9 marca 2012
„Realizm”
1.
Energie.
Utwierdzony resztkami odcisków
jakie pozostawiły przechodzące poprzez moją jaźń światła obserwowałem
wścibskie, wszędobylskie ego-mnie jak zwykle czaiło się za każdym zakrętem,
gmachem każdego słowa tym swoim swoistym pseudo-rozsądnym rozumowaniem gotowe zakrzyczeć wszelkie przejawy „boskiego Światła” jakie
jeszcze mogłoby zagrozić obecnemu reżimowi mojej marnej jaźni. Jak wykrzyczysz
ból którego sobie nie uświadamiasz, którego „nie wypada” odczuwać? Jak
rozsypiesz popioły – rozrzucisz na ziemie i morza zanim przemienią się w śmiercionośny proch w
samym „wewnętrznym sanktuarium” a które deptane twardymi, kanciastymi wydarzeniami
i myślami w końcu urosną w masę krytyczną rdzenia, czekając, aż jego siła
destrukcji przerośnie być może moce przerobowe najpotężniejszych systemów
kontroli, zabezpieczeń i chłodzenia.
2.
Skryta przemoc manipulacji i kontroli.
Gdzie jest kres przemocy jaką
niesie z sobą życie poza zespołem wartości które w najgłębszej swej istocie
jesteśmy kapłanami? Jakie lekarstwa, pieniądze, zaszczyty, mądrość, wiedza czy
wiara jest w stanie wypełnić te alogiczne często bezpostaciowe i dziurawe
niczym sieć rybacka durszlaki którymi staramy się zagarniać popłuczyny w
nadziei, że znajdziemy dość czystej wody której tak pragniemy, że zdaje się nam
niezbędną do naszego przetrwania – każdego dnia i co, jeśli na jego dnie co
dzień rozczarowujemy się znajdując tylko brudne kamienie, ciężkie, ostre,
kanciaste, szorstkie.
3.
Poszukiwania, trud „podróży”.
A jednak - wyruszamy na połów i
zarzucamy sieci. Kolejny dzień, kolejny raz, znów i znów bez ustanku, bez
spoczynku, z nadzieją odnalezienia radosnego odpoczynku w tym czego tak bardzo pragniemy
– jakby to samo święte pragnienie miało uzasadniać nasze cierpienie. I co – i
znowu nic?! Jutro, jutro się uda, musi się udać – pocieszamy się opłakując
bardziej lub mniej świadomie swój daremny trud. I tak z czasem powoli uczymy
się sztuki samoobrony – m.in. szlachetnej sztuki kłamstwa, którego korzenie
tkwią w dobrych intencjach. Być może „dobrych intencji” nie jesteśmy nawet
świadomi, ale to nieważne – inni już znają tą grę i my się jej nauczymy. Gra ta
w końcu wieńczy naszą „dorosłość”. To przecież takie ważne aby być odpowiednio
„dorosły”, by przynależeć i brać udział w tej grze której nawet nazwanie w ten
sposób kojarzy się z bliżej nieokreślonym świętokradztwem i budzi podświadomy
sprzeciw wobec nadmiernego „udramatyzowania” i uteatralnienia „rzeczywistości”
co do której tak zgrabnie się wspólnie umówiliśmy iż traktujemy jako jedyną
„prawdziwą” z całą nieuświadamianą sobie przecież stanowczością. Umawiamy się, że
zbliżamy się do celu kręcąc się w magicznym „chomiczym” kołowrotku pędzącym siłą
rzeczy coraz szybciej niż jesteśmy w stanie biec.
4.
Cel.
Pragniesz czystej wody a grzebiesz się w mętnym bajorze.
Pragniesz się napić lecz w ręce trzymasz co najwyżej dziurawy i byle jaki
rozbity mniej lub bardziej wcześniejszymi
doświadczeniami gliniany garnek. Pragniesz pierwszy przebiec metę a
kręcisz się na karuzeli – jaki to wszystko ma sens? Czy to nie czas na
postawienie sobie tych dwóch być może jedynie sensownych pytań?:
Cdn.