27 listopada 2011
Zombie
ze świtem dnia
opada z oczu mgła
klaksony ulicy
zadzierają kołdry brzegi
kolejny dzień
blaszanym kapslem
otwiera sklepikarz
i pierwszy łyk
znajomy smak
jeży mi mózg
przenika wskroś
głodowy mulak
bez biletu
z górnej półki
kasuję
kolejne przystanki
na żądanie
błyskają fleszem
butelki dna
a rura pali
martenowskim piecem
na przekór losowi
pomyślisz-i chuj
jadę do Perth
witaj australio
dżipies i simlock
stoją pod sklepem
trzęsące dłonie-
-sponsora brak
idziemy bracia
do kiosku ruchu
wody brzozowej
butelek rząd
nie można tak tracić życia
trzeba z żywymi do przodu iść
ale czy oni
wezmą nas z sobą
bo przecież-
-każdy z nas
to trup