do burzy i
to z kolosalnymi wyładowaniami.
W końcową fazę przygotowań wkroczyli inżynierowie socjologii i
psychologii, aby wyszkolić przywódców i uchronić przed prowokacjami
przeciwnika. Każdy bowiem spodziewał się ciosów poniżej pasa. Rzecznik
Baltazara powiedział, że krew będzie się lała i że oczywiście winni są
temu przeciwnicy, zaś rzecznik Infantyla ofiarował swojemu
odpowiednikowi groźnego psa, o imieniu Groźny Pies, z paszczą na pół
ciała, trzymanego w specjalnej klatce z litej stali walcowanej na zimno
(ponoć klatkę ze stali walcowanej na ciepło Groźny Pies zjadł bez
przypraw). Nawet bydle nie miało niestrawności...
No i doszło do debaty, wielki dzień nastał. Na stadionie do gry na
nerwach, zebrały się tłumy. Nieprzeliczalne zastępy i grupy zastępów
odgrodzone zasiekami i kordonem wojska.
Wielkim moderatorem, wręcz katalizatorem był sam prowokator Sandał
Bananowy. To on prowadził debatę i to on ostatecznie zatwierdził listę
pytań, skrzętnie zalakowaną.
Wszedł na scenę i nastała cisza.
Cisza...
Sandał powitał tłumy, a tłumy odpowiedziały. Następnie w
niesamowitym i paraliżującym majestacie weszli z dwóch przeciwległych
narożników dwaj wielcy naukowcy. Wszystko było tu symboliczne łącznie z
tym, że różnicę ich przekonań wyrażały antypody położenia ich szatni.
Baltazar szedł ostrożnie, pełen zamyślenia i powagi, Infantyl pełen
uśmiechu szedł w rozpiętej marynarce pozdrawiając tłumy. Był opalony i
wypoczęty, Baltazar zaś też zdawał się być zrelaksowanym, ale był blady i
spowity mgłą tytoniową. Siedli naprzeciw siebie. Wygodnie w fotelach,
natomiast Sandał stał, a w zasadzie chodził i gestykulował.
W końcu padło pierwsze pytanie:
- co panowie sądzicie o przyrodzie Zapadocji? Jako pierwszy głos musiał zabrać Infantyl.
Zaczął więc opowiadać o tym jak piękny krajobraz posiada Zapadocja,
jak piękne okoliczności przyrody towarzyszą ma każdego dnia, jak
wymyślną topografię posiada i jak cudownie jest w niej mieszkać.
Wszystko okrasił takim rumieńcem i zapałem, że jego zwolennicy osiągnęli
szczyty ekstazy.
Nastał czas na wypowiedź Baltazara. Ten zaś niby od niechcenia i
całkiem mimochodem zaczął po cichu i zupełnie bez emocji opowiadać o
tym, że w końcu nic dziwnego że Zapadocja jest taka jaka jest, bo jej
budowę ukształtowały określone ruchy płyt tektonicznych ścierających się
nieopodal niej, poza tym leży w strefie klimatu umiarkowanego
(umiarkowanego powiedział z prawdziwym zapałem), poza tym to normalne,
że występuje w niej kilka stref roślinności bo w końcu różnica wysokości
bezwzględnej jest na tyle spora, żeby tak się działo. Na koniec dodał,
że osoby prawdziwie wykształconej taki stan rzeczy nie powinien dziwić i
zaskakiwać. To jest oczywiste i kompletnie od nas niezależne.
W tym momencie nawet Sandał Bananowy się spocił. Zwolennicy
Baltazara byli zadowoleni i uniesieni. Patrzyli z góry na tych nędznych
egzaltowanych i gorliwych wyznawców piękna. Ich w tym momencie zaczynała
pasjonować brzydota. W niej zaczynali odnajdywać istotę sztuki. Wtedy
Baltazar wytarł nos i podrapał się po nodze. Dodatkowo, aby bardziej się
oszpecić oblizał się językiem, mało tego zrobił to czego normalny
człowiek zrobić nie potrafi – dotknął mianowicie językiem swojego
łokcia. Nikt tego nie potrafi i jest to raczej ohydne!!! Takich ciosów
mógł spodziewać się Infantyl. To był pierwszy cios poniżej pasa i to
bolesny.
Ale teraz następne pytanie i tym razem pierwszy musiał odpowiedzieć Baltazar.
Pytanie tyczyło boga mniejszych i większych kapiszonów. Jak
powszechnie było wiadomo, bóg ten był wyjątkowo dobry i kochający, a do
tego mądry. Jednocześnie pochodził z ludu i został włączony w poczet
boski poprzez namaszczenie za życia przez boga wyplutych pestek i
uczynienia go swym synem. Historia była całkiem nietypowa, ponieważ bóg
mniejszych i większych kapiszonów został przywołany do życia za sprawą
interwencji boga wyplutych pestek w owocu czereśni, następnie spadł na
ziemię, został zjedzony przez świętą sarnę Irenę, a w końcu wydalony w
lesie. Tam odnalazł on swoje powołanie i wstąpił na niebiosa.
Baltazar zaczął więc dość dla siebie typowo. Powiedział, że to żadna
sztuka być mądrym i dobrym jak jest się synem boga wyplutych pestek.
Tak to każdy potrafi. Rzecz w tym, żeby nie wierząc w nic potrafić być
dobrym i mądrym. To dopiero sztuka. Mówiąc to coraz bardziej spowalniał i
upajał się swoją wypowiedzią.
Infantyl eksplodował. Już dłużej nie mógł. Najpierw oddał cześć
bogowi, jego wielkości, dobroci i mądrości, a potem cisnął gromy w
Baltazara. Powiedział, że nie jest on żadnym stoikiem, tylko zwykłym
zobojętniałym i emocjonalnie oziębłym osobnikiem, nie będącym w stanie
wykrzesać z siebie żadnego uczucia. Żadnego ludzkiego odruchu. Wtedy
Baltazar chciał zapalić kolejną tytkę tytoniową, ale Infantyl go
uprzedził i zapłonął oczyma prawdziwym żarem. W takiej sytuacji palić
tytkę było tyleż niezręcznie co bezsensownie. Do tego ten żar trochę go
przypiekł. Baltazar aż podskoczył w fotelu. Infantyl tryumfował. Ożywił
przeciwnika i przeciągnął na swoją stronę. Teraz to on był humanistą i
wielkim myślicielem, Baltazar zaś emocjonalnym impotentem, niezdolnym do
jakiejkolwiek refleksji.
Takich pytań padło jeszcze kilka i w końcu był remis. Ale remis
nikogo nie uszczęśliwiał, pojedynek musiał się zakończyć. Trzeba było
doprowadzić do ostatecznego rozwiązania. Naturalnie pytanie, czy
pierwsze było jajko czy kura, było zgubnym, ponieważ Baltazar
odpowiedział że pierwsze było jajko w kurze, a Infantyl, że pierwsza
była kura w jajku. Sandał zaczynał żałować, że zaangażował się w ten
spór. Nie miał pomysłu jak rozwiązać ten supeł, jeszcze bardzie teraz
zamotany, aż w końcu wpadł na pomysł.
Uniósł szklankę, postawił ją na stole i wlał dokładnie wody do jej połowy.
Obaj naukowcy zamarli w bezruchu i w zdziwieniu. Ich zachowanie
przeniosło się na trybuny, które zostały sparaliżowane. Wszyscy
usłyszeli przelatującą muchę.
Baltazar już miał powiedzieć, że szklanka jest od połowy pusta, ale
ugryzł się w język. Widząc taką reakcję Infantyl, też doszedł do
wniosku, że od naukowców wymaga się jednak większej powagi, a to że
szklanka jest do połowy pełna, to każdy widzi. Obaj zrozumieli w jakim
dylemacie się znaleźli.
Zrozumieli bowiem, że jeden poznawał świat, ponieważ doznawał
uczucia zdziwienia, a drugi poznawał świat po to żeby się niczemu nie
dziwić.
Sandał podszedł do przeciwników, zbliżył ich do siebie złapał
jednego za prawą rękę a drugiego za lewą i podniósł je do góry w geście
zwycięstwa. Trybuny oszalały. Zaczęto bić brawa, skandować nawzajem
imiona wielkich uczonych. Wszyscy poczuli że biorą udział w wielkim
procesie rozwoju myśli i idei, a co najważniejsze, poczuli się ludźmi
dużo bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Nawet Groźny Pies przemówił
ludzkim głosem, zakupił melonik, krawat i parasol. Teraz już nie był
groźny, był co najwyżej pełen temperamentu i pozytywnej siły. Napisał
nawet książkę o sile i wielkości. Niestety użył zbyt wielu neologizmów i
nikt go nie zrozumiał.
Micah