27 lipca 2012
ROZCZAROWANIE (2Z4)
Pani Woda
Było słoneczne przedpołudnie, w czerwcu 1982 r., dwudziestoośmioletnia Eliza Woda siedziała w kuchni nad stertą rozrzuconych kartek. Jej brązowe włosy niedbale zwinięte w kok, odsłaniały poszarzałą ze zmęczenia twarz, delikatnie oświetlaną przez promienie słońca, które przysparzały zmarszczek wokół skoncentrowanych, piwnych oczu. Pofalowana grzywka opadała lekko na czoło, zakrywając wyraźnie zarysowaną od napięcia bruzdę. Było po jedenastej, a ona wciąż tkwiła w spranej, czerwonej pidżamie w białe grochy. Przypominała raczej kobietę w średnim wieku, a nie dość jeszcze młodą, by być piękną dwudziestolatkę.
Na stylowym, wysokim krześle, umieszczonym przy tym samym stole siedziała półroczna dziewczynka, o ciemnych kędziorkach i wielkich, błękitnych jak niebo oczach. Eliza często szukała w nich odpowiedzi, wskazówek, lecz na próżno. Nieświadome, jeszcze niczego dziecko rozkosznie dokazywało, na swoim dębowym tronie, rozrzucając dookoła tony kukurydzianych chrupek.
Ich dzień rozpoczynał się około szóstej, kiedy mała księżniczka z uśmiechem na twarzy domagała się śniadania. Pomoc domowa przychodziła dopiero koło dziesiątej, więc Eliza sama musiała nakarmić małą. Nie można powiedzieć, że robiła to niechętnie, kochała córkę od momentu gdy dowiedziała się o swojej ciąży. Macierzyństwo, jednak okazało się dla niej wielkim rozczarowaniem, zaraz po małżeństwie.
Cztery lata wcześniej Eliza wydała swoją pierwszą powieść, która została okrzyknięta przełomowym dziełem, a ona sama odkryciem literackim. Dwudziestoczteroletnia, wówczas aspirująca artystka z małej miejscowości pod Krakowem trafiła w wir intelektualnych imprez. Zapraszana do teatru, opery i na wystawne przyjęcia, cieszyła się sławą dobrze rokującej, młodej literatki. Podczas jednego z tych wydarzeń, pełnego ważnych osobistości poznała sześć lat starszego Pana X, który zauroczony wdziękiem i inteligencją Elizy w dwa miesiące wystarał się o jej rękę.
Pisarka pochodziła z biednej, aczkolwiek szanowanej rodziny. Jej ojciec był rolnikiem, a matka po której bohaterka odziedziczyła miłość do literatury, bibliotekarką w małym, przyszkolnym składziku książek. Ludzie prości, aczkolwiek bardzo się kochający wychowali córkę na miłą i opanowaną istotę, jaka przejęła po nich ideały życia rodzinnego.
Niestety wielka miłość państwa Woda przeminęła z podmuchem wiatru codzienności. Pan X dobrze prosperujący biznesmen, zapewnił zonie godziwy dom oraz mnóstwo samotnych nocy. Eliza liczyła na sielankę i błogie życie, o którym lubiła pisać, jednak rzadkie wizyty męża w domu sprawiały, że jej blask mijał z każdym ciemnym dniem. Wolny czas usiłowała poświęcić na pisanie, jednak kolejna powieść przeszła bez echa. Może pisanie o małżeństwie, które zawisło gdzieś nad jej głowom nie było wystarczającym pomysłem na bestseller, a już na pewno nie było tym, co chciałyby czytać żony jej czasów.
Gdy przyszła na świat mała księżniczka, wszystko miało się zmienić. Pan X obiecał więcej czasu poświęcać rodzinie, a macierzyństwo miało zaspokoić pustkę jej kobiecej egzystencji. Tak się nie stało, nie spędzali dni na pieszczotach i zabawie z córką. Pan X miał dużo pracy, co Eliza starała się rozumieć, jednak posiadanie dziecka nie dawało jej spodziewanej satysfakcji. Czuła, że jest beznadziejną matką. Malutka dużo płakała, co kosztowało wiele nerwów małżonka, brak sił i przestrzeni na zebranie myśli Elizy. Już w tedy wiedziała, że jej jedyną, życiową pociechą jest pisanie. Nie miała wyrzutów sumienia oddając dziecko w ręce niani, podczas gdy sama spędzała czas na poszukiwaniu weny. Musiała stworzyć kolejny bestseller, raz jeszcze pokazać światu, że jest coś warta. Po prostu musiała odzyskać zwiewność myśli i dawną Elizę.
Koło godziny siódmej wstawał pan X, Eliza jako wzorowa żona z dzieckiem na ręku serwowała mu zdrowe, warzywne śniadanie i kubek mleka. Gdy całował ją uprzejmie na dowidzenia i obiecywał szybki powrót, była pewna, że tak się nie stanie. Nie mówiła sobie tego wprost, po prostu wiedziała, iż nawet gdyby była taka możliwość nie śpieszył by się do domu, nie do niej. Świadczyły o tym białe koszule rzucane co wieczór koło łóżka, jakby tylko po to, by sprawdzić czy zostały w niej jeszcze jakieś ludzkie uczucia, upewnić się, czy jest człowiekiem, czy tylko monstrum w skórze żony, z której duch już dawno uleciał. A każda z tych koszul pachniała innymi damskimi perfumami i była poplamiona różnym odcieniem czerwieni w sztyfcie. Eliza nie robiła mężowi awantur, została wychowana na posłuszną, uległą żonę, nie chciała sprawiać mu przykrości. A może po prostu nie dopuszczała do siebie myśli, że jej starszy o sześć lat małżonek jest wciąż na tyle atrakcyjny, by podobać się kobietom podczas gdy ona, jego młoda jeszcze żona siedzi w domu, przysypana kurzem. Wyobrażała sobie czasem, że jej własne, spisane myśli staną się grobem, przyduszą ją i pokryją, niczym słoneczniki pole ojca. Szybko odganiała tę myśl, przytulając bliżej dziecko. Bała się, że mała w końcu wyczuje strach i szaleństwo matki, a potem ucieknie od niej i zostawi samą, jak mąż.
Chwilę po wyjściu pana X, matka z córką zasiadały do stołu. Eliza pisała, kreśliła i gniotła kartki, na tyle na ile zezwalała na to księżniczka, której szybko nudziło się zaśmiecanie pomieszczenia chrupkami i wrzeszcząc w niebogłosy domagała się uwagi matki. Eliza wyciągała małą z krzesła żałując, że nie potrafi robić tego z większym entuzjazmem. Usiłowała zabawić, uspokoić córkę, by ta dała jej jeszcze trochę popracować. Nie potrafiła jednak okazywać emocji, ani uczyć ludziom, których jak myślała kochała. A przynajmniej powinna była kochać. Sama tego nie rozumiała i choć bolała ją świadomość własnej ignorancji, nie robiła nic, by ten stan rzeczy zmienić. Przecież, dostała wszystko o czym marzyła, co za właściwe uważali jej rodzice. Nie zastanawiała się nad swoim życiem, wolała tworzyć inne, na papierze. Nie chciała cierpieć, ból pomieszałby jej zmysły, dlatego nie potrafiła walczyć o poślubionego mężczyznę. Nigdy jednak nie rozmyślała, czemu nie zabiega o miłość tak wyczekiwanego dziecka. Nie rozumiała dla czego jej własne wyobrażenia tak bardzo odbiegały od rzeczywistości, od modelu rodziny, który znała i ceniła
Nim księżniczka skończyła miesiąc, Eliza zdała sobie sprawę, że najbardziej odpowiada jej gdy mała śpi, wtedy błoga cisza uspokaja jej nerwy i pozwala pracować. Teraz jednak dziewczynce w głowie były psoty, nie sen czy bezgłośna zabawa. Matka zaniosła ją, więc do piwnicznej kuchni, w której starsza kobieta skrobała ziemniaki do obiadu.
Pani Klępa, osoba po sześćdziesiątce, a jednak wciąż pełna energii oraz sił witalnych, wydawała się młodsza duchem od swojej pani. Nikt, kto nie znał jej historii, nie zgadłby jak bardzo życie doświadczyło tę staruszkę. Jej małżonek zginął na froncie podczas wojny, a synów wybiła jakaś dziwna choroba której nazwy nawet Pani Klępa nie potrafiła wymówić. Eliza często zastanawiała się jak ona to robiła, jak mogła być tak nieczuła, przejść do codzienności po takiej traumie, a na dodatek być pogodną i życzliwą osobą. Podczas kiedy ona nie mogła poradzić sobie z własnym światem tylko dla tego, że ją zaskoczył.
Bez słowa położyła córkę w kojcu, umoszczonym na środku skąpo urządzonego pomieszczenia gospodarczego, a jej oczy zalśniły na widok opiekunki, ja dwa małe słoneczka. Eliza czuła złość i niewysłowioną zazdrość, nie znosiła przez to starszej kobiety, którą jak myślała jej dziecko kochało bardziej niż nią samą. Pani Klępa na widok małej westchnęła cicho, myśląc o obiedzie który musiała ugotować, o posprzątaniu kuchni z rozrzuconych chrupek, odkurzeniu domu, zasłaniu łóżek i wielu innych czynnościach na które jej pani nie zważała mając na głowie bazgranie piórem po kartkach, które i tak w większości trafiały do kosza. Gospodyni nie rozumiała takiego marnotrawstwa i lenistwa, a do tego tak małe zainteresowanie własnym dzieckiem, sprawiało iż miała ochotę potępić Elizę. Żal jej jednak było młodej kobiety, zagubionej we własnym umyśle, uwięzionej w pięknym domu. Eliza nigdzie nie bywała jeżeli nie musiała. Sława pisarki minęła, więc zaproszenia nie docierały zbyt często pod jej drzwi, mąż też prawie nigdzie jej nie zabierał. Pani Klępa sama robiła zakupy, woląc by Eliza nie słyszała plotek na temat pana X i innych kobiet. Zdawała sobie sprawę, że wiedza ta mogłoby znacznie obciążyć wrażliwość jej pani.
Pozostawiwszy dziecko w ramionach opiekunki, Eliza wróciła do pisania, a raczej rozrzucania papierowych gałganków. Po kilku godzinach pomieszczenie wyglądało jak po przejściu śnieżnej nawałnicy. Bałagan ją irytował, ale starała się nie zwracać na niego uwagi. Miała pomysł, wiedziała jak dobrnąć do końca rozdziału, brakowało tylko paru słów, które ułożą się w łańcuszek żyjących w symbiozie zwrotów, winszujących zakończenie wątku.