5 kwietnia 2012
Chińskie dolary
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć Edmundzie, że zabrał ci wszystko?
-
Byłem tam. Byłem tam pięć lat temu. Czy ty wiesz co oni robią? Nie tyle
co, ale jak? - Starszy mężczyzna pochylał się nad stertą papierów,
gorączkowo je przerzucając. - Jak mogłem tego nie zauważyć?
- Mogłeś. Widocznie mogłeś.
-
Żebyś ty zobaczyła co ci Chińczycy robią z dolarami! Głaszczą je,
chowają w takich pudełeczkach i codziennie wyciągają, liczą i znowu
głaszczą. Przeglądają całe zapasy, trzymają je pod słońce, mrużą oczy,
szeleszczą cichutko pod nosem jakby wszystko każdego dnia od nowa
czytali, jakby przeglądali każdy punkcik druku na banknocie, czy jakiś
może się nie zabrudził, albo nie wypadł. Patrzą czy banknot nie zmienił
koloru, czy się nie urwał róg, czy nie zagiął. Ty wiesz z jaką miłością
oni prasują te dolary? Durny byłem. Myślałem, że są głupi, że zachowują
się jak dzieci, które nigdy nie widziały dolara. Teraz już rozumiem,
oni głaszcząc te dolary, głaskali swoje życie, głaskali swoją rodzinę,
swoje marzenia, swoją przyszłość, swoje sny o spokoju i potędze,
głaskali swoją miłość do ojczyzny, do swojej historii, oni w tym
głaskaniu wyrażali wszystko co najpiękniejsze i najpotężniejsze
zarazem. Każdy z nich jest jak kropla wody, która miesiącami i latami
kapie na skałę. Wyżłobili już potężną wyrwę w gospodarce, Małgosiu. I
to w światowej gospodarce! Czy ty wiesz co by się stało, gdyby teraz
wszyscy Chińczycy otworzyli swoje śliczne, chińskie pudełeczka i wyjęli
te wypucowane jednodolarówki, a później je sprzedali? Wiesz co by się
stało?
Blondynka westchnęła głośno, przewróciła oczami, zamrugała, wbiła wzrok w kilkucentymetrowe tipsy i rzuciła niespiesznie:
- Nie wiem Edmundzie. Nie obchodzi mnie to.
Mężczyzna nie zrażony jej obojętnością, kontynuował:
- Otóż moja droga, gdyby Chińczycy sprzedali teraz nagle wszystkie te
swoje jednodolarówki, dolar tak poleciałby w dół, że Ameryka
natychmiast by zbankrutowała! Dolarów byłoby tak dużo, że nie miałyby
żadnej wartości...
- Zupełnie nie rozumiem co to ma współnego z
nami? - przerwała mu, po czym westchnęła jeszcze głośniej i dodała - a
właściwie ze mną.
- Jak to co? Za Ameryką upada cały świat!
Bankrutujemy wszyscy, a Chiny zalewają planetę sobą. Oni dobrze o tym
wiedzą, dlatego te ich pudełeczka są tak dla nich ważne. Mają nas
wszystkich w garści!
- Och Edmundzie - kobieta odwróciła się
plecami do mężczyzny, spuściła głowę i wyćwiczonym głosem zaczęłą ni to
dialog, ni monolog - myślałam, że coś naprawdę nas łączy, że jak poznam
mężczyznę starszego, nawet dużo starszego od siebie, nawet takiego
osiemdziesięciolatka jakim ty jesteś, to znajdę wreszcie szczęście. Bo
mężczyzna dorosły, dojrzały, to nie to samo co moi rówieśnicy - z
lubością, tak by podkreślić swój młody wiek rozciągnęła słowo
"rówieśnicy" - tak, moi rówieśnicy to zwykli gówniarze. Pójść na
dyskotekę, złapać laskę za tyłek, upić się, nic więcej, ale dojrzały
myślę sobie, taki dojrzały staruszek jak ty to musi być cudo.
Stateczny, mądry, przy takim czułabym się bezpiecznie. Ale nie! -
odwróciła się teraz, zmrużyła oczy i wycelowała czerwonym jak ogień
tipsem w twarz Edmunda - ale nie może być tak jak powinno, prawda?
- Małgosiu, o czym ty mówisz?
-
O czym ja mówię! Ha! Czy ty nic nie rozumiesz? - jej głos się zmienił,
zacharczał. Edmund nigdy nie widział jej w takim stanie, więc po prostu
usiadł na krześle i zamilkł. W głowie zaczęło mu się wszystko układać w
jedną, nie najweselszą całość. Małgosia tymczasem grzmiała:
- Kiedy
myślałam, że mam okazję poślubić statecznego mężczyznę, ten
"pożalsięboże" stateczny mężczyzna zatrudnia sobie jakiegoś Chińczyka
na księgowego, a Chińczyk go najzwyczajniej w świecie okrada! No ile ci
zabrał? Ile wywiózł do tych swoich Chin?
- Małgosiu, ale to tylko pieniądze... Czy ty...
-
Wszystko? Zabrał ci wszystko, a ty mówisz, że to tylko pieniądze?
Siedzisz tu zamiast pół świata na nogi postawić? Opowiadasz mi jakieś
bajeczki o chińskich pudełkach?
- Małgosiu, ale ty nigdy nie krzyczałaś.
- Nie krzyczałam, bo nie było potrzeby!
-
Posłuchaj - mężczyzna złapał się za serce, próbował wstać, ale nogi
odmówiły posłuszeństwa. - Pieniądze. To tylko pieniądze. Boże,
Małgosiu, boli.
- To tylko pieniądze? Co ty gadasz? To było kilka milionów! Zabrał ci kilka milionów, a ty mówisz, że to tylko pieniądze?
- Małgosiu, proszę cię. Nie teraz.
-
Wiedziałam! Coś czułam! Wszyscy jesteście tacy sami! Zwykli gówniarze,
na których nie można liczyć. Tak więc słuchaj uważnie, bo się powtarzać
nie będę! Ślubu nie będzie! Wybij to sobie z głowy, nie wyjdę za kogoś,
kto jest tak nieodpowiedzialny!
Kobieta wybiegła z salonu i Edmund
słyszał tylko cichnący odgłos obcasów. Przyklęknął na podłodze, łapał
oddech, wzrokiem szukał telefonu. Serce dokuczało mu już od piętnastu
lat, ale tak jak teraz, nie bolało jeszcze nigdy. We wszystkie kierunki
ciała wysłało ostre, kłujące szpile, jedna z nich sparaliżowała lewe
ramię, druga wbiła się w płuca utrudniając oddychanie, trzecia, z
impetem przeszyła żołądek wylewając gorzki smak wprost do gardła. Ale
najgorsza, czwarta, wbiła się w duszę. Okradziony z fortuny i obietnicy
o przeżyciu jeszcze kilku lat w towarzystwie młodej kobiety, w ułamku
sekundy stał się słaby i bezradny jak niemowlę. Przeraził się.
Przeraził się samotności, śmierci i własnej głupoty jaką zafundował mu
podeszły wiek. Jeszcze kilka lat temu wyczułby tego Chińczyka od razu,
zrozumiał jego ciągłe lizusostwo, łaszenie się, chwalenie na każdym
kroku. Przejrzałby go na wylot i wywalił na zbity pysk.
Resztką
sił podczogał się do komódki z lekarstwami i wyjął mały pojemniczek.
Otworzył go, wziął telefon do ręki i w myślach przypominał sobie numer
na pogotowie. Serce podskakiwało mu w piersi, tłukło się, jakby chciało
przebić żebra i uwolnić się wreszcie z tej długowiecznej klatki. Po
chwili szarpało się jak podtapiane zwierzę, któremu już brakuje tchu.
Edmund wyjął tabletki, wziął w garść i tuż przy ustach zatrzymał dłoń.
Ból zajął już wszystkie częśći umysłu i ciała, nawet w palcach u stóp
czuł kłucie, ale gdzieś tam w głębi, w malutkim miejscu, jakby cudem
ochronionym przed chorobą, zaświtała myśl. Czysta, prawdziwa i kojąca.
Mężczyzna uśmiechnął się do siebie, odłożył telefon i wypuścił z dłoni
tabletki. Spojrzał na salon, później na wielkie, mosiężne drzwi, za
którymi zniknęła Małgosia, zacisnął pięść i wypuścił kilka łez.
"Wszystko skończone" - pomyślał jeszcze, po czym wypuścił powietrze z płuc i przewrócił się na bok.
Salon zniknął w ciemności, dźwięki ucichły, Małgosia przestała być ważna. Świat stracił jakikolwiek sens.