12 czerwca 2013
12 czerwca 2013, środa ( co się robi zamiast tego, co się robić powinno )
Na przykład zostaje się bohaterem bez obcisłych rajtuz i palenia jednego papierosa za drugim. Nosi się wysokie na pięć centymetrów koturny, sukienkę w czarno niebieskie kwiaty i okulary przeciwsłoneczne akurat w chwili, gdy zbiera się na burzę.
Taki bohater, tfu, bohaterka, bo przecież długie włosy też mają znaczenie, zapisuje kolejne pokolenia chłopców i facetów w złotej księdze pod pięknym, zawadiackim tytułem: Przetestowani.
A taki zeszyt jest magiczny - nikt nie jest w stanie do niego zajrzeć, oczywiście poza samą zainteresowaną, a jeśli jakimś cudem uda się otworzyć okładki, których wcale nie spina kłódka wielkości pięści, zobaczy jedną stronę, czystą jak łza z oka dziewicy.
Bo łzy z oczu bohaterki czyste nie są, chociaż nie zawsze da się ten stan rzeczy stwierdzić bez mikroskopu, bo wiadomo - tusz, kredka, jad z głębi duszy, zapomniane skrzydełka muszki, rozkładające się drobinki piasku i nienawiści zabarwiają te łzy tak, że policzki bywają czarne a dzieci nie chcą dostać buziaka od cioci z takimi ubrudzonymi dłońmi.
A dlaczego bohaterka zapisuje? Każdy ma jakieś hobby, jedni mniej lub bardziej głupie, ale zawsze jakieś. Nie jest to tak nudne jak zbieranie i układanie do snu znaczków, bez obrazy dla znaczków, ani tak ekstremalne jak noszenie codziennie innych bawełnianych kalesonów, oczywiście latem bez spodni.
Zapisuje, cenzuruje, gwiazdkuje i punktuje nie dlatego, że ma nadzieję spotkać ideał, dzięki któremu zeszyt zapłonie gdy zaszumią knieje i obozowy będzie wśród nas, ale po to, by tych wszystkich chłopców i facetów nie zapomnieć. Duże znaczenie ma fakt, że mężczyzn tam nie ma, bo oni nie interesują się takimi ciemnymi, czarnoksięskimi, ale babskimi sprawkami.
Żeby przybliżyć opowieść i wygląd dziennika, złotego notesu czy księgi czarów i dziwów - można nazywać to, jak się chce, bohaterka otwiera ów cenny, a w zwykłych czarno białych okładkach pełnych kartek w jedną, mocną linię, na stronie trzysta piętnastej i zaczyna czytać:
"Mariusz, nazwisko nieznane albo niedosłyszane, bo dowodu pokazać nie chciał, lat dwadzieścia cztery, student finansów, rachunkowości i układania znaczków na wieczny spoczynek w czarną, niewygodną trumnę, pasjonat pocałunków na pierwszej randce i spóźnień na drugą, skórzanopodobnych butów i tic-taców, którymi nie chce częstować, wręcza kwiaty jak marchewkę, w dodatku zawiniętą w papier i nie pyta, jaką kawę lubi kobieta, o ile w ogóle lubi, bo przecież może mieć też uczulenie na kofeinę. I marzy, a marzenia, jak wiadomo, się nie spełniają, by jego wymarzona codziennie, a przynajmniej na randkę z nim, wbijała się w obcisłą sukienkę i szczudła, bo adidasy i baleriny, stworzone dla kobiet przez kobiety, nie przystoją kobiecie. I nie umie się rozstawać, nie rozumie słowa nie i jest niewygadany, bo oczekuje, że kobieta będzie mówić wyłącznie o sobie, a jemu wystarczy patrzenie w oczka, obojętnie które, bo on jest nudny."
A to dopiero strona trzysta piętnasta.